Przed chwilą przeczytałem sobie tak pobieżnie mój ostatni 12. odcinek zapisków z 1 lutego 2018 roku, z jego uzupełnieniem z dnia 23 lutego poprzedniego roku. Kierownikiem już wówczas drużyny nie byłem, ale chciałem się jak należy z Wami pożegnać. Nie przypuszczałem, że jeszcze będę to kontynuował i to jeszcze 13 miesięcy później. Ale jak nie po raz pierwszy możemy się przekonać, życie to jedna wielka niespodzianka.

Gdy odchodziłem to raczej z takim przeświadczeniem, że do piłki w jakimkolwiek charakterze, już nie wrócę. Nie wynikało to z jakiegoś rozgoryczenia czy poczucia krzywdy. Czułem się po prostu zmęczony i wypalony. Zresztą po jakimś czasie byłem zadowolony, że mam więcej czasu dla siebie. Nie czułem żadnej pustki i tęsknoty, a znając trochę życie, za mną też raczej nikt nie „tęsknił”. Nie ma co się łudzić, każdy z nas i bardzo dobrze, że tak jest, szybko dostosowuje się do zmian, chociaż niektórym wydaje się, że tak nie jest. Dzisiaj jesteśmy, jutro nas nie ma, a pojutrze nikt już nie pamięta, że byliśmy.

Wszystko jednak w ostatnim czasie potoczyło się tak szybko, że przyznam się szczerze nie miałem czasu na to, żeby się zastanawiać, przemyśliwać, rozpatrywać. Po prostu tak musiało być i już. Często o wszystkim decyduje przypadek lub splot różnych zdarzeń, których z początku wcale nie bierzemy pod uwagę. Mi wystarczyła krótka rozmowa z Kacprem Książkiem oraz trenerem Mariuszem Szewczykiem. Ci młodzi ludzie, pierwszy mój wychowanek, jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy w historii naszego klubu, który piłkę miał w genach po tacie Januszu Książku pseudonim „Janczar”, wspaniałym napastniku, który odszedł od nas zbyt wcześnie, kiedy Kacper miał bodajże 7 skończonych miesięcy i po stryjku Zbigniewie, pseudonim „Guma”, wieloletnim kapitanie „Polsportu” i „MZKS-”, też bardzo, dobrym, utalentowanym piłkarzu, grającym najczęściej na ostatnim stoperze, będących przedstawicielami pokolenia, urodzonego w latach pięćdziesiątych, chyba najbardziej uzdolnionego piłkarsko w historii polskiej piłki; drugi prawie w ogóle mi nie znany, choć słyszałem, że był bardzo dobrze zapowiadającym się piłkarzem, a obecnie należącym do pokolenia młodych, ambitnych trenerów, mającym za sobą prowadzenie zespołu IV ligowego, bardzo mi zaimponowali a właściwie ich spojrzenie na świat, ich myślenie i postrzeganie rzeczywistości, które jest mi bardzo bliskie, mimo tego, że między nami jest duża różnica wieku.

Kilka zdań przy kawie wystarczyło, że się zgodziłem ponownie być tym kierownikiem, jakby zapominając o tym, że w ten sposób mój błogi, beztroski okres się kończy. A gdy dowiedziałem się, że to Wy, chłopcy, zawodnicy chcieliście, żebym wrócił do tej funkcji, wówczas całkowicie zapomniałem o swoich obawach i lękach.

Oczywiście, nie zgodziłbym się, gdyby nie zaakceptowałby mnie nowy trener – Mariusz Szewczyk. Teraz, gdy minął już prawie miesiąc, wcale nie żałuję. Przyznam się szczerze, że atmosfera w zespole bardzo mnie zaskoczyła, w pozytywnym tego słowa znaczeniu i proszę nie traktować tego, jako pewnego rodzaju kurtuazji lub podlizywania się nowemu trenerowi.

Ta atmosfera, którą zobaczyłem na pierwszym moim sparingu 10 marca, na boisku bocznym, jest zasługą właśnie tego młodego człowieka, tego młodego trenera oraz tego młodego vice-prezesa klubu i zarazem piłkarza w jednej osobie. Oczywiście nie można zapomnieć o Was, o zawodnikach, którzy przecież w większości jesteście tymi samymi zawodnikami jak miesięcy temu dwa czy też sprzed roku i jeszcze dawniej, z małymi uzupełnieniami.

Zobaczyliście po prostu, że ten nowy, a przy tym młody trener ma jakiś pomysł na grę, na prowadzenie treningów, ma jasny wytyczony cel, którego się ściśle trzyma i co najważniejsze w tym wszystkim, potrafi do tego swojego pomysłu, do tej swojej koncepcji, o której będę na pewno pisał, przekonać Was, których, a ja wiem to chyba najlepiej, przekonać jest bardzo trudno. Przekonali się również o tym wcześniej bardzo dobrzy Wasi trenerzy Łukasz Hass i Mirek Rybicki. Oni podobnie jak Mariusz Szewczyk bardzo się starali, byli pracowici i ambitni i jak pisałem Wam na tych łamach, to nie po ich stronie leżała wina, że wypadki potoczyły się tak jak się potoczyły, a wszyscy wiemy, że nie potoczyły się najlepiej.

Teraz moim zdaniem „zaiskrzyły” trzy rzeczy. Dobry, ambitny trener, który oprócz tego, że ma bardzo dobre referencje i trenerskie wykształcenie, to jeszcze przy tym jest zdolny, ma bogaty warsztat trenerski, a przede wszystkim, co się wcale nie zdarza tak często, ma swoją wizję gry i treningu, która mi osobiście bardzo odpowiada, bo moje spojrzenie na trening piłkarski, kiedy jeszcze byłem czynnym trenerem było podobne, aczkolwiek różniło się tym, że ja zawsze byłem zwolennikiem podań krótkich i tego się raczej trzymałem, ale sama filozofia, jeśli można użyć tego pięknego, starogreckiego słowa, jest podobna – szybka wymiana podań, ze zmianą pozycji, oparta o wyuczone, schematyczne zagrania, ćwiczone i powtarzane na każdym treningu.

Ale niech nikt sobie nie pomyśli, że jak już schemat, że jak już powtórzenia, to nic nowego się nie może zdarzyć. Te schematyczne zagrania, wprzęgnięte są w ciekawe i twórcze formy gier i fragmentów gry. Nie ma minuty przestoju, nie ma nudy i ziewania. Jest ciężka praca, która jest dlatego znośna, bo atrakcyjnie podana i znajdująca zrozumienie wśród zawodników, którzy w końcu wiedzą, że to co robią ma odzwierciedlenie w samym meczu. Drugi czynnik tego zaiskrzenia to jak wspomniałem już wyżej osoba samego Kacpra Książka, który naprawdę bardzo wiele zrobił, jako vice-prezes nowego zarządu klubu, który po prostu, co tu dużo mówić, ma do tego talent również, oprócz tego, że jest bardzo dobrym zawodnikiem. Jest wspaniałym łącznikiem między trenerem, zawodnikami i zarządem klubu. Powrót do gry wielu chłopaków, jak chociażby mojego Kuby i Jarka Michalskiego to jego zasługa. Podobnie rzecz się miała z Albertem Gniado, nie wiem jak z Krzysiem Przepiórką, ale chyba podobnie. To dzięki niemu mamy w swoich szeregach tak wspaniałego zawodnika jak Przemek Zowczak, którego ściągnął z Nadstalu. Trzeci czynnik, jeśli nie najważniejszy, to zmiana myślenia Was zawodników i Waszego podejścia do treningów, Wasze zawierzenie trenerowi i jego koncepcji. Tak myślę. Jeśli ktoś ma inne zdanie, to proszę niech się wypowie.

„Veni, Vidi, Vici”

Tak właśnie, tymi trzema słynnymi słowami Juliusza Cezara, które wypowiedział lakonicznie w liście do senatu, po zwycięskiej bitwie pod Zelą w roku 47 p.n.e. nad królem Pontu Farnakesem II, a nasz Jasio III Sobieski sparafrazował po Victorii Wiedeńskiej 12 września 1683 roku: „Venimus, vidimus, Dues vicit”, można określić naszą inaugurację rozgrywek wiosennych sezonu 2018/19 w Sobolewie ze „Snajperem” Sosinką. Rzeczywiście było to nadspodziewane, a dla większości chyba raczej nieoczekiwane gładkie i łatwe zwycięstwo, przy tym bardzo wysokie.

Mariusz Szewczyk, trener zespołu, który przecież po trenerze Milewskim przejął zespół w drugiej połowie lutego, chociaż sam był przekonany głęboko, że chłopcy mimo tak krótkiego okresu dobrze zrozumieli jego filozofię gry i to czego ich nauczył na treningach, na pewno w meczach mistrzowskich będzie owocowało, też wydaje mi się, sam był zaskoczony skalą tego zwycięstwa, a przede wszystkim tym, że to zwycięstwo przyszło nam tak łatwo. 6 do 0 na boisku przeciwnika do codzienności raczej nie należy, a przecież od 10 minuty chłopcy grali w 10-tkę, kiedy to sędzia spotkania usunął z boiska mojego Kubę, za jego zdaniem, przytrzymywanie napastnika, wychodzącego na tzw. czystą pozycję strzelecką. Choć można polemizować z tą decyzją, to stała się ona faktem jednak, że graliśmy w osłabieniu jednego zawodnika do momentu, kiedy jak to się w piłkarskim języku bardzo obrazowo mówi: „wszystko już było pozamiatane”, ponieważ zawodnik Sosinki opuścił boisko po drugiej żółte kartce, dopiero wtedy, kiedy już prowadziliśmy 4 do 0.

Ja trenerem nie jestem i pozwolisz drogi Mariuszu (zwracam się teraz do naszego trenera), że to co ujrzałem w dalekim od Góry Sobolewie, jak na nasze B-klasowe warunki, przerosło moje oczekiwania. W Sobolewie, na sztucznym, malutkim boisku, którego tak się obawiałeś, zobaczyłem zespół, który wykonuje prawie takie same zagrania, które ćwiczył z Tobą aż do znudzenia na treningach na bocznym i głównym naszym boisku.

Oczywiście to jest mecz, który rządzi się swoimi prawami i jego dramaturgia jest zupełnie inna, ale sama zasada Twojego pomysłu na grę, została w tym meczu wykonana chyba bardziej niż w 100 procentach. Twoi chłopcy, bo tak o nich mogę już mówić, po prostu „wbili” przeciwnika w tę przecież twardą nawierzchnię, za którą piłkarze raczej nie przepadają.

Zdominowali grę całkowicie i jeszcze przy tym tak „zabiegali” gospodarzy, że ci – tylko spoglądali dyskretnie co i rusz na budynek przyszkolnej sali gimnastycznej, aby jak najszybciej w jej murach skryć się przed wiosennym słoneczkiem. I to nie był jeden z tych meczy, które czasami zdarzają się każdej, nawet słabo przygotowanej drużynie.

To co się wydarzyło niedaleko maciejowickich pól, na których ponoć Tadeusz Kościuszko w 1794 roku, ciężko ranny w głowę, upadając z konia krzyknął: „Finis Poloniae”, przerosło oczekiwania wszystkich, nawet wydaje mi się nasi kibice nie dowierzali temu co ujrzeli. Kościuszko, nasz Naczelnik Kochany, gdyby żył, na pewno cieszyłby się z faktu, że jednak tak się nie stało i że niedaleko miejsca, w którym o mało życia nie stracił, potomkowie jego żołnierzy mogą potykać się między sobą tylko w sportowych rozgrywkach, w wolnej i niepodległej Polsce.

Ale nie o kosynierach Kościuszki tutaj miało być, choć przecież nie jest tak łatwo uciec od historii i to dobrze, że w pamięci zachowujemy każdy najmniejszy nawet ślad naszej pięknej, acz zawiłej i krętej przeszłości.

Chłopcy, moi kochani, teraz bardzo dobry mecz zagraliście, dzięki temu, że całkowicie zawierzyliście swojemu trenerowi, ambitnemu i niezwykle pracowitemu, że wykonujecie swoją pracę na treningu tak, jak zawsze ja Was, jak pamiętacie, do tego namawiałem; ale niestety jako całości zespołu, do tej pory Wam się to jakoś nie udawało lub po prostu nie mieliście motywacji, albo jakieś inne drobiazgi lub rzeczy ważne o tym decydowały. Nie chcę do tego wracać, bo i takiej potrzeby raczej nie ma.

Ta Wasza ładna dla oka i przy tym skuteczna gra, w tym pierwszym jakże ważnym meczu, nie wzięła się znikąd i nie była dziełem przypadku. Ja z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, bo w każdym Waszym treningu od 11 marca biorę udział, starając się pomagać Waszemu trenerowi, że na to słynne „VENI, VIDI, VICI” sobie zapracowaliście, wylewając pot na treningach i starając się jak najlepiej wykonywać to, co trener Wam również stara się przekazać jak najlepiej, a że umie dużo i przy tym jeszcze jest świadomy tego, że ta jego wiedza musi przynosić efekty, to tym lepiej dla Was i dla całego klubu, z kibicami naszymi włącznie.

Ale żeby nie było tak cały czas „lukrowo”, pamiętajcie o tym starym i mądrym, ludowym przysłowiu, że jedna „Przepiórka” przepraszam jaskółka wiosny nie czyni. Żeby tych jaskółek, a nawet i przepiórek, było jeszcze przynajmniej 9, no powiedzmy 8, to nie możecie spoczywać na laurach, musicie trenować tak ciężko, pięknie i z lekkością jak do tej pory, przez te prawie dwa ostatnie miesiące.

A na koniec, Wasz starszy kolega jeszcze musi Wam o czymś ważnym przypomnieć. Otóż chłopcy cieszyć się trzeba i należy, nawet jest wskazane, ale moim zdaniem, cieszcie się trochę skromniej, na razie o kilka stopni mniej po to, abyście mogli po ostatnim meczu cieszyć się tak, jakbyście uczestniczyli w karnawale w Rio lub przynajmniej w Wenecji.

Na koniec trochę jak zwykle statystyki, która też jest bardzo ważna. Wybiegliście w następującym zestawieniu: w bramce Krzysio Przepiórka, który niedawno jeszcze reprezentował barwy naszego, zaprzyjaźnionego „Orła” Baniocha, dalej wymieniając od strony prawej ku lewej; Konrad Szymański – Jakub Wiśniewski(od 10 minut trener po czerwonej kartce Kuby na tę pozycję przesunął Adriana Antosza) – Damian Folwarski – Paweł Pamrów; w środku Adrian Antosz(po 10 minucie cofnął się na tę pozycję grający trochę za Tomkiem Piotrek Pamrów) – Krystian Dudzicki; na bokach, zaczynając od prawego Konrad Dombek, na lewym Krystian Zarzecki pseudonim jak wiemy „Norek” i w ataku, najpierw Piotrek Pamrów, a na szpicy Tomek Folwarski.

Po czerwonej kartce graliśmy tylko w przodzie wysuniętym „Folkiem Starszym”. Na ławce obok trenera Mariusza Szewczyka i mnie zasiedli: bramkarz Dawid Guziński, brat rodzony Karola, który też tam był, dalej Jarek Michalski, Mateusz Jasion vel Jesion, Konrad choć nie Piątek to jednak Sobota oraz jeszcze, choć bardziej przy obsłudze nowo zakupionej przez Kacpra kamery Michał Kasprzyk i Przemek Zowczak, przez kibiców nazwany „Kudłatym”, były zawodnik Nadstalu a prywatnie rodak i wychowanek wyżej wspomnianego, pogrążonego w smutku i rozpaczy „Snajpera” Sosinka.

Pierwszego gola już w 8 minucie 17 minucie strzelił Piotrek Pamrów w bardzo nietypowy sposób, bo dalekim i celnym wyrzutem z autu obsłużył go Tomek Folwarski, zaliczając asystę, które też są w obecnych czasach ważne, gdy tymczasem dawniej, za moich czasów, nikt na nie nie zwracał uwagi. Jak wiadomo moda na te asysty przywędrowała z hokeja.

Drugą bramkę strzelił, ładnym plasowanym strzałem, trochę był to gol podobny do tego, którego zdobył Piotrek , Konrad Dombek z podania Norka, który, chociaż to nie w Barcelonie, ale można tak powiedzieć: „w uliczkę wypuścił, go Norek, nie Boniek”. Na 3 do 0 wynik do przerwy ustalił nasz najlepszy strzelec Tomek Folwarski, znany bardziej ogółowi sympatyków, jako „Folek Starszy”.

Po przerwie, w 46 minucie meczu naszego nieocenionego Norka, rodem z Karoliny, aczkolwiek ani nie z Północnej, ani z Południowej, zastąpił Przemek Zowczak, debiutujący w KORONIE w oficjalnych rozgrywkach, ukrywający się pod pseudonimem „Kudłaty”. Było to istne wejście smoka, bo w 47 minucie nasz sympatyczny, pochodzący z Sosinki internacjonał wpisał się na listę strzelców, pięknym, plasowanym strzałem, od niechcenia, z lewej nogi, w samo prawo okienko bramki niedoszłych „Snajperów”.

Dopiero po tej bramce w 51 minucie siły obydwu zespołów się wyrównały, kiedy po drugiej żółtej kartce, boisko musiał opuścić zawodnik Sosinki, niejaki Mateusz Borkowski. A przypomnę jeszcze raz, że my w osłabieniu graliśmy od 10 minuty, po czerwonej kartce, młodszego Wiśni. To już nie nokaut był, lecz dobicie „leżącego”, tak określiłbym gola zdobytego przez Przemka. Podawał mu Konrad Dombek, więc jemu też zaliczamy asystę w tym meczu. Na 5 do zera wynik podwyższył „Folek Młodszy” z podania Pawła Pamrowa czyli Damian Folwarski, rodem z Czerskiej Kolonii. Na 6 do 0 zera wynik spotkania ustalił w 73 minucie meczu, Konrad Sobota, który na boisko wszedł dopiero przed 8 minutami, zastąpiwszy bardzo dobrze w tym meczu grającego Dombka.

Sobota miał w sobotę swój dzień, chociaż Piątek to on jeszcze nie jest. Ale wielkie brawa i tak dla Konrada, któremu zagrywał Piotrek Pamrów. Ach Ci Pamrowowie, wszędzie ich pełno, jak gola nie strzelą, to podadzą, albo kartę żółtą dostaną.

Jeśli chodzi o zmiany: Niektóre już wymieniłem, ale jeszcze raz przypomnę: w 46 za Krystiana Zarzeckiego Przemek Zowczak, w 56 za świetnie spisującego się w tym spotkaniu młodego Krystiana Dudzickiego wszedł na boisko nasz były kapitan, mający kilkuletnią przerwę z wyczynową piłką, Jarek Michalski. W 65 minucie za Konrada Dombka Konrad Sobota, w 75 za kontuzjowanego kapitana zespołu Arka Antosza na boisku pojawił nie kto inny jak Mateusz Jasion vel Jesion.

W 77 mieliśmy dwie zmiany: za bezbłędnie spisującego się, choć po prawdzie nie mającego wiele do roboty, Krzysia Przepiórkę między słupkami stanął Dawid Guziński, a za Tomka Folwarskiego jego rodzony brat, grający z numerem 19 Karol Guziński. Przepraszam w tej minucie 77 jeszcze jedną zmianę zrobił trener Szewczyk – za Pawła Pamrowa wszedł z numerem 4 Michał Kasprzyk, który jak słyszałem za nic w świecie nie chciał nikomu przekazać obsługiwania kamery, którą kilka dni wcześnie na Alegro kupił nasz niezastąpiony vice-prezes Kacper Książek.

Jeśli chodzi o kartki, to już wspominałem, że w 10 minucie czerwony kartonik, za i tutaj cytuję sędziego głównego: „przerwanie szansy realnej bramki” otrzymał mój Kuba, który mecz naprawdę zaczął bardzo dobrze, ale niestety… Właśnie to niestety.

W każdym prawie meczu musi być u niego ten jeden faul, nazwałbym go nieprzemyślanym. Już chyba trener Szewczyk z Tobą rozmawiał na ten temat, po jednym z sparingów. Musisz zrozumieć, że owszem odwaga w grze i przebojowość, i waleczność są ważne.

Ty jesteś wojownikiem, w dobrym tego słowa znaczeniu, ale dołącz jeszcze do tego inteligencję odbierania piłki. Często to widać, że oprócz piłki celem Twojego ataku jest napastnik. Wyeliminuj to, koncentrując się przede wszystkim na czystym odebraniu piłki, na wyprzedzeniu przeciwnika, zanim on pierwszy wejdzie w posiadanie piłki.

Nikt jeszcze w grze obronnej nic lepszego i mądrzejszego nie wymyślił. Albo się dobrze ustaw, albo trenuj tak, żebyś miał siłę i zdrowie uprzedzić zamiary rywala.

To również szybkość, zwrotność, skoczność i ten piłkarski spryt, który Ty posiadasz. Każdy z Was nie tylko Kuba powinien sam wiedzieć czego mu brakuje. Jeżeli to jest bardzo widoczne, a od meczu z Sosinką każdy Wasz mecz będzie można sobie obejrzeć „na naszym polsacie”, wówczas sami ocenicie czego Wam brakuje i na jaki element techniki czy taktyki, jak również motoryki musicie sami zwrócić uwagę, by następnie próbować dodatkowym treningiem go poprawić.

Ja jak Wam zawsze mówię – jestem do Waszej dyspozycji. Wy cały czas uważacie mnie za kata, który tylko po lesie gania. A niestety to nie jest prawda, mylicie się i to bardzo. Znam wiele ćwiczeń, nawet teraz, bez większego przygotowywania się, typowo techniczno-koordynacyjnych, dzięki którym, jeśli je się wykonuje z pełnym zaangażowaniem, bez problemu można poprawić i szybkość startową, i skoczność, zwinność, przy tym technikę użytkową, bez której to chłopcy ani rusz, niezależnie od tego jaką koncepcję gry ma na uwadze pierwszy trener, w tym wypadku Mariusz Szewczyk.

P.S. Dla tych co jeszcze łaciny się nie nauczyli, co jest trochę dziwne, bo każdy Polak, choć trochę, ale jednak tej „łaciny” „liznął”: „Veni (przybyłem), Vidi (zobaczyłem), Vici ( zwyciężyłem) , a pod Wiedniem: „Venimus(przybyliśmy), Vidimus (zobaczyliśmy) Deus Vicit (Bóg zwyciężył).”

Nie pozostaję mi nic innego tylko zaprosić naszych wytrwałych i tych nie wytrwałych kibiców na nasze pierwsze spotkanie u siebie, na stadionie przy ulicy Wojska Polskiego 44 na niedzielę, na godzinę 15.00, kiedy to nasi chłopcy zmierzą się z drugą drużyną „Perły” Złotokłos.

Jeszcze raz wracając do naszej pięknej łaciny: VENITE , czyli przyjdźcie chciałoby się powiedzieć, tym bardziej, że to i dzień wolny i Pański zarazem. Cdn.