Ta moja przerwa w zapiskach, aczkolwiek niedługa, z różnych przyczyn wynikała: trochę brak czasu, trochę lenistwo moje, ale głównie z powodu dwóch ostatnich meczy: pierwszego u nas 26 maja z SRS Zamienie, który miał, właśnie dobre jest to słowo „miał” rozpocząć się o godzinie 16 i drugiego na wyjeździe 2 czerwca w niedzielę z w Kołbieli, z tamtejszym „Sokołem” o godzinie 16.30.

Jeśli chodzi o ten niedoszły do skutku mecz z Zamieniem, to dwa słowa cisną się na usta: skandal i kpiny. No bo jak można nazwać sytuację, kiedy po raz trzeci z rzędu przeciwnicy nie przyjeżdżają do Góry Kalwarii, oddając mecze walkowerem. Poprzednimi razy nie stawiły się na Wojska Polskiego 44 następujące zespoły: z Prac Małych 12 maja, a jeszcze wcześniej z Parysowa 28 kwietnia. Regularność godna podziwu w sensie negatywnym.

O meczu z Parysowem pisałem w jednym z odcinków – wesele w tym wypadku było przeszkodą w zebraniu się przynajmniej 11 zawodników. Podejrzewam, że chłopcy z Prac Małych i z Zamienia mieli podobne problemy typu imieniny u „cioci Stasi”, które przeciągnęły się aż do rana. Zresztą nie ważne są powody oddawania meczy walkowerem przez drużyny „B” klasowe, a zdarza się, że i w „A” w klasie, aczkolwiek w mniejszej skali, ma to miejsce.

Moim zdaniem głównym powodem tego jest to, że Mazowiecki Związek Piłki Nożnej przyjmuje do rozgrywek piłkarskich kluby czy stowarzyszenia sportowe, które na to nie zasługują; po prostu nie spełniają prawie żadnych wymogów potrzebnych do uczestniczenia w rozgrywkach ligowych. Są to tylko chęci, na które decydenci z MZPN-u godzą się bezkrytycznie.

Z jednej strony stawiają przed klubami bardzo wygórowane wymogi licencyjne, a z drugiej „przymykają” oko na fatalne, nie nadające się do gry boiska, które ja nazywam niezmiennie klepiskami, kartofliskami i błotniskami. Nie dostrzegają, że w klubach typu Prace Małe czy „Orzeł” Parysów nie ma praktycznie szatni: np. w takim Parysowie sędzia przebiera się w remizie strażackiej, a już zawodnicy w oddalonym od owej remizy około 200 m rozwalającym się budynku.

Natomiast w Sobieniach-Jeziorach w blaszanym baraku, nie wiadomo czy nie w adoptowanym kontenerze mieści się najwyżej siedmiu ludzi, reszta, żeby przywdziać klubowe stroje, musi czekać na swoją kolej na zewnątrz, często w mrozie i chłodzie, a latem w upale.

Boiska w większości przypadków takich klubów, które właściwie trudno nazwać klubami piłkarskim, również nie spełniają żadnych norm, bowiem albo owe drużyny nie posiadają w ogóle swoich obiektów i mecze u siebie rozgrywają na boiskach udostępnianych przez inne kluby, na pewno za jakąś tam opłatą, raczej nie wysoką, a jak już mają, to nie oszukujmy się, nie nadają się one ani do rozgrywania na nich meczów, ani do odbywania na nich treningów.

Jest to raczej grupa młodych ludzi, zapaleńców, która niewielkie fundusze pokrywa z własnej kieszeni, ewentualnie nakładem niewielkiego budżetu, wyproszonego w sołectwie bądź w swoim urzędzie gminy.

Jeśli MZPN nie potrafi zaradzić i pomóc podobnym drużynom, które borykają się z problemami finansowymi i brakiem odpowiedniej bazy sportowej, w ogóle nie powinien dopuszczać tego typu zespołów do rozgrywek.

A jeśli chodzi o najważniejszą kwestię czyli nie przyjeżdżanie sobie przez niektóre zespoły na mecze wyjazdowe z powodów różnych: a to wesele, a to imieniny wuja Franka, chrzciny i tym podobne imprezy. To już nie jest komedia nawet, ani powód do śmiechu; właściwie to trudno przychodzi człowiekowi cokolwiek do głowy na określenie tego typu zachowań. Może totalna olewka wszystkich i wszystkiego ? Nie liczenie się z pracą i zaangażowaniem innych. Przecież trzeba boisko przygotować, szatnie posprzątać i trybuny, siatki założyć, nie robi się to wszystko samo.

Ale przede wszystkim mamy tu do czynienia z lekceważeniem drużyny, która gra na swoim boisku i kibiców, którzy czekają z utęsknieniem cały tydzień, aby zobaczyć swój zespół w grze. To samo dotyczy zawodników, którzy chcą grać, bo po to trenują; nie interesuje ich wygrywanie meczy bez wychodzenia na boisko, a jak już to tylko po to, żeby sędzia odgwizdał walkowera. Właśnie sędzia też przyjeżdża na darmo.

I zawsze powtarzają się te same nazwy drużyn. Nie posiadający ani zaplecza, ani odpowiedniej bazy często nie przyjeżdżają na mecze wyjazdowe, ponieważ nie mogą skompletować nawet ośmiu zawodników. Dla mnie jest to nie do pomyślenia, że można nie pojechać sobie na mecz, ale już nie dla MZPN, który jest zbyt liberalny i pobłażliwy pod tym względem.

Czyż nie jest dziwną sytuacją, że od klubów, które mają bardzo dobre boiska, trybuny i budynki klubowe, z dobrymi szatniami i w ogóle z zapleczem odpowiednim, wymaga się jeszcze więcej i coraz więcej, a od tych, które nie mają niczego, co by spełniało jakiekolwiek normy licencyjne, nie wymaga się praktycznie niczego, poza chęcią uczestniczenia w rozgrywkach MZPN.

Już kiedyś wspominałem o tym, żeby dla tego typu zespołów utworzyć dodatkową ligę, niech nazywa się ona „C” klasą i niech sobie tam grają na tych boiska klepiskach, błotniskach i kartofliskach i tylko wtedy, kiedy to nie koliduje z imieninami u szwagra Władka lub z chrzcinami u sołtysa Pierdziołka, przepraszam za pomyłkę Kierdziołka.

Gdyby kary ze strony MZPN za niestawienie się na mecz; nie ważne czy wyjazdowy, czy na swoim obiekcie, były surowsze, zarówno finansowe, jak i inne, które już swoją nieuchronnością wykluczenia z rozgrywek już po drugim oddaniu meczu walkowerem, wówczas na pewno nie dochodziłoby do tego typu sytuacji, jak miało to miejsce w naszej II Grupie warszawskiej „B” klasy w sezonie 2018/19.

Wydział Dyscypliny a może Wydział
Z tym powyższym tematem łączy się również ostatnia, kontrowersyjna i według mnie bulwersująca sprawa. Mam tutaj na myśli karę odsunięcia od 3 spotkań, jaką Wydział Dyscypliny nałożył na naszego czołowego zawodnika Przemysława Zowczaka, pseudonim „Kudłaty” za otrzymanie czerwonej kartki w meczu wyjazdowym z UKS Tarczyn 18 maja, w 18 kolejce spotkań.

Pomijając wysokość kary, która w ogóle nie była adekwatna do przewinienia Przemka. Przypomnę Państwu jak było naprawdę. W 60 minucie spotkanie, kiedy wygrywaliśmy bodajże 3 do zera Przemek sfaulował zawodnika gospodarzy, na ich połowie boiska. Prawidłowo otrzymał od sędziego żółty kartonik.

Niestety to był dopiero początek nieprzewidzianych zdarzeń. Dla sfaulowanego żółta kartka pokazana przez sędziego faulującemu nie była wystarczającym zadośćuczynieniem. Postanowił sam sobie wymierzyć sprawiedliwość. Podbiegł do niczego się nie spodziewającego Przemka, podążającego na własną połówkę i zamachnąwszy się prawą ręką, co sam doskonale widziałem z ławki rezerwowych, znajdującej się prawie na wprost tej całej sytuacji, chciał Przemka uderzyć. Ten jednak na swoje nieszczęście, co okazało się później, odparował uderzenie napastnika. Sędzia, nie tylko według mnie, albo nie widział dobrze tego co zaszło, a jeśli widział, to tym gorzej dla niego, tym bardziej, że moja ocena prowadzenia meczu przez niego była naprawdę wysoka. Pokazując czerwoną kartkę Przemkowi, sędzia popełnił błąd.

Nie twierdzę tak dlatego, bo sprawa dotyczy mojej drużyny. Wypowiadam się w tym wypadku bezstronnie. Gdybym był na miejscu sędziego, to co najwyżej pokazałbym Zowczakowi drugą żółtą, ale nigdy nie zrównałbym obydwu zachowań na boisku.

Zawodnikowi Tarczyna sędzia pokazał czerwoną kartkę prawidłowo i tutaj nie było żadnej dyskusji, ale potraktowanie w taki sam sposób zawodnika poszkodowanego nie mogę zrozumieć.

Ale to jest nic w porównaniu z tym, co zrobił Wydział Dyscypliny. Ukarał Przemka Zowczaka karą odsunięcia od trzech kolejnych spotkań, rozgrywanych przez MKS „Korona” Góra Kalwaria. Z doświadczenia wiem, że za tego typu przewinienie Wydział Dyscypliny winien zakazać uczestnictwa w dwóch meczach, ale nigdy w trzech; mam tutaj na myśli opis przewinienia naszego gracza przez sędziego w protokole meczowym. Sam sędzia jeszcze tłumaczył mi, gdy odbierałem tzw. załącznik do meczu, że co najwyżej Przemysław Zowczak ukarany zostanie odsunięciem od jednego meczu mistrzowskiego.

Stało się inaczej, a można powiedzieć, że zupełnie inaczej, nawet chyba nie rozumie tego sam organ orzekający. Otóż, nie zgadzając się z werdyktem Wydziału Dyscypliny, odwołaliśmy się od niego i poprosiliśmy o złagodzenie nałożonej kary. Pomijam już to, że członkowie Wydziału Dyscypliny, na nasze pytanie, dlaczego nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi na nasze odwołanie, przyznali się do tego, iż w ogóle takiego pisma nie przeczytali. Pismo wysłaliśmy, z tego co pamiętam od razu w poniedziałek po sobotnim meczu w Tarczynie. Minął jeden mecz z Zamieniem, które oddało mecz walkowerem, minął drugi mecz w Kołbieli, a odpowiedzi jak nie było tak nie było. Dopiero wizyta członków naszego Zarządu klubu w siedzibie MZPN poskutkowała tym, iż pismo nasze, z dwutygodniowym opóźnieniem zostało w końcu „odnalezione” i od razu podjęto decyzję o zawieszeniu kary jednego spotkania na 6 miesięcy.

Niestety diabeł tkwi w szczegółach, które wymyśla sobie MZPN i być może PZPN, bo o tym nie wiem. Okazało się, gdy każdy, włącznie z samym zainteresowanym „Kudłatym”, szykował się na jego udany powrót na boisko z SF Wilanów, że mecz wygrany walkowerem nie jest brany pod uwagę i to nie ważne czy mamy do czynienia z kartką czerwoną, czy też żółtą.

A ja się zapytuję szanownej „ławy przysięgłej” nie mniej szanowanego Wydziału Dyscypliny MZPN czy to nasza wina, że Zamienie „olało” sobie mecz z nami i postanowiło zrobić sobie dodatkową przerwę w rozgrywkach”?

Owszem, zrozumiałbym jeszcze, gdyby nie stawienie się na zawodach dotyczyło nas, Korony, ale my jak drużyna do meczu byliśmy przygotowani i w składzie, zgodnie z tym, co postanowiono pierwotnie względem naszego ukaranego zawodnika, go nie umieściliśmy, bo wiedzieliśmy doskonale, że to dopiero drugi mecz, powiem więcej, pogodziliśmy się z tym, iż Przemek nie będzie występował jeszcze w meczu z Kołbielą.

A jaką to łaskę uczynił nam Wydział Dyscypliny? Że nasz jeden z najlepszych graczy nie wystąpi w najważniejszym naszym meczu rundy wiosennej i w dodatku z zespołem, który podobnie jak i my pretenduje do awansu do „A” klasy seniorów ? Przecież to groteska. Najpierw nie czytają pism, które powinny być przeczytane i rozpatrzone na bieżąco, bo od tego tam są i za to biorą pieniądze, a później podejmują decyzję według paragrafu, którego do końca sami nie rozumieją.

Gdyby nie moja dociekliwość, wynikła po rozmowie z samym Przemkiem, Przemek zagrałby z Wilanowem, a my jako zespół zostalibyśmy ukarani walkowerem za wstawienie do składu nieuprawnionego zawodnika. Tego ,że Zowczak nie może jeszcze wystąpić w meczu z SF Wilanów dowiedziałem się dopiero w piątek, 7-go po rozmowie z osobą najbardziej zorientowaną we wszystkich „zawiłościach regulaminu dyscypliny”, które zafundował sobie i nam, sam Wydział Dyscypliny. Tą osobą jest Pani Anna Matyjasiak, która jest dyrektorem urzędującym MZPN. Mimo że, to nie ona odpowiada za taki stan rzeczy, to jednak znalazła czas, aby mi w prosty sposób wytłumaczyć przepis, który nie jest wcale tak łatwo wyłożyć w prosty sposób.

Mam nadzieję, że MZPN zastanowi się w końcu nad absurdalnością niektórych przepisów m.in. powyższego. W takim razie, jeżeli nie zalicza się zwycięstwa walkowerem do kary wymierzonej przez Wydział Dyscypliny, to po co drużyna zainteresowana i stawiająca się na mecz wypełnia protokół meczowy od A do Zet?

Przecież jedno wyklucza drugie, ale dla niektórych w MZPN jest to chyba za trudne, żeby tę sprzeczność dostrzec, a cóż dopiero przyznać się do tego, że przepis ten tylko w połowie ma sens tzn. może a nawet powinien dotyczyć zespołu, który z własnej winy do zawodów nie przystępuje.

I jak mówił mój nie odżałowanej pamięci psor od matematyki: „i to należało dowieść”, a ja z moim kolegą z ławki, głąby do kwadratu z tej nauk królowej, trochę dworując sobie z naszego ulubionego i szanowanego nauczyciela, dodawaliśmy jeszcze: „ciąg dalszy nastąpi”.

Sokół Kołbiel – Korona 4:1 (1:1)

Niedziela, 2 czerwca o godzinie 16.30

Ciężko mi si pisze ten 20-ty odcinek zapisków. Owszem coś tam napiszę, coś dodam, coś ujmę, ale to wszystko na raty, co nie wpłynie zapewne pozytywnie na efekt końcowy. Na przykład mecz wyjazdowy z „Sokołem” Kołbiel miałem od razu omówić, na bieżąco, za „świeża” jak to się potocznie drzewiej mawiało.

Byłem tak zły z powodu tej porażki i to z zespołem, który do najlepszych w całych rozgrywkach nie należał, że suchej nitki miałem nie zostawić na chłopakach, którzy rozegrali najgorszy mecz w sezonie, przynajmniej jeden z najgorszych. Ale im więcej dni upływało, tym złość stawała się mniejsza, a zresztą nie tylko nam trafiały się podobne wpadki. SF Wilanów, która przez cały sezon prezentowała się bardzo dobrze i cały czas deptała nam po piętach, ostatnio dostała głębokiej zadyszki, doznając dwóch spektakularnych porażek z rzędu, których nikt włącznie z samym Wilanowem by się nie spodziewał. Najpierw w derbach Wilanowa, gdy do 90 minuty wygrywali 3 : 2, w doliczonym czasie gry polegli z „City” Wilanów 3 : 4, a miało to miejsce 1 czerwca na ul. Kawęczyńskiej 44 na obiekcie sportowym, który nazywa się Kawęczyńska Stadium, na Pradze Północ – to tam teraz najczęściej City rozgrywa swoje domowe mecze.

A jeszcze wcześniej, bo 29 maja, w drugim terminie kolejki 18-tej, gdyż w terminie przewidzianym tj. 19 maja zalane ulewami boisko nie nadawało się do gry, Szkoła Futbolu z Wilanowa, czego w najśmielszych snach nikt by się nie spodziewał na boisku ( jak podają na stronie MZPN od 13 kolejki Zamienie ponoć gra mecze domowe nie w Nowej Woli, lecz już u siebie w Zamieniu przy ulicy Zakładowej 5) zostaje rozgromiona, bo jak inaczej nazwać przegraną z zespołem, zajmującym 9 miejsce w tabeli i prezentującym poziom nie za wysoki, o nieustabilizowanej formie, potrafiącym tak jak to było z nami nie przyjechać sobie na mecz z powodu, podejrzewam, „burzliwego weekendu”, znając piłkarskie życie od podszewki, a nie tylko z opowiadań wujka Mariana.

Nasz blamaż, nasza hańbiąca porażka w Kołbieli w burzowe, niedzielne popołudnie na pięknym, jeszcze nie dokończonym nowym obiekcie sportowym, wybudowanym przecież na wsi, liczącej mniej mieszkańców niż nasza Baniocha, bo około 1800 osób płci różnej, jak widzicie Państwo powyżej, nie jest wcale odosobnionym faktem, aczkolwiek nie powinna w jakikolwiek sposób tłumaczyć i usprawiedliwiać naszego, potknięcia. „Słowo” potknięcie to jednak zbyt delikatne słowo.

Wydaje mi się, bo nie mogłem uwierzyć, gdy schodziliśmy, a najbardziej ja z opuszczonymi bródkami z boiska, że te baty od Sokoła wynikły z tego, iż prawie wszyscy, ja do nich się nie zaliczałem, po przegranej dzień wcześniej SF-u z City, zaczęli świętować na 3 kolejki przed końcem rozgrywek nasz awans do „A”.

Oczywiście, że matematyka na to wskazywała i już nic, chyba że, jakieś plagi egipskie lub zawirowania magnetyzmu ziemskiego, mogły nam odebrać upragniony od 17 czerwca 2017 roku, kiedy to spadliśmy do „B” klasy ( zajmując wówczas 12, trzecie od końca miejsce, z dorobkiem 23 pkt, a drużyna 13 od końca przypomnę, Grom II Warszawa, mając też 23 punkty zdobyte, utrzymała się w „A” Gr. III warszawskiej, mając lepszy od nas bilans bramkowy, bo 47 – 77, kiedy my 37 – 76; zresztą biorąc pod uwagę bezpośrednie spotkania z Gromem, też byliśmy gorsi, ponieważ na jesieni 2016 zremisowaliśmy u siebie 1 : 1, a na „pamiętnym” co dla niektórych naszych „graczy” meczu przy Konarskiego w Warszawie, polegliśmy z kretesem, 4 : 0, wiedząc dobrze, że powinniśmy ten mecz przynajmniej zremisować, aby mieć nadzieję na utrzymanie się w A klasie. I to była prawda, bo gdybyśmy tam zremisowali z nimi, to oni spadliby do B klasy, ponieważ ostatni mecz z Konstancinem II wygraliśmy bardzo wysoko 5 do 1, gdy tymczasem Grom uległ na wyjazdowym spotkaniu w Jaktorowie 1:0).

Chociaż dwa lata temu mieliśmy inną sytuację niż teraz przed meczem z „Sokołem”Kołbiel, to jednak myślenie co poniektórych zawodników pozostało takie samo. Jednak nie można porównywać tamtej drużyny do tej. Tam zadecydowało to, że niektórzy zawodnicy, wiedząc jak ważny to jest mecz, po prostu okazali swoją nieodpowiedzialność, swoją niedojrzałość. Nie minęło tak dużo czasu od tego pamiętnego spotkania, które oczywiście było tylko konsekwencją i brzydkim, bolącym finałem tego, jak niektórzy, często czołowi zawodnicy traktowali swoje obowiązki względem kolegów, którym zależało i względem trenera, który tak samo jak obecny trener, miał dla nich serce, najlepsze kwalifikacje i poświęcał się całym sobą, aby osiągnąć to co sobie zaplanował po objęciu zespołu.

A przypomnę ,że obejmował zespół, który był w całkowitym rozkładzie i który raczej już wiadomym było na 5 kolejek przed końcem sezonu 2015/2016, iż spadnie o klasę niżej, wtedy z Ligi Okręgowej do „A” klasy. Ale nie o tym miało być. Powróćmy do meczu w Kołbieli.

Wyszliśmy na sztuczną murawę boiska o godzinie 16.30. Oświetlenie mają takie, że mecze międzypaństwowe można rozgrywać, budynek klubowy już jest na ukończeniu, wokół boiska czterotorowa bieżnia tartanowa, powstanie jeszcze kort tenisowy oraz boisko wielofunkcyjne.

Pozazdrościć tylko takich władz z wójtem na czele, które dbają o swoich mieszkańców, a szczególnie o młodzież; tutaj widać gołym okiem i na pierwszy rzut oka, że jak coś już robią, to robią to dobrze, a nie tylko po to, żeby pokazać, że się coś robi.

W bramce DawidGuziński, obrona od prawej: Konrad Szymański – Jakub Wiśniewski – Jan Dziuraniuk – Paweł Pamrów – w pomocy: na prawym skrzydle Arek Górecki, na lewym Karol Guziński, w środku: Adrian Antosz (kapitan) – Krystian Dudzicki, w napadzie: cofniętego napastnika grał Krystian Zarzecki, a wysuniętego Mateusz Jasion.

W rezerwie mieliśmy: jako bramkarza Krzysia Przepiórkę, który zwykle wychodzi w składzie podstawowym, dalej siedzieli obok mnie: Dominik Wojtas, Michał Kasprzyk, Konrad Sobota, Jarek Michalski, Damian Folwarski oraz Kacper Książek.

Pierwszą bramkę zdobyli gospodarze w 33 minucie, mimo że to my wcześniej mogliśmy prowadzić, ale ani Krystianowi, ani Mateuszowi, naszym napastnikom mimo dogodnych sytuacji, nie udało się zdobyć gola.

Jednak i do nas uśmiechnęło się szczęście, kiedy to w 44 minucie meczu, po faulu na Arku Góreckim w polu karnym, sędzia podyktował dla nas karnego, do którego zdecydował się podejść, gdyż większość się bała odpowiedzialności w wypadku niepowodzenia, Jasio Dziuraniuk, popularny Dziura. Ja krzyczałem, żeby Adrian wykonywał „penalty”, ale już było za późno, bo do piłki podbiegł Dziura i …..trafił w bramkarza, który piłkę odbił przed siebie.

Na szczęście dla nas prosto pod nogi sprytnego i spodziewającego się takiego obrotu sprawy, Bliźniaka , o pełniejszych policzkach (Pawła) , który pomimo ostrego kąta, umieścił piłkę w bramce gospodarzy, ratując „skórę” Jasia Dziuraniuka.

Nie schodziliśmy po pierwszej połowie do daleko od boiska oddalonej szatni, znajdującej się w gmachu szkoły podstawowej, gdyż jak wspomniałem, budynek klubowy z szatniami i całym zapleczem nie jest jeszcze wykończony.

Mariusz Szewczyk, widząc, że nam nie idzie wyraźnie gra, do boju w drugiej połowie puszcza, siedzących w pierwszej połowie na ławie takich pewniaków jak Damian Folwarski i Jarek Michalski, ale zdejmuje, moim zdaniem bardzo dobrze grającego w I połowie i przy tym strzelca bramki Pawła Pamrowa, za którego wchodzi po przerwie chimeryczny Michał Kasprzyk, a za starszego Guzika Konrad Sobota czyli „Piątek”.

Folek II, ten młodszy zastąpił Mateusza Jasiona vel Jesiona, a Jarek Michalski, nestor wśród naszych zmienił Arka Góreckiego.

W 53 minucie w wyniku nieporozumienia pomiędzy młodszym Guzikiem, a jednym z naszych środkowych obrońców, było już 2 : 1 dla gospodarzy. Ich napastnik jak prawdziwy sęp tylko czekał na taką okazję i bezbłędnie ją wykorzystał. Troszeczkę wcześniej, przed utratą drugiej bramki Damian Folwarski znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem, ale niestety, kiedy wydawało się, że to my obejmiemy prowadzenie, w pewnym momencie „bal” mu odskoczył od nogi i został złapany przez bramkarza Kołbielan.

Wydaje mi się, że był to kluczowy moment tego meczu, ponieważ, gdyby Folek młodszy strzelił dla nas drugą bramkę, mecz potoczyłby się zupełnie inaczej i raczej to my, byśmy ten mecz wygrali.

W 68 minucie zresztą bardzo dobrze grający Jarek Michalski, który naprawdę, wchodząc na boisko po przerwie, wprowadził inną jakość, otrzymał żółty kartonik.

Gdy tylko otrzymywał piłkę wiedział co z nią ma zrobić i szkoda tylko, że żaden z naszych zawodników w tym dniu, nie zbliżył się choć na jotę do jego wysokiego poziomu. O tym, że Jarek Michalski osiągnął swoją życiową formę, pisałem już po meczu z Tarczynem; w Kołbieli grał tylko połówkę, ale potwierdził jeszcze raz, że jego obecność na boisku, od początku meczu, jest niezbędna i nieprzypadkowa.

4 minuty później było już „po ptokach”. Adrian sfaulował na polu karnym zawodnika w czerwonych strojach, czyli gospodarzy, a ci zamienili rzut karny skwapliwie na 3-gola. Po stracie tej bramki nasza gra stała się jeszcze gorsza niż była, a gorsza już być chyba nie może.

Wstydziłem się za nich siedząc na ławce rezerwowych, niektóre zagrania były tak nieporadne, że aż wierzyć się nie chciało, że na boisku jest drużyna, która dwa tygodnie wcześniej w tak pięknym stylu i bezdyskusyjnie pokonała na wyjeździe drużynę, która więcej niż prawdopodobnie, zajmie drugie miejsce w tabeli, premiowane awansem do „A” klasy. W 86 minucie uskrzydleni dopingiem swoich kiboli, którzy zaopatrzyli się i w race, i w confetti, których nie powstydziliby się kibole samej Legii Warszawa, wpakowali nam czwartą bramkę, po której tylko czekałem na ostatni gwizdek sędziego, aby chyłkiem, przez nikogo niezauważony, przedrzeć się do szatni, znajdującej się jak wspomniałem w budynku szkolnym.

Niestety droga była tak usytuowana, że musiałem natknąć się na naszych biednych, zrozpaczonych tifosi, którzy ze smutku nie jedną „coca colę” wypili, chciałem powiedzieć, nie jedną coca colą popili. Ale to było nic w porównaniu z tym, co musiałem wysłuchać od nich w autokarze, którym przecież z nami przyjechali. Dobrze, że to tylko 20 km i bez korków.

Ale zanim to się wydarzyło, w doliczonym czasie gry, dokładnie w 94 minucie Kacper, od niedawna zwany przez kolegów „prezesem” pokazał swoje niecodzienne umiejętności i przepięknym strzałem z woleja umieścił piłkę w siatce gospodarzy, zmniejszając rozmiary porażki do 4 do 2.

Szkoda tylko, że popularny „prezes” w rundzie wiosennej z różnych powodów: najpierw kontuzja, której nabawił się jeszcze na jesieni, ale najczęściej obowiązki vice-prezesa klubu, które objął na początku roku, nie pozwoliły mu osiągnąć wysokiej formy, do której nas przyzwyczaił, a umiejętności techniczne Kacpra, wrodzona szybkość, łatwość z jaką potrafi uwolnić się od obrońców i zakończyć indywidualną akcję golem, są nieprzeciętne. Gdyby nie powyższe przeszkody, nasz awans, byłby jeszcze bardziej spektakularny i na naszym koncie, a przy tym i Kacpra Karola byłoby jeszcze więcej strzelony goli.

Bramkarze

Byli sobie bramkarze, parafrazując tytuł kultowego animowanego francuskiego serialu pt: „Był sobie człowiek” Gdyby nie tych, których za chwilę wymienię, dżentelmenów, to nasz awans do „A” klasy nie byłby tak oczywisty. Mam na myśli Krzysia Przepiórkę, Alberta Gniado i Dawida Guzińskiego. Mieliśmy naprawdę szczęście, że ci chłopcy, właściwie mężczyźni, bo taki Albert dawno już żonaty i dzieciaty, przez całą rundę tak solidnie, zgodnie i z zapałem trenowali i nigdy nie zdarzyło się, jak często w takich wypadkach ma to miejsce, kiedy o miejsce między słupkami rywalizuje już nie trzech nawet, ale tylko dwóch bramkarzy, żeby doszło między nimi do nieporozumienia.

Jestem naprawdę pełen podziwu dla nich, bo przecież obserwowałem ich na każdym treningu. To nie tylko to, że jak reszta zespołu całkowicie zawierzyli trenerowi Szewczykowi, potrafiącemu, a to jest bardzo trudne i inni trenerzy mieli z tym problem, namówić ich do ciężkiej pracy i przedstawić im plan, dzięki któremu, jeśli się tylko mu podporządkują, osiągną zamierzony cel w postaci awansu do wyższej ligi, co już jak wiemy, stało się faktem.

Ta trójka, bez której nie wyobrażam sobie tego sukcesu, zaprzyjaźniła się ze sobą, przed tym, nie znając się wcale i gdy na nich patrzyłem, jak sami, bez niczyjego nakazu, z entuzjazmem rozgrzewają się na uboczu, gdy pozostali z trenerem doskonalili schematyczne zagrania, moja dusza, uwierzcie radowała się, i wówczas byłem prawie pewny, że się nam uda. Jest rzeczą oczywistą, że osią tej ich zgodnej współpracy był sam trener Mariusz Szewczyk. Jego spokój, opanowanie, umiejętność rozmawiania z zawodnikiem, a przede wszystkim wsłuchiwania się w niego, sprawiły, że Albert, Krzysiek i Dawid nadawali na tych samych falach i mimo że, któryś z nich musiał być tym pierwszym, to tworzyli wcale nie tak „egzotyczny tercet”.

Czapki z głów przed tymi panami i my wszyscy, włącznie ze mną, powinniśmy tym wspaniałym chłopakom podziękować za to, iż zawsze, w każdym meczu, na każdego z nich można było liczyć.

Mówią dobry bramkarz to połowa sukcesu, ja powiem inaczej; „trzech dobrych bramkarzy” to jest dopiero połowa sukcesu. Dziękuję Wam Albercie, Dawidzie i Krzysztofie, że wypracowaliście model współpracy wzajemnej, z którym powiem szczerze nigdy się nie spotkałem i który mnie mile zaskoczył, Waszych kolegów z pola na pewno również.

Epilog, choć przecież nie klasyczny

Korona – SF Wilanów 4:1 (1:0)

Niedziela 9-go czerwca 2019 o godzinie 16.00 na stadionie miejskim.

Chociaż już wiadomym było przed tym meczem, że awans mamy w kieszeni, to jednak po sromotnej porażce w Kołbieli wszyscy od kibiców począwszy, a na władzach nie tylko klubowych skończywszy, oczekiwali, że w przedostatnim meczu całego sezonu, a oficjalnie ostatnim meczu u siebie, „Koronersi” pokażą, że na awans zasłużyli i że nikt im tego awansu nie podarował.

Sami chłopcy mieli sobie coś do udowodnienia, a przede wszystkim chcieli pokazać kto w całych tych rozgrywkach był najlepszy i kto w całych tych rozgrywkach prezentował najbardziej wyrównaną formę. Ja osobiście byłem spokojny i obserwując ich na treningach, po tym niechlubnym meczu z Sokołem, wiedziałem, że tym razem wstydu nam nie przyniosą, a wprost przeciwnie, będziemy mieli powody do dumy i zadowolenia.

Wyszli w najsilniejszym składzie, oprócz cały czas „odbywającego karę pozbawienia…możliwości gry” Przemka Zowczaka. Mecz z zespołem, który przez cały prawie sezon deptał nam po piętach i zajmował prawie cały czas drugie miejsce w tabeli, jeszcze pod jednym względem zapowiadał się ciekawie i imponująco.

Od godziny 13-tej na stadionie odbywał się festyn zorganizowany przez zarząd klubu MKS „Korona”, popularnie nazywany uroczystym zakończeniem sezonu dla zespołów dziecięcych.

Zawodnicy obydwu zespołów zostali wyprowadzeni z budynku klubowego na płytę boiska przez dzieciaków z Korony. Czuliśmy się jak na meczu Ligi Mistrzów, a szczególnie zawodnicy obydwu drużyn. Dzięki festynowi i na nasz mecz przybyło więcej kibiców niż zwykle, bo to rodzice dzieci, dziadkowie, rodzina bliższa, dalsza, znajomi, pociotki i kumowie.

Chciałoby się powiedzieć, oby więcej takich sympatycznych i udanych imprez bywało. Zresztą mecz seniorów wpisany był jako jeden z głównych punktów, kulminacyjnych i kończących festyn, taki rodzynek na koniec i bez cienia przesady można powiedzieć, że dzięki postawie i bardzo dobrej grze naszego seniorskiego zespołu, rzeczywiście mecz takim rodzynkiem się okazał. Zatrzymaliśmy się na tym, że mieliśmy podać skład naszego zespołu, więc zaczynamy;

W bramce nasz etatowy i pierwszy golkiper Krzysiu Przepiórka, rodem z Baniochy, choć jak tutaj było już wspomniane, każdy z tej trójki niezwykle utalentowanych, zdyscyplinowanych i co najważniejsze rozumiejących trenera i cały zespół, całkowicie przy tym oddanych celom, wytyczonym i nakreślonym sobie nawzajem, a nie myślących tylko o sobie, jak często z bramkarzami bywa, może być tym pierwszym, jeżeli tylko będzie taka potrzeba.

Zresztą bywały już takie mecze, choćby ten w Gliniance, kiedy Albert Gniado swoją niesamowitą paradą i intuicją bramkarską, uratował nas od widma porażki, bo przynajmniej ja, muszę to przyznać, widziałem „bala”, jak mówią Ślunzoki, w naszej bramce, a jak dobrze pamiętacie, nam nie udało się nic „ustrzelić”, pomimo kilkunastu dogodnych, a kilku najdogodniejszych sytuacji bramkowych, jakie tylko może sobie wymarzyć napastnik i nie tylko napastnik, bo i pomocnicy i obrońcy brali w tym nie przynoszącym chwały „procederze” udział.

Skład „Koroniersów”: Krzysztof Przepiórka herbu Drogosław – Konrad de Rybie Szymański herbu Półkozic, Jakub Wiśniewski, Folwarski Damian de Kolonia Czersk herbu Wilcze Kosy, Paweł Belina Pamrów z Góry – rotmistrz Adrian z Sokala Achmetowicz Antosz(dowódca roty), Krystian Kościesza Dzudzicki de Villa Czaplin Minor –Hubert Dombek herbu Krzywda, Jarosław z Michałowa Michalski herbu Łodzia, Kacper Nowina Karol z Parceli Książek – Tomasz Wilcze Kosy Folwarski.

W odwodach, pozostających na błoniach bitewnych mieliśmy jeszcze takich sławnych rycerzy jak:
w bramce: Guzińskiego Dawida herbu Trąby, w polu czyli walczących pieszo albo konno: Guzińskiego Karola jak wyżej, Jasiona vel Jesiona herbu Jasieńczyk, Kasprzyka, jeszcze giermka,herbu własnego, Góreckiego Arka, tatarskiego szlachcica herbu Aksak oraz niejakiego DominikaWojtasa, który pomimo imienia, dominikaninem nie jest, jeno sławnym w całej Polszcze łucznikiem, a i mieczem też potrafiącym robić, pieczętującym się Awdańcem.

Do boju prowadził ich wszystkich i każdego z osobna Hetman Wielki Koronny, wszystkim doskonale znany Mariusz piszący się z Konstnacina-Jeziorny rodu sławnego w całej I Rzeczypospolitej Gozdawa.

Już w 2 minucie 40 sekundzie niezastąpiony w takich sytuacjach Tomek Folwarski herbu Wilcze Kosy nie dał szans z bliskiej odległości, dobijając strzał rotmistrza Adriana z Sokala Achmetowicza, dowodzącego tym oddziałkiem „Koroniersów”.

W minucie zaś 7 jeden ze środkowych obrońców otrzymał yellow card. I tak oto, ciągle z nacierającymi na bramkę Wilanowa „koroniarzami” upłynęła w zwrotnikowym upale pierwsza połowa, przerwana na chwilę przez sędziego na uzupełnienie płynów.

Drugą połówkę meczu zaczęliśmy bez zmian, tym razem atakując na wrota znajdujące się bliżej obwodnicy, chciałem powiedzieć bliżej ustawionej konnicy.

Do 55 minuty działo się niewiele, ale właśnie w tejże oznaczonej, bardzo dobrze czujący się w tym tropiku Kacper Karol Nowina de Ksiaże, jakby wiedząc, że ta jego długa, bo trzydziestometrowa centra spadnie wprost na głowę Folka I, krzyknął tylko „Tomek” i ta odbiwszy się od jego głowy, poszybowała w prawe okienko zdezorientowanych „Wilanowszczyków”.

Oczywiście żartuję, bo poza tym okrzykiem Kacpra, piłka sama nie odbiła się od głowy naszego „Kocsis`a” Sandora (czyta się Szandora Koczisza), ale została przez niego uderzona z taką precyzją i z taką siłą, że nawet legendarny Zamorra nie obroniłby tej gały.

W 69 minucie Tomasz Folwarski Wilcze Kosy de Villa Kolonia Czersk, odwdzięczył się Kacprowi herbu Nowina i zrobiło się nam na pobojowisku, przepraszam boisku, już 3 do 0.

Żal było patrzeć na te niedobitki „Wilanowszczyków”, chciałoby się powiedzieć Lisowczyków(polska formacja wojskowa, przed którą w XVII wieku drżała cała niemal Europa, utworzona przez pułkownika Aleksandra Józefa Lisowskiego herbu Jeż w czasie jego służby u cara Dymitra II Samozwańca w latach 1607 – 1611, po którego śmierci w 1616 r. oddziałem dowodził, prawdopodobnie pochodzący lub przynajmniej jego ojciec lub dziadek z naszego i bliskiego mi szczególnie Czaplina herbu Drogosław. Czapliński brał udział jeszcze pod wodzą Lisowskiego po stronie królewicza Władysław Wazy i już jako samodzielny dowódca w wojnie polsko – moskiewskiej. Pod Kaługą rozbił nawet wojsko kniazia Dymitra Pożarskiego. Jak dobrze wiemy, gdyby nie głupota papy Władysława, Zygmunta III, nie chcącego się zgodzić na konwersję syna na prawosławie, w Moskwie mówiłoby się dzisiaj po polsku, ale może to i dobrze, bo rosyjski to piękny i zasługujący na przetrwanie język) , uchodzące z pola bitwy, ale to przecież jeszcze nie był koniec tego, co miało ich spotkać, bo w minucie 78 tego „krwawego starcia” nasz rotmistrz , dowodzący chorągwią, Adrian Antosz z Sokala Achmetowicz podwyższył wynik na 4 : 0, otrzymując tym razem wsparcie, czyli podanie od nie dość, że strzelającego najczęściej, że aż się „trup słał gęsto”, to jeszcze pomagającego swym drużynnikom, Tomasza Wilcze Kosy Folwarskiego, jak już przed chwilą wspomniałem.

Dla osłody i trochę z rycerskiego współczucia daliśmy ziomkom króla III-go Jana, z rzutu wolnego, podyktowanego około 20-u metrów od naszych wrót, strzelić honorowego gola.

Mecz, a właściwie potyczka, która rozegrała się na polach Sasanki nad Cedronem i Wisłą, punktualnie po 90 minutach gry dobiegła końca, z czego najbardziej cieszyli się najeźdźcy z Warszowy, a i nam nie było do płaczu, bo zaraz po ostatnim gwizdku ruszyliśmy na środek klepiska, zwanego inaczej boiskiem i tam, ustawiwszy się wkoło, zatańczyliśmy nasz zwycięski taniec i to nie dlatego, że jedną bitwę dzisiaj wygraliśmy, ale dlatego, że cała nasza, dwa lata trwająca „Wojna futbolowa” (jak pisał Ryszard Kapuściński swoim słynnym reportażu o wojnie pomiędzy Hondurasem a Salwadorem, która zaczęła się od przegranego przez reprezentację Hondurasu z reprezentacją Salwadoru meczu eliminacyjnego do mistrzostwa świata w Meksyku 15 lipca 1969 roku) w „B” klasie w Grupie II została przez nas wygrana i zakończona awansem do „A” klasy seniorów.

Oby nigdy Koronę nie spotkało to nieszczęście występowania w tejże klasie rozgrywkowej, przede wszystkim ze względu takiego, iż to nie przystoi, klubowi „Korona” ani nie honor dla miasta Góry Stefana Biskupa z Wielkiego Chrząstowa Wierzbowskiego herbu Korab, noszącego tym bardziej przydomek Kalwaria.

Mam nadzieję i są ku temu niemałe przesłanki, że ten oddział dragonów, tak umiejętnie i fachowo dowodzony przez hetmana wielkiego koronnego Mariusza z Konstancina-Jeziorny Szewczyka herbu Gozdawa, ostatniego słowa nie powiedział i gdy być może wzmocniony letnią porą kilkoma rycerzy, będzie się o awans do wyższej, tym razem okręgowej ligi skutecznie ubiegał, czego mu życzy szlachcic zagrodowy, dawny rycerz z niezbyt dużego Wincentowa Mirko herbu Turzyma lub jeszcze inaczej Prus de Wiśniewo Wiśniewski.

Na koniec jak zwykle statystyka, aczkolwiek podsumowanie będzie ostateczne po ostatnim spotkaniu z „City” Wilanów, które dokładnie kiedy będzie rozegrane jeszcze nie wiadomo, ponieważ my chcemy i odpowiednie pismo złożyliśmy, rozegrać ten mecz nie jak ustalił wcześniej dla wszystkich drużyn MZPN w niedzielę 16-go czerwca, lecz w sobotę 15-go o godzinie 16 i połączyć z uroczystym zakończeniem sezonu tym razem tylko dla seniorów MKS „Korona” Góra Kalwaria, na które przecież sobie zasłużyli:

Zmiany w meczu SF Wilanów:
1. za Konrada Dombka Arkadiusz Górecki – min. 62,
2. za Pawła Pamrowa Dominik Wojtas – min. 67,
3. za Jarosława Michalskiego Michał Kasprzyk – min. 70,
4. za Konrada Szymańskiego Karol Guziński – min. 71,
5. za Jakuba Wiśniewskiego Przemysław Mrowiński – min. 81,
6. za Tomka Folwarskiego Mateusz Jasion – min. 83,
7. za Krzysztofa Przepiórkę Dawid Guziński – min. 83. Żółte kartki: 1. Jakub Wiśniewski – min. 7.

Strzelcy bramek: 1. Tomasz Folwarski – 2 , w 3 minucie oraz 55-ej, 2. Kacper Książek – 1 – 69 min., 3. Adrian Antosz – 1 – 78 min. Asysty: 1. Adrian Antosz – 1, 2. Tomasz Folwarski – 2, 3. Kacper Książek – 1.

Tabela po 21 kolejkach spotkań, „B” kl. Grupa II warszawska:

Na czerwono zaznaczono zespoły, które awansują do „A” klasy seniorów. Jeśli chodzi o drugie miejsce premiowane awansem, to jeszcze sprawa nie jest do końca rozstrzygnięta, ponieważ teoretycznie, choć jest to mało prawdopodobne, może jeszcze awansować zespół SF Wilanów. Żeby tak się stało, to SF Wilanów musi wygrać z LZS „Snajper” Sosinka, a UKS Tarczyn przegrać z „Orłem” Parysów. Zarówno SF Wilanów, jak i Tarczyn ostatnie swoje mecze grają u siebie. Wyniki 3 ostatnich kolejek spotkań od 19 do 21-ej: