Odcinek ten napisałem w ubiegłym tygodniu, ale nie miałem czasu, żeby go skorygować i zrobić jakieś poprawki, a następnie zamieścić. Czynię to dzisiaj w poniedziałek około 23-iej, dlatego może się Wam po meczu niedzielnym z Piasecznem, najlepszym meczu jaki dotąd rozegrała Korona w rundzie jesiennej w „A” klasie, wydać taki nieaktualny i zupełnie nie pasujący do nastroju panującego wśród samych zawodników, a kibiców najbardziej, ale z piłką tak jak w życiu: są dni radosne, że chciałoby się góry przenosić, ale są i takie, o których najprędzej chciałoby się zapomnieć.
Z punktu widzenia historii, która jest podobnie jak piłka nożna, moją pasją i moją miłością, nie tylko piękne i chlubne chwile i momenty trzeba utrwalać, ale także takie, które są smutne, przynajmniej na samym początku takimi się wydające. Jako że , piłka nożna jest tylko sportem, dodatkiem do życia człowieka, nie powinniśmy przesadzać więc z doborem słów, których użycie nawet w kontekście rywalizacji sportowej jest pewnego rodzaju nadużyciem. Powinniśmy się przynajmniej starać, żeby słowa znaczyły to, co powinny znaczyć i określać, w przeciwnym przypadku stają się tzw. „nowomową”, w której słowa, a następnie zdania z tych słów układane, nie są zrozumiałe ani przez większość posługującą się językiem potocznym ani przez niewielką grupę mówiącą językiem literackim. Najchętniej to już bym omówił wczorajszy pojedynek z Piasecznem II, w niedzielę 20- go października, w prześliczną niedzielę pod każdym względem, zarówno pogody, która wczoraj była wzorcowym przykładem tej niespotykanej nigdzie indziej na świecie, złotej polskiej jesieni, jak i nastroju ogólnego zadowolenia, takiego prostego i zwykłego szczęścia, które nie jest każdemu dane. Bowiem, jeżeli nie umiesz się radować i cieszyć z wygranego meczu na szczeblu „A” klasy seniorów, to jak będziesz się cieszył, kiedy na loterii wygrasz kilka milionów?
Nie róbmy z remisu dramatu, tak jakby do końca sezonu została jedna kolejka, a ja wszystkim przypominam, że pozostało jeszcze nam do rozegrania 16 spotkań, w tym 4 w rundzie jesiennej. Aczkolwiek nie można sprawy bagatelizować, odwracając jakby myślenie w drugą stronę, ponieważ znaczyłoby to, że nam na niczym nie zależy, a przecież tak nie jest. Mamy swoje plany, założenia i przede wszystkim ambicję. Słabszy występ każdej drużynie musi się przytrafić w całym sezonie i zazwyczaj tak jest, że takich słabych występów ogółem może być kilka. Zapytacie się dlaczego później nikt o takich meczach nie pamięta? Ponieważ u drużyn, które przewodzą stawce przez cały sezon, wyniki końcowe i układ końcowy tabeli, jakby tuszują, przykrywają „zasłoną niepamięci” takie nieudane spotkania, w których nic nie wychodzi, a styl gry we wszystkich aspektach jest beznadziejny. Takie spotkanie, o którym jak najszybciej każdy by chciał zapomnieć miał zespół „Orła” Baniochy, który przez 92 minuty „męczył” się z ostatnim w tabeli Tarczynem i zapewne jeszcze nie jeden taki mecz będą mieli, dlatego nad naszym remisem z „Ożarowianką” II nie ma co szat rozrywać, ale tylko na zimno i z detalami przeanalizować wszystko co było złe, co zawodziło i które fragmenty, wręcz wycinki z całego meczu zadecydowały, że tego spotkania, na swoim boisku wszakże nie wygraliśmy. Z psychologicznego punktu widzenia mogą być dwa powody, obydwa sobie przeciwstawne: albo zbyt pewni siebie wychodzimy na boisko, co pozbawia nas jakże ważnej w każdym meczu czujności, koncentracji, a to skutkuje tym, że zapominamy o jakże ważnym aspekcie w piłce nożnej, szczególnie w dzisiejszej piłce nożnej, a mianowicie takim, żeby nie popełniać takich indywidualnych błędów, których już nikt z kolegów naprawić nie może, choćby się starał nie wiem jak. Drugim powodem, na antypodach do wymienionego, może być u niektórych zawodników, zbytnia nerwowość, spowodowana bojaźnią przed niewiadomym, przed popełnieniem błędu, brak wiary w swoje możliwości; jednym słowem głowa naładowana myślami, pół biedy, gdyby pozytywnymi, lecz niestety są to raczej myśli destrukcyjne, które przeszkadzają w grze; każdy kto uprawiał sport, zna to powiedzenie, ale nie tylko do sportu ma ono zastosowanie, które jest według mnie kluczowe i które powinno wisieć w szatni w najbardziej widocznym miejscu i to takimi „wołami”, żeby nawet ci, o słabym wzroku dostrzegli: „ nie myśl o tym, co będziesz wykonywał, masz to wykonywać automatycznie; myślenie cię „zabije” „. Święte to słowa, ponadczasowa to maksyma: kiwaj, podawaj, drybluj, główkuj, strzelaj na bramkę, ale tylko nie myśl.
Wiadomym jest nie od dziś, że piłka to gra błędów. I owszem – to też wszystko prawda, lecz gra błędów, które dadzą się jeszcze naprawić przez inną formację w zespole lub innego zawodnika. Ale jak wspomniałem są takie błędy, naprawdę często wynikające z nonszalancji i braku przewidywania, których naprawić nie można. Nie mówcie mi, że się nie da, że nie możliwe, wszystko jest możliwe, tylko należy ze swoich błędów wyciągać wnioski dla siebie i dla całości . Następna sprawa, to te niewykorzystane sytuacje, które sami sobie stwarzamy i szczególnie szkoda tego wysiłku, że nie kończą się one bramkami. Gdy strzeli się gola, który daje nam prowadzenie, wówczas gra się uspakaja i zyskuje się przewagę psychiczną nad przeciwnikiem, a to jest bardzo ważne – oni się odkrywają i to jeszcze jeden dodatkowy atut do strzelenia następnego gola. A zamiast tego upragnionego prowadzenia, to my musieliśmy te bramki odrabiać, to musieliśmy się śpieszyć, żeby przynajmniej ten mecz zremisować. Następna sprawa jest tego rodzaju, żeby niektórzy przypomnieli sobie, a jeżeli zapomnieli zupełnie, zapytali o to innych, jakie cele sobie założyliśmy i na jakim planie się opieramy, bo według mnie, akurat w tym aspekcie nic się nie zmieniło. Nie mam tutaj na myśli tych, którzy chcą,a im nie wychodzi czasami z jakichś tam powodów, nazwijmy to, od nich nie zależnych, ale tych, którzy mogą o wiele więcej, a mimo to… Tutaj zostawię trzy kropki i niech każda z tych osób spróbuje sobie sama odpowiedzieć czy zrobiła wszystko na boisku i poza nim dla drużyny i w końcu wreszcie dla siebie. Jestem głęboko przekonany, że odpowiedź na tak postawione pytanie, pozwoli Wam powrócić do wysokiej formy, z której nie tylko Wy sami będziecie zadowoleni, ale również trener, koledzy z drużyny i w końcu ci, dla których przede wszystkim gracie, czyli nasi niestrudzeni kibice, którzy ostatnio tak licznie nas dopingują, nie tylko w meczach domowych, ale i również na wyjazdach.
Nie zaprzepaśćmy tego, co już udało się nam osiągnąć, a uwierzcie mi: łatwiej się coś traci niż zdobywa własną, ciężką pracą i właśnie, a może przede wszystkim, tego Waszego, ciężkiego trudu nie zmarnujcie, tego Waszego potu wylanego na treningach. Wiem, że tak się stanie, ale przypomnieć, nie zawadzi. Jest jeszcze dość czasu, żeby pewne rzeczy poprawić, inne skorygować, a pewne wyeliminować zupełnie. I co będę powtarzał z uporem maniaka – nie wstydźcie się dodatkowo trenować, indywidualnie; nigdy nie jest za późno na takie zajęcia. Uważam, że każdy z Was najlepiej wie jakiego dodatkowego treningu mu potrzeba. Nie chcę już się powtarzać i zanudzać, że przynajmniej ja w ten sposób robiłem, ale w takim razie zapytam się: czy widzicie inne rozwiązanie? Czy macie inne pomysły? Wydaje mi się, że nikt tutaj „Ameryki nie odkryje”, bo zawsze tak jest, w każdej dziedzinie, że dodatkowe zajęcia, dodatkowy czas czemuś poświęcony, może przynieść nam takie efekty i takie rezultaty, których oczekujemy my sami i których oczekują od nas inni.
Korona – Ożarowianka II 3 : 3 (0 : 1)
Skład: w bramce – Dawid Guziński;
obrona: Konrad Szymański – Jakub Wiśniewski – Damian Folwarski – Paweł Pamrów;
linia pomocy: Piotr Pamrów – Jakub Biernacki – Adrian Antosz – Przemysław Zowczak;
wysunięty napastnik – Tomasz Folwarski.
Rezerwowi: Krystian Dudzicki, Konrad Sobota, Karol Książek, Jarosław Michalski, Robert Kacprzak.
Po naszej bardzo marnej pierwszej połowie, kiedy wydawało się, że mimo tego, zakończy się ona remisem, w 46, doliczonej minucie, goście objęli prowadzenie. Najpierw rzut rożny, dobre dośrodkowanie, nie pokrycie zawodnika wchodzącego, który głową umieszcza piłkę w naszej bramce. To była klasyczna „bramka do szatni”, można powiedzieć, że bardziej niż klasyczna, a zabolało porządnie, każdego z nas z Korony. Druga połowa nie lepiej się zaczęła, bo ledwo się właśnie zaczęła, kiedy w 47 minucie Wiśnia fauluje w polu karnym zawodnika gości, w sytuacji, w której, według przynajmniej z tego co widzieliśmy z ławki, nie musiał go atakować, tym bardziej, że działo się to wszystko w naszym polu karnym i sędzia nie mając wątpliwości, wskazał na „wapno”, które ostatecznie „Ożarowcy” zamienili na drugiego gola. 2 : 0, któż tego mógł się spodziewać. Ale grając w piłkę nożną też trzeba brać pod uwagę i to, że coś takiego może się przytrafić każdemu. A przecież my też kilka bramek zdobyliśmy właśnie z rzutów karnych i zanim się to stało, najpierw jakiś zawodnik musiał sfaulować naszego zawodnika. Także „nie czas żałować róż….”, jak mówi przysłowie. W pamiętnym meczu w 1974 roku z gospodarzami mistrzostw świata, reprezentacją RFN (Republika Federalna Niemiec), decydującym, która z drużyn zagra w finałowym spotkaniu z Holendrami, gdy wydawało się, że ów mecz wygramy lub przynajmniej zremisujemy, pan Władysław Żmuda sfaulował w polu karnym słynnego Gerda Mullera i również w sytuacji, która aż tak groźna nie była. Karnego wykonywanego przez Uli Hoenessa panJan Tomaszewski wybronił, ale niestety ten niesamowity Gerd jednak bramkę musiał strzelić i to ówczesne, zachodnie Niemcy zagrały w finale, pokonując Holendrów 2 : 1. A Gerd Muller, to przypomnę legenda RFN i Bayernu Monachium. W 62 meczach reprezentacji w latach 1966 – 1974 strzelił 68 bramek, a na 453 występy w tej drużynie strzelił 398 goli. W ogóle wystąpił w 597 meczach, strzelając 520 bramek. Niesamowite, chyba zgodzicie się ze mną, ale „revenons a nos moutons”, jak zwykł mówić piszący te słowa, czyli „powróćmy do naszych baranów”. W 50 minucie Kubę Biernackiego zastąpił Jarek Michalski, a 5 minut później Konrada Dombka Kacper Książek. Po utracie dwóch bramek wzięliśmy się mocno do roboty, co przyniosło efekty, ponieważ w 61 minucie Przemek Zowczak strzelił dla nas kontaktowego gola z podania Tomka Folwarskiego. Istne wejście smoka nastąpiło w minucie 70, kiedy to po 3 minutowym pobycie dopiero na boisku, Krystian Dudzicki, który zmienił Przemka Zowczaka, doprowadził do remisu i gdy wydawało się, że jak zwykle nasza ułańska szarża dosłownie „zmiecie” zawodników gości, w 86 minucie „dostaliśmy nóż w plecy” jak II Rzeczpospolita 17 września 1939 roku od Sowietów. Ożarowianka przeprowadziła bardzo szybką kontrę, która zakończyła się dla nich trzecim golem. Nikt już nie wierzył, kibice raczej też, że zdołamy ten mecz przynajmniej zremisować, zważywszy, że do zakończenia meczu zostało 3 minuty.
Nie można mieć pretensji do chłopaków, że dali sobie strzelić tego trzeciego gola; postawili wszystko na jedną kartę, odkryli się bardzo, ponieważ Damian Folwarski poszedł do ataku. Zaczęliśmy grać po golu strzelonym przez Dudzika, tylko trzema obrońcami. Zabrakło koncentracji, 100 procentowej koncentracji, gdyż tylko ona mogła zapewnić nam zwycięstwo. Ale kto nie wierzy w naszych chłopaków, to popełnia niewybaczalny błąd, ponieważ oni walczą do końca, jak jeszcze niedawno niemieckie drużyny, nie tracąc nic ze swego rozpędu. Inny zespół już by dawno się załamał i poddał, ale nie nasi koronersi. Siły i kondycji mają również tyle, że nie na jeden, a na dwa mecze by starczyło. I podobnie było tym razem. Kiedy kibice na dobre opuszczali stadion, Tomek w 93 minucie doprowadził do wyrównania, a gdyby sędzia doliczyłby jeszcze tych minut kilka, na pewno ten mecz byłby przez nas wygrany. Z jednej strony szkoda, że nie podtrzymaliśmy ciągłej passy zwycięstw, a z drugiej chwała chłopakom za doprowadzenie do remisu, co zdawało się raczej nie do zrealizowania. Przyznam się, że ja, choć wiem, że chłopaki potrafią teraz grać do końca i jeszcze dłużej, nie bardzo wierzyłem, że uda nam się zremisować przynajmniej. Naprawdę jestem pełen podziwu dla chłopców za ich nieustępliwość i za to, że się nie załamują w sytuacjach, w których podkreślam to, inne drużyny, już dawno by się załamały. W 76 minucie za Piotrka Pamrowa wszedł Robert Kacprzak, który trzeba to przyznać, jest zawodnikiem, który lubi atakować i dla którego nie ma straconych piłek, bardzo waleczny i przy tym grający cały czas do przodu. Takiego zawodnika nam było potrzeba, trzeba się cieszyć, że go mamy w swoich szeregach. Za zmęczonego Szymana, w 89 minucie wszedł jeszcze Konrad Sobota.
I jeszcze rzut oka na tabelę i rezultaty wszystkich spotkań
Żółte kartki: Pamrów Paweł 73, Michalski Jarosław 83, Wiśniewski Jakub 88 min. Zmiany: 50 za Biernasia Jarek Michalski, 55 za Dombka Książęk, 70 za Zowczaka Dudzicki, 76 za Piotrka Pamrowa Kacprzak, 88 za Szymańskiego Sobota.
I jeszcze jedna sprawa. Chciałbym pochwalić chłopaków jeszcze z jednego powodu, a mianowicie takiego, że ich nie najlepszy występ z Ożarowianką II zmobilizował ich jeszcze do większej pracy na treningach, ponieważ we wtorek przyszło ich na trening 19-tu, pomimo że, kilku zawodników leczy przecież kontuzje, a we czwartek frekwencja była jeszcze lepsza, bowiem na głównym boisku „Sasanka-Arena-Stadium” trenowało 22 koroniersów. Dusza naprawdę się raduje. Gdyby nie trudności ostatnie, które zafundowała nam firma budująca obwodnicę Góry Kalwarii, z samym wjazdem na nasz stadion, którego przyznam się i ja nie mogłem znaleźć, ta frekwencja byłaby być może jeszcze większa. Oczywiście żartuję, ale jeśli chodzi o samą sprawę wjazdu i wyjazdu ze stadionu, nie jest to takie wcale śmieszne, jakby się wydawało, ponieważ okazuje się, że jak na razie dokładnie nikt nie wie, gdzie ów wjazd i wyjazd ma się znajdować. Tę prowizorkę, którą ja nazwałbym „z górki na pazurki”, gdy się na stadion zjeżdża z drogi krajowej 79 i „wyjadę czy nie wyjadę”, kiedy człowiek próbuje, co nie jest wcale takie proste, jakby się z początku wydawało, ze stadionu wyjechać. I w lewo nie można za bardzo i w prawo takoż samo. A przepisy o ruchu drogowym? O jakich przepisać mówić, kiedy ta cała prowizorka jest wbrew wszelkim przepisom. A czy o dzieciakach przyjeżdżających na treningi i mecze rowerami pomyślał ktoś w ogóle ? Czy zdajecie sobie Państwo sprawę, mówię o tych, którzy nam tę sytuację wytworzyli, na jakie niebezpieczeństwo narażacie te dzieci. Tam nie ma żadnych przejść przez jezdnię, żadnych pasów i tam praktycznie nikt nie wie, jadąc z Warszawy lub z Warki, że ktoś od strony stadionu może wyjeżdżać, a tym bardziej dzieciaki powracające z treningów do domu. To zupełna nieodpowiedzialność delikatnie mówiąc, a powiedziałbym jeszcze inaczej – brak przewidywania do czego taka sytuacja, nienormalna wszakże, może doprowadzić. Jeśli mówię nieprawdę, to proszę to sprawdzić i przekonać się samemu, póki jest nie jest jeszcze za późno, bo najwyraźniej komuś tutaj zabrakło wyobraźni. Ktoś tutaj czegoś nie dopilnował i ktoś o czymś zapomniał i to nie tylko, jak mi powiedział jeden z inżynierów odpowiedzialnych za projekt, wina leży po stronie wykonawcy. Według tego pana, projekt obwodnicy był specjalnie publicznie udostępniony swego czasu, aby zainteresowane instytucje i prywatni właściciele posesji, mogli wprowadzać poprawki do projektu, który zanim przystąpiono do jego realizacji, można jeszcze było zmienić.
Żeby jeszcze te piękne, smukłe i wysokie nowe słupy z lampami oświetleniowymi, o zmroku się zapalały, to chociaż byłoby coś widać, ale jak na razie panują egipskie ciemności. Świeciły się te lampy, po zamontowaniu jakieś dwa czy trzy dni, ale obecnie stoją chyba tylko dla ozdoby, a ciemno robi się już o 18. Treningi drużyn młodzieżowych kończą się najwcześniej o 18.30, a jedna młodzieżowa grupa kończy trening nawet o 20.30. Wracają po ciemku. Aż strach pomyśleć, bo bardzo duża z nich grupa przyjeżdża na treningi swoimi rowerami. Pan inżynier jednak, wydaje mi, się broni czegoś co się nie da obronić, mam na myśli tutaj nie uwzględnienie wjazdu na stadion miejski. Nie jest to przecież taka sobie pierwsza lepsza posesja, aczkolwiek każdy z mieszkańców powinien być jednakowo traktowany, nie zależnie od sytuacji prawnej: czy jest osobą fizyczną czy prawną. Przecież ten najgłówniejszy węzeł tej obwodnicy nazywa się stadion i fragment owego węzła znajduje się na części, wykrojonej z terenu stadionowego. Miejmy nadzieję, że jednak wszystko zakończy się dobrze i wjazd na stadion będzie jego wizytówką, a nie powodem do wstydu. A słynny już tunel na ulicy Leśnej, przez który mogą przejechać tylko jednoślady, ale samochody już nie. Zadbano o to, żeby mieszkańcy ulicy Leśnej po stronie zachodniej tunelu odbywali codzienne wycieczki krajoznawcze do torów kolejowych i z powrotem. Uważam, że tej osobie, która wpadła na podobny pomysł, powinno się przyznać nagrodę „największych absurdów XXI wieku.
Nie wiem czy poza tą, jak na razie anonimową osobą, a być może jest to cały zespół osób, ktoś inny na świecie wpadłby na taki pomysł, żeby zamiast jednego normalnego tunelu dla samochodów, rowerów, motocykli i pieszych, jak to ma miejsce w Mikówcu i w Kątach, zbudować tunel, w którym mogą się minąć dwa…, ale rowery oraz dodatkowy objazd dla samochodów, które w tym samym miejscu znajdą się po przejechaniu jednego kilometra. Pomysłowe, nieprawdaż? I jakie oszczędne. I przy okazji codziennie można podziwiać wiadukt nad torami, pod którym trzeba przejechać, zresztą imponujący. Nie mi osądzać, kto w tym całym zamieszaniu jest winny. Liczą się fakty, a te świadczą o ignorancji i lekceważeniu innych. Jeszcze raz przypomnę, teraz robi się ciemno bardzo szybko, co jeszcze większe stwarza niebezpieczeństwo dla dzieci i nie tylko dla dzieci wracających po treningu do domu pieszo lub rowerami. Lampy się nie świecą – panują ciemności, a te nie sprzyjają bezpieczeństwu. Dopóki jest nie jest jeszcze za późno, bo najwyraźniej komuś tutaj zabrakło wyobraźni, można jeszcze coś zmienić, żeby było bezpiecznie i widocznie.