Nie jest łatwo, kiedy mecz się przegra ani piłkarzom, ani trenerowi, ani mi także. Pierwsze dwa dni ucieka człowiek od tego i myśli kieruje gdzie indziej, tym bardziej, że 3-y mecze ligowe i 4-y pucharowe zakończyły się naszymi zwycięstwami. Siedem zwycięstw ani jednego remisu, ani jednej porażki. Jaki to komfort psychiczny i jakie zadowolenie; wtedy nie przychodzi człowiekowi do głowy myśl, że jednak może nadejść dzień porażki.

Wówczas wydaje się to niemożliwe. Ale w sporcie jest wszystko możliwe, tak jak w życiu, a więc i porażka w meczu. Dla nas „koroniersów” nadszedł taki dzień w niedzielę 15-go września, w czwartym naszym kolejnym spotkaniu, w V kolejce spotkań rundy jesiennej sezonu piłkarskiego 2010/20. Chciałbym podkreślić to zdanie, że nigdy ani trener, ani zawodnicy nie lekceważyli jakiejkolwiek drużyny, tym bardziej zespołu „Naprzodu’ Stare Babice, który wszystkie dotychczasowe 4 spotkania wygrał i przypomnę, że to drużyna, która dopiero co spadła z ligi okręgowej. Jednak, o czym już wspominałem, opisując mecz pucharowy z Podolszynem, że nie najlepiej się zapowiadało; nie można pominąć milczeniem licznych przeziębień naszych chłopaków, a szczególnie wyjazdu Tomka. W ciągu trzech dni, od pucharowej środy raczej niewiele mogło się zmienić. Niech Państwo sobie czasem nie pomyślą, że próbuję się tłumaczyć z porażki, zrzucając wszystko na karb w/w okoliczności. Nie jest to moim celem, bo przecież każda drużyna, biorąca udział w rozgrywkach musi brać pod uwagę tego typu losowe zdarzenia – my również. Ale z drugiej strony byłoby naiwnością o nich nie wspominać, bo przecież nie każdy piłkarz daje się zastąpić i nie wiem jakby się człowiek starał to po chorobie nie będzie mógł grać od razu na najwyższym swoim poziomie.

Fajnie jest jak na wstępie napisałem, kiedy do szatni z boiska schodzi się zadowolonym i uśmiechniętym, bo się wygrało, bo wszystko wychodziło prawie, ale w niedzielę minioną zadowoleni ani uśmiechnięci nie byliśmy po raz pierwszy od 13-go sierpnia. Tak bywa. Nie przynosi nam ujmy, że przegraliśmy 4 : 2 z zespołem, który przewodzi stawce, a przy tym prezentuje naprawdę wysoki poziom, szczególnie pod względem przygotowania fizycznego. Ja przyznam się szczerze, choć nikomu tego nie mówiłem bardzo obawiałem się tego spotkania i wcale nie byłem nastawiony na to, że po raz kolejny wygramy. Ale co innego myśli, kotłujące się w człowieku przed samym meczem i w trakcie, a co innego sam smak porażki, który nie jest przyjemny, wprost przeciwnie ten smak porażki wywołuje w człowieku takie emocje, takie negatywne emocje, że naprawdę trudno się z tym faktem pogodzić. Ale najgorzej żal mi tych zawiedzionych kibiców, którzy od jakiegoś czasu zaczęli tłumnie przychodzić na stadion; to już nie był ten sam stadion sprzed roku i więcej, kiedy świecił na meczu raczej pustkami, a kibice przychodzili tylko ci najzagorzalsi, byli piłkarze i starzy sympatycy. Teraz to co innego. Zaczęły przychodzić całe rodziny zawodników, wujkowie, ciocie, dziadkowie i babcie, tatusiowie i mamusie, koledzy i koleżanki, przyjaciele i przyjaciółki. Naprawdę wspaniała sprawa, aż się chciało spojrzeć na trybuny. Teraz, zwracam się do Was, moi najdrożsi kibice: tifosi i baliejszcziki, supporters (saporters) and supporteurs (wymawia się po francusku: siporter ), nie przejmujcie się tak bardzo tym, że przegraliśmy; zdarza się to najlepszym, a chłopcy pokazali moim zdaniem taki charakter, takie zaangażowanie, że nie przynieśli nikomu wstydu, a przede wszystkim Wam, dla których przecież przede wszystkim grają.

Wyszli w następującym zestawieniu, ogłoszonym przez trenera na niecałą godzinę przede meczem. Ja oczywiście wiedziałem wcześniej, bo skład należy umieścić na tzw. „ekstranecie” na stronie Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Ten ekstranet to „dobry wynalazek”, niezwykle ułatwiający życie wszystkim zainteresowanym: trenerom, kierownikom drużyn, a zwłaszcza tym wszystkim w MZPN (mazowiecki związek piłki nożnej), którzy zajmują się całą organizacją rozgrywek: planowaniem terminarzy, uzupełnianiem tabel, wyznaczaniem sędziów, prowadzeniem całej dokumentacji meczowej: żółte kartki, wykluczenia, zawieszenia itp. To wszystko ułatwia ten program internetowy. Mais revenons a nos moutons, jak mawiają Francuzi, naród wszakże uzdolniony piłkarsko.

W bramce Krzysio Przepiórka,
w obronie: Konrad Szymański – Kuba Wiśniewski – Jakub Jobda – Paweł Pamrów,
w pomocy: Adrian Antosz – Jarek Michalski-Krystian Dudzicki,
skrzydłowi: Przemek Zowczak na prawej stronie, nominalnie, po lewej: Konrad Dombek, też nominalnie. Na szpicy, w zastępstwie, brata Damian Folwarski.

W rezerwie: na bramce: Dawid Guziński, dalej jego brat Karol, Kuba Biernacki, Arek Górecki, Dominik Wojtas, Przemek Mrowiński, Kacper Książek.

Zaczęło się nieźle dla nas; to my atakowaliśmy i to my stwarzaliśmy okazje, a po jednej z takich akcji, w 12 minucie meczu Damian Folwarski świetnie uwolnił się od obrońców, uprzednio bezbłędnie „obsłużony” przez Krystiana Dudzickiego i sprytnym, technicznym strzałem lewym passem umieścił piłkę w bramce „Naprzodu”, zawodnicy którego byli zupełnie zaskoczeni takim obrotem sytuacji. Widocznie do tej pory żadna drużyna nie zmusiła ich do takiego wysiłku i to w pierwszych 15 minutach. Później jeszcze dwukrotnie powinniśmy trafić do bramki lidera, ale raz Przemek fatalnie uderzył z głowy, a drugi Jarek minął się z piłką, kiedy przed nim tylko była pusta bramka. Jak przysłowie stare mówi: nie wykorzystane sytuacje się mszczą, tak i tym razem się sprawdziło, ponieważ piłkarze ze Starych Babic po okresie około 15 minut naszej przewagi, może dłużej, przejęli inicjatywę i to oni zaczęli dochodzić do sytuacji, po których mogliśmy stracić przynajmniej jedną bramkę. Grali niezwykle szybko, jak na „A” klasę, wszyscy prawie bardzo silni, atletyczni, nie dający się zepchnąć, ani zatrzymać. Jeśli chodzi o technikę czy same rozgrywanie akcji wcale im nie ustępowaliśmy. Oni grali prostą piłkę, wykorzystując szybkich swoich skrzydłowych, ale byli tak dobrze przygotowani, że te proste środki były skuteczne. Nasza kombinacyjna gra, piękna dla oka w zderzeniu z takimi „atletami” i z piłką, opartą na doskonałym przygotowaniu fizycznym, w pewnym momencie nie wystarczała.

Oni, po naszym błędzie, w 42 minucie wyrównali i do przerwy wynik już się nie zmienił, poza tym, że Jarek w 44 minucie trafił w słupek, a gdyby to weszło, to kto wie, jakby się rzecz miała po przerwie. Niestety rzecz się miała nie najlepiej, bo już 48 minucie straciliśmy drugiego gola, a żeby jeszcze dopełnić czaru goryczy w 53 minucie sędzia podyktował, według mnie problematycznego karnego przeciwko nam, ale jak zwykle ocena tego typu zdarzeń może być subiektywna i to zarówno z mojej strony, jak i sędziego głównego. Gdyby tę sytuację odwrócić, na pewno twierdziłbym, że karny jak najbardziej jest słuszny. Tak to już jest, że punkt widzenia, zawsze zależy od punktu siedzenia, a tak po prawdzie z naszej ławki rezerwowych nie można było dobrze zobaczyć co się rzeczywiście tam wydarzyło, na tym naszym polu karnym. Zatem 3 : 1 przegrywaliśmy od tej minuty. W 59 minucie spotkania Szyman otrzymał żółty kartonik, ale jak zwykle grał twardo i nieustępliwie, walecznie i ambitnie, trudno mu cośkolwiek zarzucić i mniej więcej w tym czasie na boisku pojawił się Kacper, zastąpiwszy Konrada Dombka. W 62 minucie sędzia po rzekomym faulu Pawła na zawodniku gości znów wskazał na „wapno”. Z tego co zauważyłem po naszych chłopakach, ten rzut karny również nie był taki oczywisty i podyktowanie go zupełnie podcięło im „skrzydła”, których oczywiście nie mają, a szkoda. Kiedy wykonujący karnego strzelił dla Naprzodu czwartego gola, wydawało się, że polegniemy zupełnie, podobnie jak Świt z nami. Ale po pierwszym szoku, okazało się, że nerwy spowodowane problematycznymi decyzjami sędziego głównego wcale nas nie załamały, ani nie pogrążyły w chaosie. Wprost przeciwnie. Rzuciliśmy się do ataku i nie były to ataki przypadkowe, lecz oparte na wyćwiczonych na treningach schematach. Zaczęliśmy po prostu grać „swoje”, jak to się pięknie mówi w slangu piłkarskim. Ten fragment spotkania potwierdził, że fizycznie wcale nie ustępujemy atletycznie zbudowanym zawodnikom ze Starych Babic. Po przerwie i w ogóle moim zdaniem w całym meczu rewelacyjnie zagrał Przemek Zowczak, którego już nie nazywam „Kudłatym” ( bo niektórzy uważają, że te słowo, zresztą bardzo wyraziste i takie słowiańskie, kojarzy się im z człowiekiem z Neanderthalu; ale to też jest błędne rozumowanie, ponieważ w świetle ostatnich genetycznych badań – nosimy w sobie ich pewną pulę genów). Myślę cały czas nad innym dla niego pseudonimem, a być może Państwo dla niego jakiś oryginalny, do niego pasujący wymyślicie.

Był bezapelacyjnie najlepszy na boisku tego dnia, dokumentując tę swoją wspaniałą postawę pięknym golem w 75 minucie meczu. Wcześniej, bo w minucie 67 za Dudzika na boisko wszedł Mrówa. Mariusz, mam na myśli trenera Szewczyka, którego przepraszam za poufałość, po golu strzelonym przez Przemka postawił wszystko na jedna kartę, ale nie od razu, bo od 86 minuty spotkania przesunął do napadu Jakuba Wiśniewskiego i od tego momentu graliśmy tylko trójką obrońców. Ale nie było to niczym nadzwyczajnym dla nas, bo taki wariant trener Szewczyk z chłopakami na treningach ćwiczył i pamiętam, że w B klasie kilka raz w ten sposób graliśmy. Gdy sfaulowano na polu karnym naszego „Mrówę”, z najmłodszej miejscowości w naszej najbliższej okolicy, czyli z Buczynowa, sędzia główny, nie konsultując się z bocznym, nakazał tylko rzut wolny zza linii pola karnego, co według mnie było jego wielkim błędem, ponieważ faul nastąpił w polu karnym. Tym razem akcję widziałem doskonale, jak na dłoni. No cóż, tak bywa i trzeba się było z tym pogodzić; sędzia to człowiek, a gra jest teraz szybka bardzo, zresztą ten mecz, moim zdaniem zbyt późno, przynajmniej o pół godziny się rozpoczął, bo już robiło się ciemno; z tego powodu sędzia mógł nie zauważyć. W 85-tej „Mrówa” otrzymał żółty kartonik, minutę później Jarka zastąpił Dominik, a w 88 Kuba Jobda doznał kontuzji. Wszedł Karol, który jeszcze, bo w doliczonym czasie został ukarany, ostatnią w tym dniu u nas, żółtą kartką, a było ich w sumie cztery. Chociaż przegraliśmy 4 : 2 na własnym boisku, to jednak chłopcy zasłużyli na słowa pochwały, że grali do końca, że potrafili przeprowadzać składne akcje, grając z zespołem naprawdę bardzo dobrym, poukładanym i silnym, grającym szybką piłkę. Nie ma się czego wstydzić i ten mecz, paradoksalnie może nas tylko wzmocnić, bo graliśmy jak równy z równym, a momentami byliśmy pod względem piłkarskim zespołem lepszym.

Dlatego nie ma potrzeby rozdzierać szat i narzekać, bo mecze z dobrymi zespołami, a do takich zalicza się drużyna „Naprzodu” Stare Babice i nawet mecz przegrany, może nam tylko pomóc i jeszcze polepszyć naszą grę. Zobaczycie, mówię to do chłopaków, że będziecie silniejsi i psychicznie, i piłkarsko, to Was bać się będą, jak Kara Mustafa huzarów króla Jana III. Tego trzeba się trzymać, a wnioski wyciągać tam, gdzie popełniło się rażące błędy, aczkolwiek te były po stronie poszczególnych zawodników, a nie zespołu jako całości. Niektórzy chłopcy muszą też jedną rzecz zrozumieć, że ich przygotowanie fizyczne, a więc ich wytrzymałość, ich szybkość, ich zwrotność i skoczność wreszcie, to przede wszystkim od nich samych zależy. Ja jak grałem w piłkę, gdy tylko zauważyłem, że u mnie jest źle pod tym względem, to wówczas robiłem rzecz jedną, ale bardzo skuteczną. Po prostu trenowałem dodatkowo sam i nikt mnie ku temu nie musiał namawiać. Zakładałem dres, a na to ortalion jeszcze, jak bokser zrzucający nadmierne gramy i udawałem się w las, ale nie na spacer, tylko na ciężki interwałowy bieg, a taki bieg daje naprawdę dobre rezultaty. Na boisko natomiast, brałem worek piłek i z różnych pozycji startowych, strzelałem, nie ważne, że bramka była pusta. Biegałem też wahadłowo na odcinkach 5 metrowych i z powrotem, a było takich odcinków też 5, czyli I tak runda to 150 metrów biegu w tę i z powrotem na najwyższych obrotach, a takich rund „aplikowałem” sobie też 5 dla prostego rachunku, po każdej około 3 minut odpoczynku. Pięć takich rundek dawało 750 metrów. Po takim treningu, nie jeden a dwa mecze można było zagrać jednego dnia, nie czując większego zmęczenia. Nauczyłem się takiego „wahadełka” od trenera, zapewne już nieżyjącego, Marka Janoty, który prowadził swego czasu reprezentację młodzieżową Polski, a Koronę w roku 1996; miał bogaty „warsztat trenerski”; jego treningi było bardzo urozmaicone, pracował też w Indonezji, w kraju dla trenera dosyć egzotycznym i odległym, szkoląc tamtejsze zespoły pierwszoligowe. Skoczności też poświęcałem (w lesie można wyskakiwać do zwisających gałązek, oczywiście z powtórzeniami ) dużo czasu i krótkim przebieżkom, po różnych liniach, aby w ten sposób i szybkość startową do piłki poprawić, i zwrotność, dla piłkarza cechy bardzo ważne, kluczowe. Ale to tylko tak na marginesie, moi sympatyczni młodsi koledzy, wybór należy do Was: czy się pośmiać ze starego Wiśni, jak to on ciężko harował sam, bez pomocy trenera, sam sobie nim będąc, czy może zastanowić się i nie skorzystać z jego rad, które według mnie są zawsze dla piłkarza aktualne.

Ja wiedząc, że coś mi tam nie wychodzi, czegoś mi tam na boisku brakuje, nawet bym się nie zastanawiał, tylko po przeczytaniu tego odcinka, wybrałbym sobie na mapach google bór, albo jego namiastkę, założył na rękę „stopwatch”, zaznajomił się na czym polega „interwał angielski” lub holenderski i hajda w drogę. A jakby ktoś nie wiedział, bo to słowo jeszcze ze staropolszczyzny się wywodzi, co oznacza słowo „hajda” podpowiadam: „dalej”, „naprzód”, a nawet „hajda na koń”, ale koń Wam akurat w tym przypadku potrzebny nie będzie, tylko Wasze szczere chęci i samozaparcie. No w ostateczności koniem do lasu podjechać można, ale już w samym lesie można mu pozwolić na chwilę relaxu. Dobrego treningu i jak zawsze na koniec troszkę statystyki i potrzebnych na nadchodzący weekend informacji: