Zapomniane zwycięstwo


9 grudnia minie miesiąc cały,
Jak w Baniosze dwa zespoły grały,
Ani na Grupie, ani na stronie żadnej wzmianki,
Mówią, że Wiśnia pisze kołysanki.
Zamiast Lig Mistrzów oglądania,
Ciągle u niego nauka czytania.
Recytuje na pamięć całego Tuwima,
A zapisków jak ni ma tak ni ma.
Gdy wszyscy czekają jak wiktorię streści,
Kogo wyróżni, a kogo opieprzy,
On z wnuczkami bawi się w najlepsze,
Toć to zajęcia nie męskie, a niewieście.
Tak kocha te swoje wnuczęta,
Że o golu Piotra zda się nie pamięta.
Zamiast o świetnej grze swojego syna,
Tłumaczy się, kluczy, to nie jego wina,
Że Blankusia, że Julcia potrzebują dziadka,
Taka to jego gadka, taka gadka szmatka.
Kierowniczek piłkarski się znalazł,
Za karę niech napisze dwa odcinki naraz.
Niech powie prawdę wreszcie, niech napisze,
Że Szewczyk to coach na samiutkim szczycie,
Że Adi nasz rotmistrz, nasz wspaniały,
Jak gladiator walczył, wszyscy z miejsca wstali,
Gdy uderzon, nie mieczem lecz łokciem,
Padł na murawę w geście bezpowrotnem,
Lecz to on był zwycięzcą i jego ułani
po meczu tak ochoczo mazurka śpiewali.
W tem meczu pamiętnem i tak stresującem,
Trup słał się gęsto, na boisku grząskiem.
Jeden z Orła dwóch naszych: Adiego i Folka
Odwieźli do stocera, to ci była polka.
Każdy wiedział, że będzie to mecz walki,
Ale nie takiej ostrej przepychanki.
Gry mało, więcej zaś boksu i judo –
Jedno jest pewne – nie powiało nudą.
Dużo winny jest sędzia, arbiter,
Choć sypał kartkami i przy tem,
Gdy Korona bramkę zdobyła przed przerwą,
Zaczął gwizdać z taką wściekła werwą –
Dziwne, że w większości na bramkę Rockiego.
Przeczuwałem, że nie będzie z tego nic dobrego.
Za wszelką cenę chciał pomóc Baniosze,
To oczywiście przenośnia – protestu nie wnoszę.
Najpierw dał bliźniakowi drugą żółtą kartkę;
Paweł zwiesił głowę szepnął coś o miarce,
Machnął ręką opuścił boisko.
Popsuł nam pan sędzia całe widowisko.
Graliśmy w dziesiątkę całe pół godziny,
Wiśnia młodszy krzyknął i tak zwyciężymy.
Ale na ławce Mariusz i chłopaki,
Nie byli tak spokojni – doszłoby do draki.
Dobrze, że choć jeden był spokojny,
Wszyscy się dziwili wszak to dziecko wojny.
Ale do baranów naszych wróćmy
I kątem oka na boisko rzućmy –
Oto ktoś się od nich w polu karnym rzuca,
A była to dokładnie 85 minuta.
Nasz dzielny arbiter jakby na to czekał,
Pokazał na wapno ni chwili nie zwlekał
Banioszaki aż skaczą do góry z radości:
„Dobra nasza powieziemy gości”.
Na trybunach cisza, zamarła publika:
„Coś nam się wydaje, że to jakaś klika”
Krzyknął kibic z Góry, ale tej z Kalwarii.
Szkoda, że dziś nie ma naszej starej gwardii.
Sprawa się rypła jak w tytule filmu,
Z Pieczką w roli głównej, lecz nie z Anną Dymną.
Podchodzi Zych do piłki pewnym krokiem,
Poprawia piłkę, takie sztuczki, rzuca okiem.
Naprzeciwko Rocky tańczy w bramce,
od słupka do słupka – takie wywijańce.
Zych już podlatuje, już piłki dotyka,
Leci, coraz wyżej, aż nam nagle znika.
Nie w siatce ugrzęzła, nie w okienku,
Gdzieś za płotem, ktoś ją niesie pomaleńku.
Rozpacz wielka dotknęła teraz gospodarzy.
Nie wierzą, że to im mogło się przydarzyć.
Trener Kobza jakby zamarł, patrzy, zerka,
Nie chce wierzyć, znowu zerka,
Lecz na darmo te lamenty i te żale,
Mecz się toczy dalej, choć ospale.
Pan arbiter doliczył, a to nuż widelec,
W „Orle” znajdzie się taki śmiały strzelec,
Może nawet dwie bramki uzyska,
Będą go całować, gratulować, ściskać.
Ale nie z Koroną takie pogrywanie,
My jesteśmy, jak te tanie dranie.
Przez te ostatnie ślimacze minuty,
Nie dało się pójść na skróty.
Lecz oto gwizdek rozbrzmiewa,
Dając tym samym sygnał z nieba,
Że w Baniosze na Arena Stadium
W ostatnim meczu jesieni
Już wyniku nikt, ale to nikt nie zmieni.
W górze ręce koroniersów wszystkie,
Ja wierzyłem w te wiatry pomyślne
I ani przez chwilę nie wątpiłem,
W chłopaków, w trenera Szewczyka.
Chciałbym skończyć tę opowieść,
Ale jeszcze, trzeba dowieść,
Kto w tym meczu na szczycie
Grał wspaniale, a nawet znakomicie:
Rokcy świetny, łapał wszystko i wypluwał,
Nie dał się zaskoczyć niemal fruwał.
Szyman grał poniżej swoich możliwości,
Ale nie odstawiał nogi, ani żadnej kości.
Damian grał wzorcowo, ale zwichnął nogę,
Gdy schodził z placu, zagrali na trwogę.
Kuba Wiśnia, już trzeci raz z rzędu
grał wspaniale, pewnie, stoper pełną gębą.
I muszę to stwierdzić i podkreślić:
W tym dniu na boisku był najlepszy.
Wiem, że zaraz larum podniesiecie
I na wyżyny hipokryzji się wzniesiecie.
A ja odpowiadam oto tylko tyle,
Że jak grał słabo, a tak było częściej,
To dostawał cięgi niewspółmiernie większe.
I mu powiedziałem, gdy grał słabowicie –
Weź się w garść chłopie, trenuj należycie.
Co się tyczy Pawła lewego obrońcy,
Nie grał wcale słabo i nie chciał tak skończyć.
Piotruś jego braciszek, bohaterem został,
Strzelił gola, nikt nie mógł mu sprostać.
Adrian już pisałem, Przemo wielki jak zazwyczaj
Taki to w Sosińce jest na ogół zwyczaj.
Kacper van der Książek, syn Jana słynnego,
To profesor piłki, magister lekkości,
Czuł się na boisku jak na swojej włości.
To Karola Kacpra dwóch imion zasługa,
Że Korona dzisiaj we sławie się nurza
I Szewczyka trenera, rodem z Konstancina
Że tak jest, że to prawda – to nie moja wina.
Gdyby było inaczej, napisałbym przecie
Komu Korona zawdzięcza pozycję w powiecie.
Biernaś grał poprawnie, czasem odlotowo,
Ale ten mecz walki, to nie z jego głową.
Jego styl techniczny, czasem delikatny,
Nie wytrzymał tempa, czuł się niby w matni.
Tomasz Wilcze Kosy, nasza główka złota,
Grał mądrze, z rozwagą, pomagał drużynie.
On nie tylko z goli, lecz i z tego słynie.
Jaro, gdy już poczuł atmosfery powiew,
Zagrał koncertowo, udowodnił sobie.
Wszedł wtedy, kiedy właśnie trzeba
było takiego jak on, wcale mu nie schlebiam.
Dudzik Dudzicki z Czaplinka,
Wszedł i grał dobrze, żadna to nowinka.
Robson dał z siebie wszystko co najlepsze,
Pokazał niedowiarkom, wierzcie czy nie wierzcie,
Że do piłki urodzon; nie dziwne to wcale,
Że to mój czwarty ziomal, czy ja się tym chwalę ?
Dombas choć w odwodach Szewczyka pozostał,
Jak już wszedł na skrzydło, dobra to riposta;
Odciążył zmęczoną obronę i całość,
Takie dostał zadanie, dobra to robota,
Jak nie przymierzając z „Celtiku”, prawdziwego Szkota.
Jasio jak mógł tak wszystkich wspomagał
Choć krótko, ale nikomu się nie dawał.
Sędzia przez pomyłkę wlepił mu kartonik.
Dobrze, że jeszcze nie kazał mu dmuchać w balonik.
Jasio Bogu ducha winny, nie wie o co chodzi:
Siła wyższa, pan sędzia carem, nic go nie obchodzi.
Krzysio, choć ani minuty nie zagrał w sobotę
To wszyscy, prawie wszyscy wiedzą o tem,
Że rola drugiego bramkarza jest duża,
Rocky miał na ławce anioła i stróża.
Po meczu same dobre rzeczy:
owacja kibiców, poklepywanie w plecy.
Wywiady do telewizji i do prasy,
Aczkolwiek dzisiaj to już zamierzchłe czasy.
Gratulacje od władz i od kółek ,
Od małych i od dużych spółek,
Od dziewcząt ładnych i ładniejszych,
Tych zgrabnych i jeszcze zgrabniejszych,
Ale to dobrze, że już to historia,
To dopiero bitwa wygrana, nie wojna.
Dobrze, że Mariusz i chłopaki
Odporny jest na te wszystkie klaki,
Dobrze, że to zwycięstwo już za nami,
I dobrze, że Wiśnia bawił się z wnusiami,
Bo gdyby od razu napisał, na ostro,
Kto wie, jakby to odebrano, może gorzko ?
A tak cóż ? po miesiącu prawie
Wiatr liście pozganiał na tę trawę,
Która wtedy bardzo ucierpiała,
Ale już nie ma znaku, ozdrowiała,
Wojtek skosił, wyrównał, zwałował,
Przez ten miesiąc nikt tam nie próżnował,
Teraz już tylko każdy myśli o wiośnie,
Kto przepracuje zimę, ten w oczach urośnie.
Nie ma sensu już wracać do tego,
Skończyło się i basta wszystkiego dobrego,
A dla relaksu polecam każdemu,
I temu małemu i temu dużemu,
Bajki na dobranoc, do poduszki
Nawet gdy nie macie ani jednej wnuczki.
A najlepiej na pamięć nauczcie się wierszy:
To wam przyniesie ulgę, ja nie byłem pierwszy,
Który odkrył tę krainę dziecku przypisaną,
A przecież to nie prawda, jest wam wszystkim znaną,
Tylko się wstydzicie przyznać do tego,
Że w każdym z was jest dziecko, no i cóż takiego ?
Lepiej dziecko miłe i wesołe
Niż mina dorosłego, jak kluski z rosołem.

Dobranoc Państwu.

Orzeł Baniocha – Korona 0 : 1 (0 : 1)

Koroniersi wybiegli następująco: w bramce Marcin Rocky Rosłonek z numerem 83, z numerem 11 Szyman Konrad Szymański, Damian Folek de Kolonia Czersko Folwarski, z numerem 92, Wiśnia Jakub herbu Prus z Wiśniewa Wiśniewski, Paweł Bliźniak I-y lub II-i Pamrów, Adrian Adi rotmistrz huzarów Antosz z numerem 13, Kuba Kubuś Biernaś Biernacki numer 6, Przemo Przemysław de Sosinka Zowczak nr 5, Piotrek Pamrów Bliźniak II-i lub I-y, kolejność do uzgodnienia, Karol Kacper dwóch imion van der Książek, Tomasz Wilcze Kosy Szandor Koczisz Folwarski:

w odwodach Mariusz z Wielkiego Konstancina Szewczyk miał następujących gladiatores: Krzysio Krzysztof de Baniocha Żabieniec Przepiórka, Dudzik Krystian Dudziński de Czaplino Minor, Jaro de Wincentowo Michalski herbu własnego, Jakub Kuba Jobdzik Jobda, Jasiu Jan bez ziemi Dziuraniuk de Parcela Maior.

Bramka dla Korony – Piotr Pamrów minuta 40-ta z podania Przemka Zowczaka.

Kartki żółte: minuta 7 – Damian Folwarski, 28-a Paweł Pamrów, 46-ta Kacper Książęk, 55 – ta Kuba Biernacki, 68 Jasio Dziuraniuk z ławki rezerwowych, 69 minuta Antosz, 74 Jarek Michalski i 77 druga żółta Pawła Pamrowa i w konsekwencji czerwona. Rekord, ale wart zachodu.

Zmiany: za kontuzjowanego Damiana jeszcze w pierwszej połowie czasu doliczonego wchodzi Kuba Jobda, w 57 za Piotrka Pamrowa Konrad Dombek, w 60 minucie za Biernasia Jarek Michalski, w 65 zmęczonego, ale szczęśliwego Kacpra zastępuje Robert Kacprzak, zwany Robsonem, w 75 za poturbowanego Adriana Antosza Dudzik i wreszcie w 90 plus 2 minuty, czyli już w czasie doliczonym wchodzi Jasiu Dziura Dziuraniuk de Parcelaza Szymana, ale jak się okazuje będzie grał jeszcze całe 9 minut, bo sędzia ich doliczy ogółem 11- cie.

Ten mecz naprawdę, choć bardzo nerwowy, ostry wręcz, wcale by takim nie był, gdyby nie kiepskie sędziowanie arbitra głównego, który w ogóle nie panował nad sytuacją, w żadnej minucie meczu. I nic nie zmienia jego oceny, że pokazał nam kartek 8 żółtych, a Baniosze 5. Gdyby był dobrym, doświadczonym sędzią, wystarczy, żeby na początku dał po dwie kartki żółte i to by wystarczyło, ponieważ głównie o tym czy mecz przeradza się w brutalną walkę, gdzie trup ściele się gęsto, decyduje autorytet sędziego, jego umiejętność nawiązania dobrych relacji z zawodnikami. Jeżeli sędzia miast uspokajać, jeszcze zawodników bardziej doprowadza swoim zachowaniem nieodpowiedzialnym do większej nerwowości, to tylko on jest za taki stan rzeczy odpowiedzialny i nikt inny. Wiadomo było od samego początku, od kilku dobrych dni, że staną przeciwko sobie drużyny walczące o drugie miejsce na półmetku rozgrywek i można było się spodziewać, że mecz będzie zaliczał się gatunkowo do tych najtrudniejszych, nie tylko trudnych – dlatego MZPN ponosi tutaj największą odpowiedzialność za to, że sędzia o miernych umiejętnościach i jego asystenci również, doprowadzili do tego, że trzech chłopaków, tych, którzy się w meczu wyróżniali wylądowało w szpitalu urazowym, a jeden z nich, napastnik Baniochy musiał zostać poddany operacji nadgarstka, zaś nasz Adrian Antosz ze złamanym obojczykiem nie może dojść do siebie jeszcze do tej pory.

Oczywiście, że nie cała wina leży po stronie sędziego głównego, ale wiadomo było od początku, że nikt na Baniocha Arena Stadium w to sobotnie południe, nikt łatwo skóry nie sprzeda. Choć wydawało się, że to Orzeł miał przewagę, to jednak ich ataki były łatwe do rozszyfrowania, ponieważ najczęściej grano długi piłki diagonalne albo na prawą, albo na lewą stronę, często też do środka. Ja jednak uważam, że Orzeł zagrał w tym meczu mecz dobry i chwała tym chłopcom za to, że pokazali kawałek dobrej piłki. Zresztą był to mecz godnych siebie przeciwników. Jednak, gdybym miał wybierać, która drużyna bardziej mi się podobała, to wskazałbym na naszą drużynę. Nasze ataki były bardziej przemyślane i choć często nie wszystko wychodziło jak zawsze, zwłaszcza ta nasza gra na tzw. ścianę, to jednak my wymienialiśmy między sobą mnóstwo celnych podań, które stwarzały nam z kolei dobre sytuacje do akcji zaczepnych bokami czy to w wykonaniu Kacpra czy Piotrka. Szwankowało, to co było zawsze naszą mocną stroną tzn. dublowanie pozycji prawoskrzydłowego przez Szymana i jego niebezpieczne wrzutki na zamykających akcję lewą stroną i środkiem boiska.

Ale nie wymagajmy od tego młodego chłopaka, żeby w całej rundzie zachował swoją najwyższą formę. Bardzo dobrze grali i Biernaś i Adrian, ale Kuba już w drugiej połowie dało się zauważyć, że ta harówka bardzo go wyczerpała, dlatego Mariusz wpuszczając za Kubusia Jarka wzmocnił naszą siłę uderzeniową,. Jarek wziął grę na swoje barki i to jego akcje, podczas których długo utrzymywał się przy piłce, pomogły naszym dwojącym się i trojącym obrońcom, którzy w tym spotkaniu poddani zostali wielkiej próbie, na chwilę chociaż odetchnąć. Trzeba przyznać, że z tej próby wyszli zwycięsko, a szczególnie w pierwszej połowie Damian, a przez cały mecz Wiśnia; ich dobra, konsekwentna gra sprawiła, że ataki Banioszan były przez nich neutralizowane czy to głową czy też nogami. Jeden tylko błąd popełnił Paweł Pamrów, ale w takim meczu jest to nieuniknione. Były takie momenty, a które w tej nerwowej atmosferze wielu obserwatorom umknęły, ale nie mi, który przez cały meczy zachował spokój i opanowanie, co trzeba zapisać do księgi Guinesa, że po akcjach czy to Przema, czy to właśnie po świetnych akcjach wspomnianego Jarka Michalskiego, mogliśmy jak to się ładnie w żargonie piłkarskim mówi, „ukuć” Baniochę i to ze dwa razy. Nawet już w doliczonym czasie gry, który też chyba zostanie wpisany do jakiejś księgi ze względu na nie spotykaną na innych stadionach długość, bo aż 11 minut pan sędzia nasz już słynny doliczył, kontrowaliśmy bardzo pięknymi akcjami od nóżki do nóżki, że tylko zimnej krwi brakowało, abyśmy podwyższyli wynik. No tak, nikt mi nie uwierzy, nawet chyba Mariusz, ale ja zakodowałem te momenty w moim, choć być może „małym pojemnościowo komputerze” bardzo dobrze – dlatego je teraz odtwarzam.

Emocje, dochodzące do wytrzymałości ludzkiego organizmu, a takim poddawana była przez większość meczu nasza ławka rezerwowych, spowodowały, że wiele dobrej naszej gry zostało z pamięci tychże wymazana. Oczywiście i były momenty naszej bardzo słabej, wręcz czasami niemrawej gry, to też prawda, ale ja wcale nie spodziewałem się, że będzie inaczej w jaskini, może nie lwa, ale przynajmniej meksykańskiej pumy. Szkoda tych chłopaków najbardziej poturbowanych, ale wszystkim chciałbym przypomnieć, że jednak piłka nożna to nie zabawa dla niedzielnej szkółki, a dla prawdziwych, mężczyzn, którzy powinni wiedzieć, zaczynając piłkę uprawiać: „czym to się je’. Ja grając w piłkę mam tyle pamiątek w postaci niewyleczonych urazów, że aż się czasami dziwię sobie, że w ogóle się poruszam: stawy skokowe ? Naruszone; kolana ? Przestawione, a lewe w ogóle prawie nie funkcjonuje; głowa kilka razy zszywana, poturbowana i obita, dlatego zapewne takie często głupotki mi dyktuje; ręce, łokcie, żebra obite i odbite, siniaków tysiące, także nie dziwcie się koledzy, że mecz Baniocha – Korona to wcale nic takiego nadzwyczajnego, gorzej bywało chciałoby się powiedzieć. Kibice wspaniali i ci dopingujący Banioszan i ci zagrzewający do boju Koroniaków. Bravissimo moi przyjaciele, bo wielu na tej trybunie swoich dawnych kolegów z boiska też widziałem.

Dziękuję w imieniu chłopaków Wam za ten cudowny spektakl, który wraz z zawodnikami jednego i drugiego zespołu stworzyliście. Natomiast gdy usłyszałem od kogoś znajomego, że pewna osoba „na szczytach władzy” jest niezadowolona z tego, że koronersi po meczu cieszyli się za bardzo, no to ja się tej osoby zapytuję publicznie: ile to jest za bardzo, a ile za mało ? Jeżeli ktoś zabrania komuś się cieszyć, to ja mu doradzam po koleżeńsku, żeby dał sobie spokój z piłką nożną i poświęcił się na przykład polityce; został radnym lub posłem ;tam ani się nie cieszą, ani smucą, tam zresztą w ogóle nie wiadomo, co robią, jest tajemnicą, której od stworzenia świata nikt nie może rozwikłać. Tam wystarczy być i tyle. A kończąc o czym wspominałem, wcale nie ukradkiem w tym moim wierszyku, że dobra gra Korony, szczególnie wspaniała atmosfera w drużynie seniorów, że powróciło do drużyny sporo dawnych chłopaków i wielu zaczęło grać w Koronie po raz pierwszy, to przede wszystkim zasługa Kacpra Książka, a następnie trenera Mariusza Szewczyka, bo to co się udało Kacprowi na polu nazwijmy to ponadczasowym, Mariusz wcielił w życie i to tak, że aż miło. No oczywiście to też zasługa samych chłopaków, którzy tego wszystkiego nie zmarnowali, ale wprost przeciwnie sami coś dodali od siebie, a nawet więcej; to naprawdę piękne i budujące. Trzeba też podziękować tym wszystkim sponsorom, którzy chłopaków ubrali wręcz profesjonalnie, a byli to głównie panowie Sławomir Rybarczyk, właściciel Mrówki i pan Jagodziński, przyjaciel Kacpra Książka. Pana Rybarczyka do zakupu strojów namówił, raczej poprosił Tomek i chwała za to, tym wszystkim dobrym ludziom. Na koniec jeszcze trochę statystyki: