Lokomotywa Znacie Państwo, raczej każdy w Polsce to zna, a ja wiersze Juliana Tuwima i Jan Brzechwy, wprost uwielbiam i się nimi zachwycam:

„…Najpierw – powoli – jak żółw – ociężale, Ruszyła – maszyna – po torach ospale, Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem, I kręci się, kręci koło za kołem……”

Na podstawie tych słów, jednej z zwrotek tego prześlicznego wiersza, na którym wychowało się już wiele pokoleń Polaków można określić tempo, w jakim gra większość zespołów „A” klasowych.

A teraz inna ze zwrotek tej słynnej „Lokomotywy”: „….A dokąd ? A dokąd ? A dokąd ? Na wprost ! Po torze, po torze, po torze przez most, Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las, I śpieszy się, śpieszy, by zdążyć na czas…. …..A skądże to, jakże to, czemu tak gna ? A co to to, co to to, kto to tak pcha….”

I do właśnie powyższych słów można porównać grę koroniersów w w wygranym 1 : 0 spotkaniu wyjazdowym z Piasecznem II, w dniu 20-go października w niedzielę. Oni rzeczywiście jak ta rozpędzona przyśpieszona lokomotywa Tuwima „gnała” po sztucznym boisku przez całe 90 minut. Nie ustawała ani na minutę, ani na trochę, jak gdyby to była „fraszka, igraszka, zabawka” , choć nie blaszana. Nasz zespół zagrał spotkanie, które bez nieudawanej skromności należy uznać za najlepsze z dotychczasowych. Siedząc na ławce rezerwowych, nie dowierzałem własnym oczom, a ręce same składały się do oklasków. Grali jak natchnieni, jakby byli w jakimś transie. Zawodnicy z Piaseczna, którzy przecież nie grali wcale źle zostali zdominowani przez nas pod każdym względem. Nie mieli czasu na spokojnie przyjmowanie piłki, bo zaraz niespodziewanie wyrastał przed nimi któryś z naszych i albo odbierał piłkę, albo przynajmniej zmuszał do popełnienie błędu. I już w pierwszych dwóch minutach spotkania mogliśmy prowadzić, ale Przemek Zowczak zbyt późno zdecydował się na strzał z kilku metrów. Nie wykorzystali również swoich szans Dudzik i Tomek, ale nikt z nas nie rozpamiętywał tych sytuacji, gdyż przed nami był jeszcze prawie cały mecz. W naszym zespole nie było słabego punktu – cały zespół – grał na najwyższym poziomie i ci, co wyszli w pierwszej jedenastce, jak również ci, którzy wchodzili z ławki rezerwowych.

Na naszych tyłach brylował jak zwykle Damian Folwarski, który grał bezbłędnie, a w przodzie ton akcjom nadawał Przemek Zowczak, który raz lewą raz prawą zabierał się z piłką i nikt z gospodarzy za nim po prostu nie nadążał. Miał wsparcie w niesamowicie w tym dniu grającym, najmłodszym naszym zawodniku Konradzie Dombku. Dombek był tak szybki i tak dynamiczny, że żaden z obrońców Piaseczna nie był w stanie go upilnować. Konrad i Przemek i Damian szczególnie, a pozostali niewiele im ustępując, taką mieli w sobie „parę”, która ich „tłoki, wciąż tłoczyła i tłoczyła”. A żeby tej „pary” nie zabrakło i żeby te „tłoki tłoczyły z obydwu ich boków”, zadbał na treningach ich trener, Mariusz Szewczyk, który wie, jak ma zareagować, na co zwrócić uwagę zarówno, gdy coś w poprzednim meczu nie wyszło lub gdy gdy się wszystkim wydaje, że jest tak dobrze, że nic zmieniać nie trzeba.

Podobnie było po niezbyt przecież udanym występie na „Sasanka – Arena – Stadium” z Ożarowianką II. Przyznam się szczerze podziwiam styl prowadzenia zespołu, który reprezentuje Mariusz i naprawdę jestem pełen podziwu dla jego metod treningowych, które należą do tych z najwyższej półki. Jednak co najbardziej go chyba wyróżnia, to umiejętność dotarcia ze swoimi przemyśleniami do samych zawodników. To wyjątkowy talent, a jak wiadomo z talentem trzeba się urodzić. W niedzielę w Piasecznie wychodziło nam wszystko, no może prawie wszystko, ponieważ szwankowała trochę skuteczność, ponieważ, gdyby mecz zakończyłby się wynikiem 7 : 0 dla nas, to i tak gospodarze nie mogliby powiedzieć, że wynik byłby niesprawiedliwy. Stworzyliśmy sobie tyle dogodnych sytuacji do zdobycia bramek, że z powodzeniem kilka spotkań można by było nimi obdzielić. Tomek z główki kilka razy minimalnie przestrzelił, raz Damian; Kacper w ciągu 10 minut zaledwie swojej gry, dwukrotnie mógł się wpisać na listę strzelców, bodajże dwa słupki zaliczył. Fakt bezsporny, że mieli świetnie, przynajmniej w tym dniu, grającego bramkarza, który swoimi wprost nieprawdopodobnymi interwencjami z opresji wychodził kilkukrotnie obronną ręką, a w jaki sposób „wyjął” uderzenie z rzutu wolnego Tomka, lewą nogą, które zmierzało z największą precyzją w same prawe „widełki” bramki KS Piaseczno II, pod koniec pierwszej połowy, tego do dnia dzisiejszego nikt zrozumieć nie może. A najbardziej dociekliwi udali się do Delf, by tam w najsławniejszym w starożytności przybytku Apollina, wywiedzieć się od kapłanki Pytii całej prawdy o tym zdarzeniu. Czy się dowiedzieli, tego jeszcze nie wiemy, a ja myślę, że nawet wieszczka Pytia nie udzieli im sensownej odpowiedzi.

Natomiast za to doskonale wszyscy teraz wiedzą, a nasi rywale szczególnie, że „the koroners” grać w piłkę potrafią i to tak, że aż ładnie jest na ich grę popatrzeć. Jest to gra niezwykle szybka, jak na „A” klasowe uwarunkowania, polegająca na ciągłym bieganiu, wychodzeniu na pozycje i na niezwykle silnych podaniach, których schematy ćwiczone są aż do znudzenia na treningach. Oczywiście z wiadomych względów, na czym te schematy polegają nie ujawnię, aby nikomu nie ułatwiać zadania. Zresztą na każdą możliwość i na każdą okazję jest ich tyle, że nawet obserwowanie baczne kogokolwiek, nie na wiele by się zdało, ponieważ do tych wyuczonych zagrań dochodzi coś, co jest w piłce nożnej najpiękniejsze, co sprawia, że ta dyscyplina sportu jest tak popularna, a mianowicie: nieprzewidywalność i indywidualne umiejętności, czyli kreatywność poszczególnych zawodników, a szczególnie tych, którzy z takiej kreatywności są znani i przez kibiców wielbieni. Taki zawodnik potrafi „zakręcić” zawodnikiem drużyny przeciwnej jak „wiatrakiem”, „odjechać z piłką” i zgubić rywala, któremu już nic innego nie pozostaje jak zatrzymać go faulem taktycznym, ewentualnie patrzeć bezradnie na mknącego nieuchronnie w kierunku bramki. Z Piasecznem II ani kreatywności nie brakowało, ani schematycznych, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, zagrań. „Lokomotywa” Korony rozjechała dosłownie gospodarzy, którzy po zakończeniu meczu, chyłkiem i w milczeniu starali się dotrzeć niezauważenie przez nikogo do szatni. Piaseczniaki byli tak zmęczeni i wyczerpani, jakby mecz odbywał się przy 30 stopniowym upale. Gdyby żył Julian Tuwim, to na pewno na podstawie gry naszych chłopaków, napisałby „Lokomotywę II”. Po przerwie nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o obraz gry. Nie zwalnialiśmy tempa ani na chwilę. Jeśli piłkę posiadali gospodarze, rzucaliśmy się na nich jak gepard na upatrzoną sobie antylopę gnu, a gdy to my posiadaliśmy piłkę, wówczas składnymi akcjami, przeprowadzanymi obydwoma bokami, przemieszczaliśmy się momentalnie pod bramkę gospodarzy.

Jak już wspomniałem, szkoda tylko tych nie wykorzystanych sytuacji, bo jeszcze jeden „pogrom” (oczywiście w wymiarze sportowym i tylko w tym znaczeniu ) należałoby dopisać do historii powszechnej. Ale nie przesadzajmy z tym niepohamowanym apetytem. Najważniejsze, że mecz wygraliśmy, a stało się to za sprawą gola, zdobytego oczywiście przez naszego niezastąpionego w takich momentach Tomka, który po przepięknej centrze Konrada Dombka, głową wcelował w samo okienko bramki Piaseczna i w tym wypadku, nawet świetnie dysponowany w tym dniu ich bramkarz, nic nie mógł innego zrobić, jak tylko wyjąć piłkę z siatki. Co znamienne, że wcześniejsze strzały Tomka głową, które raczej powinny zakończyć się bramkami, minimalnie tę bramkę mijały obok, a uderzenie z bardzo trudnej i niewygodnej pozycji, kiedy nikt nie liczył, że cośkolwiek z niego wyniknie, zakończyło się bramką. Miało to miejsce w minucie 60, więc do końca pozostało jeszcze sporo czasu, żeby wynik podwyższyć i co uchowaj Boże, bramkę stracić. Nikt w tym dniu o straceniu bramki nie myślał, ale raczej o podreperowaniu naszych wcale niezłych statystyk, jeśli chodzi o bramki strzelone. Ale w piłce różnie bywa. Często tak jest, że w dosyć przypadkowy sposób, kiedy nic na to nie wskazuje, można popełnić „głupie” błędy, które niweczą cały wysiłek w mecz włożony i które jak nagła trąba powietrzna, zmiatają wszystko po drodze. Ale tak się nie stało, ponieważ drużyna gospodarzy przez cały mecz tak naprawdę poważnie nam nie zagroziła i nie stworzyła sobie dogodnej sytuacji do strzelenia gola, ale nie dlatego, że w tym meczu grała źle. Po prostu w tym meczu my, jako MKS „Korona” Góra Kalwaria wznieśliśmy się na wyżyny naszych możliwości i przy tak dobrej postawie zespołu z ulicy Wojska Polskiego 44, „piaseczniaki” nie mieli nic do powiedzenia. Najdalej dochodzili do około 75 metra boiska, w którym to rejonie ich akcje przerywaliśmy, najczęściej czystym, szybkim odbiorem piłki. Nic dodać nic ująć. Napisałem „na wyżyny naszych możliwości”. Wyraziłem się nieprecyzyjnie, ponieważ to były normalne nasze możliwości, których oczywiście nie w każdym meczu zaprezentować nie sposób, bo piłkarz to jednak nie maszyna z wiersza dla dzieci wszystkim Polakom znanym „Lokomotywa”. A na wyżyny naszych możliwości, to dopiero się wzniesiemy i to w takim meczu, na który wszyscy czekają, ale ze względu na tabu, o jaki mecz chodzi, nie wspomnę. W 62 minucie za Jarka, który hasał po boisku niczym młodzieniaszek i który znacząco się przyczynił do naszego ostatecznego zwycięstwa, wszedł Piotrek Pamrów. I Piotrek też godnie go zastąpił, bo akcje przez niego inicjowane, były z tych o największym stopniu ryzyka, ale dla drużyny przeciwnej. A co znaczy zawodnik i to o świetnej technice, wspaniały drybler i „kiwkarz”, który wchodzi na boisku w ostatniej części spotkania, mogą powiedzieć najlepsi obrońcy.

Taki zawodnik wypoczęty, głodny gry i zdobywania bramek, to młot na zmęczonych obrońców. W 67 minucie spotkania Szyman został ukarany żółtą kartką, ale nie za jakąś tam brutalną grę, tylko za to, że on nogi nie odstawia i zawsze gra z pełnym poświęceniem, a tym, którzy się dziwią dlaczego piłkarz karany jest kartkami żółtymi lub czerwonymi przypominam, że to w piłce nożnej nieodłączne zjawisko, wynikające z przepisów gry, a jeśli się jeszcze bardziej dziwią, to niech sobie obejrzą pierwszy lepszy mecz w telewizji, ale z tych z najwyższej półki, dopiero tam zobaczą ile kartek w meczu sędzia ze swojej kieszonki wyciąga. W ogóle dyskutowanie o przyznawaniu lub nie żółtych kartek uważam, delikatnie się wyrażając za rzecz niepoważną, w najlepszym razie za objaw niewiedzy, nie powiem mocnej – by powiedzieć mocniej – ignorancji. Porównując do innej dyscypliny sportu, na przykład hokeja na lodzie, weźmy na to: czy można się dziwować temu, że hokeista karany jest „ławką kar” dwuminutową ? Osoba taka przez „świat hokeja” zostałaby po prostu wyśmiana, bo nie da się uniknąć tego, co jest w daną grę wpisane od momentu, kiedy tę grę wymyślono i spisano przepisy do tej gry. W 72 minucie opuścił boisko ten, bez którego nie wyobrażam sobie naszego zespołu, a mianowicie Tomek Wilcze Kosy Folwarski. Tomek, dziękujemy Ci za tę przepiękną bramkę i oby każde Twoje uderzenie główką, bo miano drugiego Sandora Kocsisa do czegoś zobowiązuje, kończyło się zdobytym golem. Wszedł za niego Robert „Brian Robson” Kacprzak de Czaplino Minor, o którego dobrej grze i jego golach nie raz jeszcze usłyszymy. Zaraz po wejściu na boisko Robson znalazł się w dogodnej właśnie sytuacji do podwyższenia wyniku, kiedy to po akcji Przemka Zowczaka minimalnie spudłował, jak to my piłkarze mówiliśmy kiedyś i teraz również te słowo dobrze oddaje niecelny strzał.

W 78 minucie za kopnięcie bez piłki naszego zawodnika, już nie pamiętam którego, ich zawodnik z numerem 23 musiał, po otrzymaniu czerwonego kartonika, opuścić boisko, jeszcze bardziej w ten sposób osłabiając i tak już „oddychający rękawami” zespół Piaseczna II-go. W 84 minucie za naszego „pierwszego szwoleżera”, chociaż nie spod Samossiery, a spod Piaseczna, Konrada Ryszarda Huberta Sebastiana, czterech imion Dombka herbu Zerwikaptur wszedł jeszcze bardziej znany w świecie, aczkolwiek tylko dwóch imion Karol Kacper de Gora van der Ksiażek, który, co świadczy o jego wielkim talencie i nieprzeciętnych możliwościach piłkarsko-rycersko-szlacheckich, dwukrotnie w tak krótkim czasie po jego przepięknych uderzaniach piłka powinna wylądować w siatce „piaseczniaków”, ale jakimś swoim dziwnym torem raz w słupek, drugi raz w poprzeczkę (tutaj akurat jakby się broniąc przed waszą, chłopcy wspaniałą pamięcią, nie jestem pewien czy na pewno piłka uderzyła w poprzeczkę czy nad tą poprzeczką minimalnie przeszła ). Ale i tak Kacperku zrobiłeś więcej przez te dziesięć minut, oczywiście z tymi czterema doliczonymi, niż niejeden „jeździec”, kawalerzysta właściwie, przez okres trwania całej bitwy lub całego natarcia, inaczej szarży, która, jak ktoś mądry dokładnie to wyliczył na przełęczy Samossierra trwało takie natarcie tylko 8 minut z kawałkiem, które starczyło jednak, aby naszym około 140 szwoleżerom, pod wodzą Kozietulskiego wprost na zmiecenie obsługi czterech baterii, ustawionych na odcinku 2 i pół kilometra. My pod Piasecznem, podobnie jak nasi szwoleżerowie, późniejsi ułani, pod Samosierrą od galopu przeszliśmy w cwał, który wprost zmiótł formacje obronne, choć nie Hiszpanów, lecz piłkarzy Piaseczna. Porucznik Kozietulski, gdy dawał rozkaz swoim podwładnym do szarży, wypowiedział te słynne i dobitne słowa, trochę przypominające piłkarski żargon: ’’ Naprzód psiekrwie, cesarz patrzy !”, choć niektórzy wygładzali te słowa, jak to my Polacy często niepotrzebnie „odbrązawiamy” i twierdzili, że Kozietulski krzyknął: „Naprzód, cesarza patrzy”. Jak pamiętam Mariusz, podobne słowa wypowiedział przed bitwą, przepraszam, meczem z Piasecznem, aczkolwiek słowo „psiekrwie” już dawno wyszło z użycia.

Jednak język nie lubi próżni i mamy teraz nie mniej dobitne, a wyrażające mnogość uczuć przed tak wielką chwilą, podobne do tego przepięknego staropolskiego słowa. W 89 minucie i nie była to ostatnia minuta spotkania się okazało, zmęczonego ale radosnego i szczęśliwego Szymana zastąpił Jakub Kuba Jobda, a minutę później, co już było klasyczną zmianą na wybicie z rytmu przeciwnika za Dudzika z Małego Czaplinka Dudzińskiego na boisku zobaczyliśmy Kubę Biernasia Biernackiego z Wielkiego Konstancina. Jednakże to jeszcze nie koniec był emocji i dramatycznych przeżyć, które zafundowali nam szwoleżerowie porucznika Mariusza de Maior Konstancino-Jeziorno-Mirkowa Szewczyka, bowiem w ostatniej minucie doliczonego czasu, cwałującego na bramkę piaseczniaków, Piotrka z Bilźniaków Pamrowa nie zgodnie z konwencjami, przyjętymi w tego typu potyczkach, zatrzymał jeździec, jeden z jeźdżców Piaseczno. Decyzja sędziego – rozjemcy mogła być tylko jedna – rzut karny, z angielska zwany „penalty”. Do „bala” podszedł wysoki i smukły, jak wachmistrz spod Samosierry – Wiktor Roman (najpewniej jeden z rodu Romanów, którzy do roku 1826 byli właścicielami Czaplina, jego dziedzicami, którzy nastali w Czaplinie po Kaliszach, łowczych buskich) -awansowany przez cesarza zaraz po bitwie na podporucznika, Damian de Kolonia Czersko Folwarski. Niestety tak jak jego starszy brat Tomek, 13 sierpnia w meczu pucharowym na tym samym miejscu i na tę samą bramkę, od strony północnej i tak samo w doliczonym czasie, uderzył zbyt lekko i piłka wpadła wprost do nadstawionych rączek, jednego z najlepszych zawodników tego meczu, bramkarza gospodarzy, przed którym zdejmuję swój słomkowy kapelusz, bo jeśli ktoś jest dobry, to nawet, będąc w innej armii, przepraszam, w innej drużynie, zasługuje na honory i wyróżnienia ze strony swoje przeciwnika.

Następujący szwoleżerowie galopowali i cwałowali podczas tego meczu, którego tempo ze strony koroniersów przypominało tuwimowską lokomotywę i szarżę lansjerów, bo i tak nazywano polskie lekkie konne oddziały, uzbrojone w lance, stąd ta nazwa:

Na pierwszy ogień poszli: Dawid Guziński w bramce, obrona: Konrad Szymański – Jakub Wiśniewski – Damian Folwarski – Paweł Pamrów; linia pomocy: Adrian Antosz – Jarek Michalski -Krystian Dudzicki – Przemek Zowczak – Konrad Dombek; w ataku – Tomasz Folwarski.

W odwodach: Krzysio Przepiórka, Kacper Ksiażek, Jakub Biernacki, Piotrek Pamrów, Przemek Mrowiński, Jakub Jobda, Robert Kacprzak.

Zmiany: 62 min. za Jarka Michalskiego Piotrek Pamrów, w 70 za Tomka Folwarskiego Robert Kacprzak, w 83 za Konrada Dombka Karol Książek, 85 za Konrada Szymańskiego Kuba Jobda, w 88 za Krystiana Dudzickiego Jakub Biernacki.

Bramki: Tomasz Folwarski w minucie 60.

Lepszy wynik niż gra.

Korona – Lesznowola 5 : 1 ( 0 : 1 )

Niedziela, 27 października 2019, godzina 14.00.

Każdy zna jeśli nie książkę Adama Bahdaja, to przynajmniej serial dla dzieci w reżyserii Stanisława Jędryki „Do przerwy 0: 1 „ W niedzielę również do przerwy przegrywaliśmy z Lesznowolą 0 : 1 i nie było się czym chwalić,a raczej odwrotnie – musiało paść trochę mocniejszych słów z ust trenera, gdyż nie przypominaliśmy wcale drużyny sprzed tygodnia. Niestety porównanie do tego kultowego już serialu, a właściwie do drużyny Paragona i Perełki, grającej w finale turnieju dzikich drużyn na stadionie Dziesięciolecia (poprzedniku Narodowego ) nie może wypaść dla nas dobrze. Ja wcale nie myślałem, że będziemy grali tak dobrze od początku jak z Piasecznem, ale nie przypuszczałem, że znów po bardzo dobrym występie, nasza gra będzie przypominała „chażdienije pa mukam”, jak zwykli mawiać nasi bracia Rosjanie, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy: ”droga przez mękę”. Męczyliśmy się tak bardzo, że aż z tego zmęczenia zafundowaliśmy sobie w 19 minucie, na własne życzenie zresztą, bramkę. Rzut rożny, Dawid mija się z piłką, jeden zawodnik jest nie kryty, wolny jak ptaszek i to on głową zdobywa pięknego gola dla Lesznowoli. Zabolało, że aż diabli. Cisza na „Sasanka – Arena – Stadium” była najlepszym komentarzem. Dobrze, że mamy wyrozumiałych kibiców, bo w przeciwnym wypadku, w „nagrodę” dostalibyśmy porządną dawkę gwizdów, oczywiście w najlepszym wypadku. Owszem, atakowaliśmy i próbowaliśmy cośkolwiek zmienić, ale nic niestety nam nie wychodziło. Podania albo były niedokładne, albo wychodziły na auty, jak nie bramkowe, to boczne.

Jeżeli już uderzaliśmy, to tak niecelnie, że nie wypada nawet o tym wspominać, nawet nie Panu Bogu w okno. Nie może tak być, moi szwoleżerowie mili, lansjerzy kochani, że chcecie tylko bitwy wygrywać. Zróbcie coś ze sobą i zacznijcie myśleć o wygraniu „wojny”. Nie pasuje zwycięzcom spod Piaseczna aż tak obniżyć loty i rozmieniać na drobne własną sławę, którą się szybciej traci niż zdobywa, pamiętajcie o tym. Nikt nie zabrania się cieszyć z pojedynczego sukcesu, ale żeby osiągnąć sukces końcowy, to raczej wskazany jest umiar. Naprawdę stać was na to, żeby utrzymać wysoki poziom w każdym spotkaniu. Nie możecie pozwolić sobie na chwilę chociażby dekoncentracji, bo ona wiele kosztuje. Jeżeli mam do wyboru: wybić piłkę na aut lub na róg, zawsze wybieram tę pierwszą możliwość, bo statystyki mówią, że więcej pada bramek z rogów niż z autów. A jeżeli każą mi „kryć” zawodnika przy rzucie rożnym, to przyczepiam się do niego, jak pijawka i nie odstępuję nawet na milimetr. Jeżeli on zdobędzie bramkę, to winę ponoszę ja i nikt inny i tak należy rozumieć swoją odpowiedzialność na boisku. Jeżeli nie strzelam gola w sytuacji, kiedy przed sobą mam tylko bramkarza albo uchowaj Boże nie trafiam do pustej bramki, no to jest tylko moja wina i tylko tak należy rozumieć swoją odpowiedzialność na boisku. Tutaj nie może być odpowiedzialności zbiorowej; mój indywidualny błąd może przesądzić często albo o przegranej, albo może zadecydować o zwycięstwie w meczu. Jeżeli każdy w ten sposób będzie rozumiał swoją rolę na boisku, swój wkład do gry całego zespołu, na pewno, uwierzcie mi, nie będą wam się zdarzały takie wahania formy: kiedy dobre, a nawet bardzo dobre mecze, będziecie przeplatać meczami tak słabymi albo przynajmniej połówkami tak słabymi, że w końcu staniecie się aż do bólu przewidywalni dla innych zespołów.

Równa gra, wysoki poziom gry sprawi, że rywale będą do was podchodzić z respektem i to oni was będą się obawiać. Zanim zaczną grać odważnie i bez respektu, będzie już dla nich za późno, bo właśnie w tym newralgicznym czasie, zapewnicie sobie zwycięstwo i nie dacie sobie go wytrącić z ręki, ponieważ żaden z was, będących na boisku, nie pozwoli sobie na chwilę dekoncentracji, na chwilę słabości, na jakikolwiek indywidualny błąd. Dopiero właśnie w ten sposób, w meczu z Lesznowolą zaczęliście grać w drugiej połowie. A ja się was zapytuję: a dlaczego nie gracie w ten sposób od początku, od pierwszych minut, tak jak to miało miejsce w meczu z Piasecznem II ? Spróbujcie odpowiedzieć sobie sami na tak postawione pytanie. Do meczu z Żabieńcem pozostało jeszcze 5 dni, jako że, słowa te piszę we wtorek w południe. Gdy znajdziecie odpowiedź, wówczas z Żabieńcem w niedzielę, pierwsza połowa, ale i druga również, będzie należała do was. Powróćmy jednak do niedzieli ubiegłej na „Sasanka – Arena – Stadium”, a konkretnie do 53 minucie spotkania, kiedy to obrońca Lesznowoli dotknął w polu karnym piłkę ręką, po naszym dośrodkowaniu z prawej strony, nie pamiętam już kto był tym dośrodkowującym. Sędzia oczywiście wskazał na punkt karny. Do piłki podszedł nasz kapitan i bardzo pewnie, 11 metrów umieścił piłkę w bramce gości. Czasami to mi się śmiać chce, ale nie wiecie z jakiego powodu ? Ano z takiego, że ktoś tam, nie będę przytaczał kto, bo nie jest to takie ważne, po meczu powiedział mi, że gdyby nie rzut karny podyktowany przez sędziego na naszą korzyść i gdyby nie czerwona kartka dla zawodnika Lesznowoli w 56 minucie, to nie wygralibyśmy tego spotkania.

To ja od razu takim malkontentom odpowiadam, używając „broni” tego samego kalibru. Gdyby nie rzut rożny w 19 minucie pierwszej połowy, to gola byśmy nie stracili i sytuacje można by mnożyć w kółko. A może lepiej byłoby przyznać, że gdyby nie ręka obrońcy, to piłka padłaby i tak łupem Tomka lub Przemka Zowczaka, którzy jeszcze wcześniej trafili by do bramki. A może lepiej byłoby powiedzieć, że gdyby zawodnik z nr 23 nie zatrzymał faulem pędzącego sam na sam Konrada Dombka tuż przed polem karnym, to zamiast czerwonej kartki, bylibyśmy strzelili drugą bramkę wcześniej o całe 16 minut, gdyż dopiero w 72 minucie Damian Folwarski strzelił drugą bramkę po przepięknym podaniu Konrada Dombka po ziemi na 14 metr pola karnego, po skosie, w stylu Grzegorza Laty na mistrzostwach świata w Hiszpanii w meczu z Peru, gdy ten podawał do Włodzimierza Ciołka w podobny sposób, a ten ostatni zamienił to podanie na piątą naszą bramkę w tym meczu ( wygrała Polska 5 : 0 ). Zaraz po rzucie karnym boisko opuścił Krystian Dudzicki w 55 minucie, którego zastąpił Kuba Jobda. Damian poszedł do przodu, co było dla nas bardzo korzystne, zresztą udokumentowane golem wspomnianym, a za niego obok Kuby Wiśniewskiego, który rozegrał swój najlepszy mecz w sezonie i był jednym z najlepszych w tym meczu na boisku i nie piszę to dlatego, że to mój syn; po prostu dobrą, a nawet bardzo dobrą grą na to sobie w tym spotkaniu zasłużył, na środku obrony zagrał właśnie Kuba Jobda. W tej 55 minucie trener Szewczyk dokonał dwóch zmian, bo oprócz Krystiana z boiska z szedł Szyman, którego zastąpił i to bardzo godnie – Kacper Książek. Gdyby nie praca zawodowa, która nie pozwala mu na uczestniczenie we wszystkich treningach, to bez dwóch zdań, czterech imion Jan Zbigniew Karol Kacper Książek zawsze wychodziłby w pierwszej jedenastce.

Mimo tego, wchodząc w drugiej połowie, a nawet na kilka minut ,zdziała często więcej niż niejeden zawodnik, grający cały mecz. W niedzielę 27-go nie było inaczej, gdyż w 86 minucie z podania Przemka Zowczaka strzelił dla nas czwartą bramkę. Trzecia była dziełem oczywiści naszego najlepszego snajpera, Tomasza Folwarskiego, a miało to miejsce w minucie 75. Podawał bodajże wspomniany wyżej Kacper, który zawsze, od kiedy po raz pierwszy pojawił się u mnie na treningu, w roku 2002, a pierwszy trening mieliśmy tam, gdzie teraz znajduje się tunel, będący częścią węzła Stadion (wówczas był to teren strzelnicy wojskowej, na którym znajdowały się pontony, składowane tam na wypadek, gdyby przyszła taka potrzeba, aby przez Wisłę przerzucić most pontonowy albo w okolicach Brzanki, albo w okolicach Brzumina, gdzie są przygotowane już do tego celu betonowe tamy, po obydwu brzegach Wisły ) był dla mnie Kacprem,albo Kacperkiem, zawsze jednym z najlepszych w mojej drużynie, którą aż 8 lat prowadziłem. Piąta bramka to rzecz raczej rzadko spotykana, bowiem strzelił ją w 93 minucie meczu, a więc już 3 w minucie doliczonego czasu gry, Konrad Sobota, a który na boisku pojawił się dopiero w minucie 89, kiedy to wszedł na boisko za Adriana Antosza. Strzelił po indywidualnym rajdzie naprawdę pięknego gola, w same widełki niczym Krzysztof Piątek na włoskich boiskach. Wcześniej jeszcze, bo w minucie 72 Robsona zastąpił Kuba Biernacki, w 75 za Konrada Dombka, który w drugiej połowie wziął sobie bardzo do serca słowa trenera, spisywał się podobnie jak w całym meczu w Piasecznie, wszedł Piotr Pamrów; a 85 za Tomka, który wykonał kawał dobrej roboty, jak zwykle chciałoby się powiedzieć, na boisku pojawił się Jasio Dziuraniuk. Tak jak w podtytule napisałem ogólnie, rzeczywiście wynik był lepszy niż gra, ale tonując trochę emocje czy jest możliwym grać wszystkie mecze na jednakowym, wysokim poziomie?

Jest to na pewno ideał, do którego należy dążyć czy jednak możliwy?

Skład Korony: w bramce Dawid Guziński (który zaczyna grać w bramce coraz pewniej i oby tak dalej się działo, bo to młody i bardzo obiecujący goalkeeper; zasługa to główna Mariusza Szewczyka, bo dzięki niemu mamy trzech, równorzędnych bramkarzy, którzy pomimo rywalizacji są najlepszymi kolegami i wspierają się wzajemnie. Jest to bardzo ważne mieć nie tylko dwóch, ale trzech bramkarzy, bo w przypadku kontuzji, a przecież ich się nie uniknie, pomiędzy słupkami staje albo Dawid, albo Krzysio, bądź Marcin i wszyscy trzej są pewnymi punktami naszego zespołu – oby tak dalej, chciałoby się powiedzieć : „ostatnie takie trio” ), w obronie : Szyman – Wiśnia – Folek młodszy – Bliźniak I albo II czyli Paweł; w pomocy :Adi – kapitan – Dudzik – Przemo i po bokach: Robson na prawym i Dombas na lewym; na szpicy – Tomek,

Na ławce najpierw zasiedli: Krzysio, Biernaś, Jobdzik, Jasio, Kacper, Piotrek.

Żółte kartki otrzymali: w minucie 16 Konrad Dombek, w 73 Adrian Antosz, w 87 Damian Folwarski, najpierw za faul, a gdy powiedział o jedno słowo za dużo, sędzia dał mu drugą za dyskusję, co w konsekwencji spowodowało, że musiał opuścić boisko, ale oczywiście ma zaliczone dwie kartki żółte, a w 90 minucie Paweł Pamrów.

Po trzy żółte kartki mają Adrian Antosz, Konrad Dombek, Szymański Konrad, Przemek Zowczak. Jeżeli któryś z nich otrzyma następną żółtą kartkę – czwartą z kolei, będzie pauzował w jednym spotkaniu. Ogólnie tych kartek żółtych aż tak dużo w naszym zespole nie ma. Oczywiście należy unikać kartek za dyskusje z sędziami, bo one są zupełnie niepotrzebne, aczkolwiek to jest „żywa gra”, dlatego uniknąć zupełnie ich się nie da.

W klasyfikacji strzelców nas Sandor Kocis z Czerskiej Kolonii rodem strzelił już 12 bramek, drugi za nim Adrian Antosz ma tych bramek 6, a Kacper Książek 5, Piotrek Pamrów 4.

Układ tabeli: