Puchar Polski, runda V, szczebel regionalny
Niektórych zdziwił fakt, że w ostatniej chwili mecz 5 rundy o Puchar Polski, na razie na szczeblu regionalnym, okręgowym, zamiast w Raszynie odbył się u nas przy Wojska Polskiego 44, mimo że, w roli gospodarzy występowała drużyna GKS Podolszyn, grająca na co dzień „B” klasie seniorów w grupie IV warszawskiej i bardzo sobie dobrze radząca, a żeby gołosłownym nie być, proszę sobie popatrzeć na ostatnią tabelę po 3 kolejce spotkań, choć jak widzę dwa z tej grup zespoły rozegrały już awansem kolejkę czwartą:
Mecz rozegrany został u nas na „Sasanka – Arena – Stadium” dlatego, ponieważ zespół z Podolszyna, wioski leżącej na północ od Lesznowoli, w gminie właśnie Lesznowola, a na południe od Raszyna, nie posiada swojego boiska. Jak dotąd, na ogół, choć nie zawsze, grali swoje domowe spotkania na stadionie w Raszynie, ale jak mi powiedział w rozmowie telefonicznej trener tej drużyny, umożliwiają im tam grę raczej niechętnie, a jak już, to w godzinach wieczornych, o tej porze, przy sztucznym świetle. My jako Korona Góra Kalwaria zgodziliśmy się, żeby to spotkanie odbyło się u nas o godzinie 16.30, co też się już stało i przeszło do przeszłości.
W środę 11-go września o godzinie 16.30 trener Mariusz Szewczyk nie miał wielkiego wyboru, jeśli chodzi o skład drużyny. Młodszy z braci Folwarskich – Damian – musiał zasiąść w tym meczu na trybunach, gdyż we wcześniejszych spotkaniach otrzymał dwie żółte kartki, a regulamin rozgrywek o Puchar Polski mówi nam, że dwie żółte kartki oznaczają dla zawodnika karę jednego spotkania, starszy zaś Tomek wyjechał z rodzinką do Palermo na Sycylii, aby tam troszkę odpocząć od nas wszystkich. „Ach ta „Siczilia” jak mawiał jeden z głównych bohaterów komedii Mikołaja Gogola „Ożenek” chciałoby się rzec i pozazdrościć Tomkowi. Dawid Guziński też tam gdzieś wojażuje, a niektórzy z naszych, jako że, to dzień roboczy, musieli pozostać w pracy. Naszemu pierwszemu obecnie bramkarzowi, Marcinowi Rosłonkowi, zmarł tata dzień wcześniej, więc oczywistym było, że między słupkami się nie pojawi. Lecz nie to było głównym powodem bólu głowy Mariusza. Okazało się, że spora grupa tych, co na zbiórkę przyszli jest przeziębiona i niektórzy nawet mają gorączkę, jak np. Kacper i Piotrek. Istny szpital: katar, kaszel i osłabienie, i gorączka – oto główny przeciwnik naszego zespołu tej środy. Musieliśmy grać, o przełożeniu spotkania nie było mowy. Poniżej podaję jedenastkę koroniersów, która mimo takich przeciwności losu, wybiegła na murawę stadionu miejskiego w Górze Kalwarii:
1. bramka: Krzysio Przepiórka,
2. prawy obrona: Konrad Szymański,
3. środkowy obrońca: Jakub Wiśniewski,
4. środkowy obrońca: Jakub Jobda,
5. lewa obrona: Paweł Pamrów,
6. prawe skrzydło: Konrad Dombek,
7. lew skrzydło: Piotr Pamrów,
8. środkowy pomocnik: Adrian Antosz (kapitan),
9. środkowy pomocnik: Jarosław Michalski,
10.środkowy pomocnik Przemysław Zowczak,
11. wysunięty napastnik: Karol Książek.
Ławka rezerwowych (skromniutka zresztą, bo zamiast 7, tylko czterech tam usiadło):
1. Krystian Dudzicki,
2. Dominik Wojtas,
3. Karol Guziński,
4. Jakub Biernacki.
Jak widzimy, nawet drugiego bramkarza nie mieliśmy. Już w 4 minucie 36 sekundzie szczęście się do nas uśmiechnęło, ponieważ po mocnym dośrodkowaniu Szymana znajdujący się w swoim polu karnym lewy obrońca gospodarzo-gości został uderzony piłką w rękę, a to oznacza według nowych przepisów, nic innego jak rzut wolny bezpośredni, czyli przyznano nam karnego, choć oczywiście nikt się takiego obrotu sprawy nie spodziewał. Egzekutorem w takiej chwili, pod nieobecność Tomka, mogła być tylko jedna osoba z naszego zespołu: Adrian Adi Antosz, który jak na kapitana, choć nie statku, przystało wywiązał się z powierzonego mu zadania znakomicie. Objęliśmy prowadzenie, a to niesamowity komfort gry dla nas oznaczało. Taka bramka w pierwszych minut uskrzydla i dodaje pewności siebie. W tym przypadku nie było inaczej, bo za kilka minut, a dokładnie w 12 minucie i 42 sekundzie Kuba Wiśniewski, bardzo dobrze zresztą grający w tym spotkaniu, przepięknym szczupakiem, głową, podwyższył wynik na 2 : 0, a centrował Przemek Zowczak, któremu zaliczono asystę. Po golu Kuby jeszcze kilkukrotnie mogliśmy skierować piłkę do bramki Podolszan, ale niestety skuteczność zawodziła. Paweł Pamrów z głowy, Konrad Dombek sam na sam i Przemo z dobitki nie potrafili zmusić bramkarza GKS Podolszyn do kapitulacji. Stara zasada, że niewykorzystane sytuacje się mszczą i tym razem się sprawdziła, bo coraz lepiej grający lider IV grup B klasy w minucie 29 strzelił kontaktowego gola. Ten gol to wynik nieporozumienia pomiędzy obrońcami a stojącym w bramce dzisiaj Krzysiem Przepiórką. W minucie 33-ej Jarek Michalski, wydaje mi się, powinien zdecydować się na strzał, bo sytuację miał idealną, podał jednak w bok, w lewo, licząc, że któryś z naszych umieści piłkę w bramce, ale niestety stało się inaczej, bo przechwycili ją obrońcy przeciwnika. Już około 30 minuty bracia Pamrowowie sygnalizowali nam na ławce, że nie dadzą rady dalej grać. Choroba dawała znać o sobie, tym bardziej, że było bardzo ciepło i słonecznie.
W 35 minucie Adi otrzymał żółtą kartkę, a w 40 minucie dosłownie słaniający się na nogach Piotrek, powalony wirusem, musiał opuścić boisko. W jego miejsce wszedł Krystian z Czaplino Minor Dudzicki. Pierwsza połowa pomimo tego, że stroną częściej atakującą była drużyna Podolszyna, zakończyła się wynikiem dla nas jeszcze korzystnym, czyli 2 : 1. Po przerwie, boisko opuścił Paweł Pamrów, za którego wszedł Dominik Wojtas. Niestety ta połowa zaczęła się dla nas bardzo źle, bo już w 46 minucie straciliśmy drugiego gola, dla Podolszyna wyrównującego, a niedługo po tym, Konrad Dombek za popchnięcie zawodnika został ukarany żółtą kartką. Graliśmy coraz gorzej i tylko kwestią czasu było, tak przynajmniej każdy z obserwujących ten mecz uważał, kiedy chłopaki z „B” klasy obejmą prowadzenie i przejdą ostatecznie, sprawiając wielką przy tym niespodziankę, do następnej VI rundy, która będzie miała miejsca 25 września. Kilka razy w zdawałoby się w sytuacjach, po których powinniśmy stracić gola, wychodziliśmy obronną ręką. Jednak to prawda, że czasami trzeba mieć szczęście i trzeba przyznać 8 września my tego szczęścia sportowego, tego tzw. „łutu szczęścia”, mieliśmy tyle, że można by było obdzielić nim niejedną drużynę, znajdującą się w podobnej sytuacji. Ale też jest powiedzenie, że szczęście mocniejszym sprzyja i lepszym. Wybór należy do Państwa, jak sobie wytłumaczycie to, że to w końcu my cieszyliśmy się z awansu. Ale zanim jeszcze to nastąpiło, jakby po drodze w 65 minucie Dominik Wojtas, a w 80-tej Szyman za ostrą grę ukarani zostali kartkami, na szczęście żółtymi. I gdy już niewiele zostało minut do końca meczu i gdy większość, zasiadających tego dnia na trybunach, oczekiwała na rzuty karne, które zadecydują o awansie którejś z drużyn, a wiadomo, że rzuty karne, to wielka loteria, w 83 minucie Dominik Wojtas, uderzył, choć bardziej to wyglądało na dośrodkowanie, aczkolwiek po ziemi, w kierunku bramki Podolszyna i zaraz po tym piłka wylądowała w ich bramce.
Okazało się jednak, bo z ławki niezbyt dobrze ten moment zauważyliśmy, piłkę dotknął jeszcze Kacper i to on był tym, któremu sędzia zaliczył bramkę. Radość nasza była nie do opisania, mając na uwadze powyżej opisane przeszkody i trudności. Prowadzimy 3 : 2, awans jest już tak blisko, wytrzymać tylko te parę minut, choć zdajemy sobie sprawę, że sędzia coś tam doliczy. Zaraz po naszym golu za zmęczonego Konrada Dombka, ale dobrze w sumie grającego wchodzi Karol Guziński, który niestety już dwie minuty po doliczonym czasie otrzymuje żółtą kartkę, co jego, podobnie jak i naszego kapitana Adiego Antosza, eliminuje z występu w VI rundzie, 25 września. Tak oto, choć sędzia bodajże doliczył około 8 minut, nie wiedzieć dlaczego, cieszymy się i skaczemy do góry, bo to zwycięstwo można porównać do mądrego i pięknego rosyjskiego przysłowia, które ma i swój polski odpowiednik, a brzmi ono następująco: „chażdiennije pa mukam”, czyli po naszemu: „droga przez mękę.”
Przepiękny gol Kuby Wiśniewskiego klasycznym „szczupakiem”, rzecz nieczęsto spotykana na stadionach, to trochę za mało jak nasze oczekiwania, ale oceniając ten mecz, musimy pamiętać o tym, że spora grupa chłopaków grała, będąc chorymi, a drudzy z różnych powodów, też tutaj wymienionych, nie mogli w nim uczestniczyć.