Marcin, zwracam się teraz do Ciebie, do „Rockiego, chciałbym jeszcze raz, Tobie i Twoim najbliższym, w imieniu swoim, trenera Mariusza Szewczyka i przede wszystkim Twoich kolegów z drużyny „A” klasy seniorów MKS „Korona” Góra Kalwaria złożyć nasze szczere wyrazy współczucia z powodu śmierci Twojego taty. Pamiętaj, że w takich chwilach jak ta, możesz zawsze na nas polegać, bo bycie piłkarzem, sportowcem, to nie tylko bieganie po boisku, ale również szczere koleżeństwo i przyjaźń.

„Sandor Kocsis z Czerskiej Kolonii”

Niewielu jest piłkarzy i niewielu było, przynajmniej u nas w Koronie, którzy uderzenia głową opanowali do perfekcji, a lepiej będzie powiedzieć, że urodzili się z takim talentem, albo mają ku temu tzw. „dryk” lub tzw. „smykałkę”. U nas na pewno Leszek Kochański takim był zawodnikiem, a na tej wyższej półce wymieniłbym Andrzej Szarmacha i Włodzimierza Lubańskiego.

Jednak nikt na świecie, jak dotąd nie strzelał tylu bramek z głowy, co Sandor Kocsis, urodzony w roku 1929 w Budapeszcie Węgier. Zaczynał w Ferencvarosi FC, ale oczywiście był zbyt dobrym piłkarzem, żeby naszpikowany gwiazdami, ówczesnej węgierskiej piłki, wojskowy Honved, odpowiednik naszego CWKS „Legia” Warszawa, odpowiednio wcześnie go nie zauważył i nie wcielił jak się wówczas mówiło „w kamasze”. Sandor środkowy napastnik zdobył właściwie wszystko, co było do zdobycia wówczas: mistrzostwo olimpijskie w Helsinkach w 1952 i wicemistrzostwo świata w Szwajcarii 2 lata później, aczkolwiek dla Węgrów, prowadzonych przez jednego z najlepszych w historii trenerów piłkarskich, była to porażka, ponieważ wówczas żadna reprezentacja na świecie, włącznie z Brazylią, nie grała tak pięknie, widowiskowo, a przy tym tak skutecznie. (Sep Herberger, trener RFN – tak nazywało się w tamtych czasach jedno z państw niemieckich w skrócie: Republika Federalna Niemiec- triumfował, chociaż w ostatnich latach pojawiły się doniesienia i to ze strony Niemców, że niektórzy piłkarze RFN mieli wstrzykiwany, niby jako witamina C środek dopingujący, stymulant, o nazwie Pervitin, który zresztą w czasie II wojny podawano żołnierzom na froncie).

Ale nie z tego zasłynął i wcale nie dlatego, że został na tych mistrzostwach królem strzelców z 11 bramkami (jest to jak dotychczas drugi najlepszy wynik w historii, po Just Fontaine`nie, Francuzie, który w Szwecji w 1958 strzelił aż 13 goli). Przeszedł do historii, bo na tych 11 bramek aż 9 strzelił głową. Niesamowity wyczyn i raczej już nie do poprawienia. Zresztą Sandor strzelał z głowy bramki „na zamówienie” przez okres całej swojej kariery. Po Rewolucji Węgierskiej 1956 roku uciekł na zachód, Puskas też zresztą i obaj niedługo zaczęli występować w pierwszym składzie najlepszej wówczas drużyny klubowej w Europie – FC Barcelona i grał w niej roku od 1958 do 1965, z przerwą na wypożyczenie do Valencii.

W reprezentacji Węgier wystąpił 68 razy, dla której strzelił 75 goli, co jest drugim wynikiem po najsłynniejszym Puskasu, którego się uważa zgodnie za jednego z najlepszych piłkarzy w historii futbolu, niektórzy nawet, że nawet lepszego od Pelego i di Stefano . Ale był też postacią tragiczną, ponieważ w 1966 roku po wypadku samochodowym, amputowano mu dwie nogi. Jego koniec był jeszcze bardziej tragiczny, ponieważ popełnił samobójstwo 22 lipca 1979 roku, jak tylko dowiedział się, że jest chory na raka, wyskakując z okna szpitala, w którym przebywał.

Tyle o Sandorze, wspaniałym piłkarzu i człowieku, który dokonał rzeczy niezwykłych. Ale nasz Tomasz to też, moim zdaniem, Mistrz nad Mistrze jeśli chodzi o grę głową i strzelanie goli i niech nikogo nie dziwi, że tak uważam, bo jego dotychczasowy dorobek mówi sam za siebie. Mało jest piłkarzy pokroju Tomka o takich umiejętnościach, a to co zrobił w czasie ostatniego meczu ze „Świtem” Warszawa codziennie się nie ogląda, a raczej lata trzeba czekać, żeby się coś podobnego powtórzyło.

Strzelić 4 bramki w jednym spotkaniu i to 3 głową, to coś niesamowitego i niespotykanego, a każda bramka ładniejsza od drugiej. Ten jego wyskok i ta jego głowa, właściwie czoło, którym chyba „komputer” steruje, bo aż trudno sobie wytłumaczyć podobną precyzję uderzenia i jego siłę. Wiem, że są tacy, którzy tego nie doceniają, albo nawet jeszcze znajdują jakieś w grze Tomka minusy. To ja takim odpowiadam, wejdźcie na boisko i strzelcie chociaż połowę tego co Tomek i koniecznie głową. Nikogo nie widać, nikt się nie zgłasza, aby zmienić wygodny fotelik na trybunach, z miejscem, z którego wszystko można doskonale zobaczyć i piękne, i fatalne zagrania? Wiem i to, że ci znowu po drugiej stronie, którzy go chwalą teraz, gdy tylko coś mu nie wyjdzie, będą go krytykować ze zdwojoną siłą. Nie jest zresztą to takie najważniejsze, takimi nie należy się przejmować i robić swoje. A człowiek, taki jak Tomek, który czegoś naprawdę już wielkiego dokonał w swoim życiu, jest człowiekiem spełnionym i to on, nie wieczni malkontenci, ma powody do dumy i to o nim będzie się pamiętać, a przede wszystkim o przepięknych golach głową, które zdobywał.

Tomaszu, klasyczna dziewiątko herbu Wilcze Kosy de Kolonia Czersko, Mistrzu Folwarski – masz wielkie poważanie u ludzi Ci życzliwych, którzy potrafią docenić Twój kunszt i Twoje mistrzostwo.

A teraz po peanach, które się Tomkowi należą, nie tylko Appolinowi, jak to w czasach Homera bywało, przejdźmy do krótkiego omówienia samego spotkania.

Przed meczem p. Burmistrz Miasta i Gminy Góra Kalwaria, Arkadiusz Strzyżewski wręczył na płycie boiska zawodnikom naszym piękny, duży puchar za awans drużyny z ulicy Wojska Polskiego 44 do „A” klasy seniorów. Dziękujemy p. Burmistrzowi.

Mecz 4 kolejki spotkań w III grupie warszawskiej „A” klasy seniorów pomiędzy MKS „Korona” Góra Kalwaria a „Świtem”, który jeszcze za mojego grania w piłkę nazywał się nie Warszawa, a Jelonki, bo tak nazywała się dawna wieś, a później część dzielnicy Wola, w której znajduje się stadion tejże starej i zasłużonej dla warszawskiego piłkarstwa drużyny, odbył się w niedzielę 8 września o godzinie 15 na „Sasanka-Arena-Stadium” przy ulicy Wojska Polskiego 44, a teraz możemy jeszcze dodać przy węźle drogowym „Stadion”, dzięki któremu już za kilka miesięcy nasi „boliejszcziki” po rosyjsku, a po włosku „tifosi”, nie będą musieli stać w korkach, aby nie spóźnić się na mecz ich ukochanych koroniersów z Sasanki lub z Weteranowa albo jak kto chce ze Stefanowa dawnego.

Nasz wspaniały, lubiany i poważany przez swych podopiecznych trener, ze względu na swoje nowoczesne i skuteczne metody treningowe, ze względu na indywidualne również podejście do każdego zawodnika, niczym ojciec do swoich dzieci, chociaż wiek jego wskazuje raczej na to, iż mógłby być dla większości z nich bratem, a nie ojcem, w szatni, około godziny przede meczem oznajmił wszem i wobec, mi szczególnie, ponieważ czekałem już od kilku minut, aby wpisać skład do protokołu meczowego, że w dzisiejszym dniu, w pierwszej jedenastce wybiegną następujący „gladiatores”, a siedmiu pozostałych na razie z ławki rezerwowych, będą zmagania na arenie obserwować:

Bramkarz: Marcin „Rocky” Rosłonek,
Obrońcy: zawsze podaję najpierw od strony prawej ku lewej: Konrad „Szyman” Szymański – Jakub Wiśniewski – Damian „Folek młodszy” Folwarski – Paweł „bliźniak” Pamrów,
Pomocnicy: Adrian „Adi” Antosz (kapitan) – Jarek Michalski – Przemek Zowczak,
Skrzydłowi albo boczni pomocnicy: Karol „Guzik” Guziński – Konrad Dombek,
Wysunięty napastnik: Tomasz „Folek starszy” Folwarski.

Rezerwowi:
1. Krzysio Przepiórka – bramkarz,
2. Arek Górecki – pomocnik, obrońca,
3. Jasio „Dziura” Dziruaniuk – środkowy obrońca,
4, Krystian „Dudzik” Dudziński – pomocnik
5, Piotrek „drugi z bliźniaków lub pierwszy” Pamrów – pomocnik, napastnik
6, Kuba Jobda, 7. Kacper Karol van der Książek – napastnik, pomocnik.

Trener: Mariusz Szewczyk z uprawnieniami UEFA A,
kierownik: Mirosław „Turzyma” Wiśniewski

Od pierwszych minut, jak na naszą drużynę przystało, zaczęliśmy od śmiałych, składnych ataków i już np. w 4 minucie meczu po jednej takiej akcji z lewej stronie i dokładnym dośrodkowaniu na głowę Tomka, mogliśmy objąć prowadzenie, ale niestety piłkę instynktownie odbił bramkarz gości. Jakby tego było za mało, minutę później, nie chcąc być gorszy od starszego brata, Damian również uderzył piłkę głową, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego przez Jarka, ale tym razem piłka, niezbyt precyzyjnie uderzona, przeszła nad poprzeczką.

Nikt do niego nie miał pretensji, ponieważ uderzał z niewygodnej pozycji, zupełnie do strzału nieprzygotowany. W swoim stylu, po nabiegnięciu na pewno piłka wylądowałaby w siatce. Ale od gdzieś tak około 20 minuty spotkania w nasze poczynania wkradła się niepotrzebna nerwowość, co spowodowało, że podania nie dochodziły do adresatów, ewentualnie to ostatnie podanie było niecelne, które otwierałoby drogę do wyjścia na dogodną pozycję strzelecką. Naszą nieporadność zaczęli wykorzystywać zawodnicy z Jelonek i coraz śmielej sobie poczynali pod naszą bramką. Obrońcy nasi też nie zachwycali swoimi interwencjami. Próbowali odebrać piłkę napastnikom gości na tzw. „raz”, w ten sposób narażając się na łatwe minięcie niczym tyczka w slalomie gigancie. A to co się wydarzyło w minucie 26 to lepiej by było dla niektórych, aby jak najszybciej o tym zapomnieli, ale niestety o takich błędach lub o takiej niefrasobliwości należy przypominać, żeby się więcej nie powtórzyła. Ci z naszych zawodników, którzy dali się ograć jak „dzieci” lewemu skrzydłowemu „świciaków”, to powinni posypać sobie głowy popiołem, a następnie w worku pokutnym i boso „udać się do Canossy”, jak cesarz rzymski narodu niemieckiego Henryk IV w roku 1077, proszący tam pod murami zamku papieża Grzegorza VII o cofnięcie ekskomuniki, po polsku klątwą zwaną.

W owej właśnie minucie straciliśmy gola z powodów powyższych i nad „Sasanka – Arena – Stadium” zaległa głęboka cisza, przerywana gdzieniegdzie westchnieniami niedowierzania. Stało się i niektórzy na trybunach ukradkiem sprawdzali w swoich iPhonach, smartfonach, która to z drużyn stoi wyżej w tabeli. I oto doszliśmy do owego momentu, w którym dał o sobie znać nasz główny bohater 25 odcinka. Mówi się czasem, że zespół piłkarski, a szczególnie dobry zespół, to 11-tu dżentelmenów, którzy wszystko, a więc i czasem swój techniczny geniusz muszą podporządkować tzw. „grze zespołowej”, czyli przekładając to na zrozumiały język, muszą wypełniać zadania taktyczne, które przed meczem postawił przed nim trener. Owszem, nie twierdzę, że tak nie jest, ale o pięknie futbolu i często wyniku meczu decydują swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami tacy piłkarze jak nasz Tomek, którego porównanie do słynnego Sandora Kocsisa wcale nie jest nadużyciem. Tacy piłkarze, kiedy zespół gołym okiem widać, że zawodzi, że nic się nie klei, decydują o tym, że sytuacja może się radykalnie odmienić i przybrać zupełnie inny obrót.

Tacy piłkarze posiadają coś, co zaprzecza wszelkim schematom i nigdy nie wiadomo, w którym momencie ich geniusz da o sobie znać. Dlatego tak są podziwiani i uwielbiani przez kibiców i cieszą się nieudawanym szacunkiem pozostałych kolegów z drużyny, gdyż oni doskonale wiedzą, że zawsze, gdy wszystkim najwyraźniej nie idzie, Tomek tym swoim „złotym czółkiem” i wyskokiem, charakteryzującym najczęściej siatkarzy, może odmienić sytuację na boisku o 180 stopni. Tego popołudnia nie było inaczej. W 34 minucie po dośrodkowaniu Konrada Dombka Tomek Folwarski swoim uderzeniem z głowy, posłał piłkę w okienko gości, przywracając nam nadzieję nam dobry wynik w tym spotkaniu. Osim minut później powtórzy swoją sztukę, tym razem po górnym podaniu Jarka Michalskiego. Zrobiło nam się 2 : 1 i kiedy przez 4 minuty nic się już nie zmieniło, schodziliśmy do szatni, jakbyśmy wrócili z dalekiej podróży, bo rzeczywiście takie powiedzenie nie jest wcale przesadą, a szczególnie odetchnęli z ulgą ci, którzy czuli się winnymi przy bramce, którą strzelili piłkarze „Świtu”. Co było w szatni, to chyba można się domyślać, zdradzę tylko tyle, że jedynym oratorem był trener, ale na pewno nie naśladował Cycerona. I bardzo dobrze, że powiedział kilka mocniejszych zdań, ponieważ one jako całości zupełnie się należały. Gdy pierwsze emocje minęły, trener Szewczyk kazał mi wypisać dwie zmiany; po przerwie od razu mieli wejść na boisko Krystian Dudzicki z Piotrkiem Pamrowem za Konrada Dombka i Karola Guzińskiego. Zmiany były strzałem w dziesiątkę, ponieważ już w minucie 48, po dograniu Jarka Dudzik trafił w słupek, a ta po odbiciu znalazła się na nodze Piotrka Pamrowa, któremu nie pozostało nic innego jak umieścić ten nieoczekiwany „prezent” w siatce gości z Warszawy. 3 : 1 to wynik, który daje zespołowi spokój i pozwala zapomnieć o tym, co w pierwszej połowie szwankowało. Po tej bramce złapaliśmy wreszcie odpowiedni rytm, do którego byliśmy przyzwyczajeni w poprzednich spotkaniach i zaczęły chłopakom wychodzić takie zagrania i schematy, które ćwiczą na treningach do znudzenia.

Dochodziła jeszcze do tego kreatywność i wysokie indywidualne umiejętności techniczne takich zawodników jak bracia Pamrowowie, Przemek Zowczak, Jarek Michalski, Adrian Antosz, Krystian Dudzicki, Damian Folwarski, a szczególnie na wyróżnienie zasługuje w tym okresie gry, Konrad Szymański którego rajdy prawą stroną, niczym skrzydłowego w dawnym stylu, siały zamęt w szeregach drużyny gości, dla których mknący do piłki lub z piłką po prawej naszej stronie Konrad, był nieustannym zagrożeniem. Ten chłopak, z Dudzikiem najmłodszy w drużynie, to „Braveheart” istny i miano to, szlachetne i budzące respekt zarazem, jak najbardziej do niego pasuje. Czwarta bramka w tym meczu dla naszej drużyny stała się łupem „szalejącego” po przerwie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu Dudzika, który otrzymał celne podanie od Pawła Pamrowa, jakżeby było inaczej, co miało miejsce w minucie 54. Cztery minuty później po drugiej żółtej kartce, zawodnik „Świtu” opuszcza boisko, ale według mnie nie ma to większego znaczenia, ponieważ druga połowa, to właściwie popis jednego zespołu i gra jak to się może nieładnie nazywa:”do jednej bramki”. W 60 minucie za Jarka, który też miał swój niemały w tym udział, wchodzi Kacper Książek, który od razu dopasowuje się do dobrej i szybkiej gry swoich kolegów. A w 64 minucie bardzo dobry strzał z 18 m Dudzika, natomiast w 69 po faulu na Tomku w półkolu pola karnego, sam poszkodowany uderzył tak mocno, że bramkarz ledwo wybił ją przede siebie, gdzie czyhał już na taki kąsek bardzo dobrze grający po przerwie Przemek Zowczak, Pomimo że, piłka wylądowała w bramce, sędzia gola nie uznał, odgwizdując pozycję spaloną Przemka.

W 73 nasz heros, Tomasz Wilcze Kosy Folwarski otrzymał żółty kartonik, ale na pewno nie za faul na przeciwniku. W 76 za Szymana, jednego z najlepszych w tym dniu na boisku, wbiegł dosłownie Arek Górecki i trzeba przyznać przez kilkanaście minut pokazał się z bardzo dobrej strony, ambitnie walcząc o każdą piłkę; naprawdę dobra zmiana, ale nie chodzi o taką zmianę jak Państwo sobie myślicie. „Szalejący” dosłownie i w przenośni, po wejściu na boisko Krystian Dudzicki, mijający obrońców i pomocników jak chorągiewki w 78 minucie meczu, przepięknym strzałem z 18 m z prostego podbicia podwyższa wynik na 5 : 1, a sama piłka wpada w lewe okienko bramki, która znajduje się od północnego-zachodu „Sasanka-Arena-Stadium”. Ręce same składają się do oklasków, no bo jak może być inaczej, kiedy 19-to letni chłopak gra tak koncertowo, widowiskowo i w dodatku tak skutecznie, bo strzelić dwie bramki, kiedy się weszło na boisko w drugiej połowie, to sztuka nie lada. Dwie minuty później Kacper, „zarażony” bardzo dobrą grą kolegów, zostaje podcięty w polu karnym, sędzia główny nie mając żadnych wątpliwości, pewnym ruchem ręki wskazuje na punkt karny.

Podchodzi ten, o którego grze w dniu 8-go września, będą pisać podręczniki dla trenerów, czyli….. tak to niekwestionowany „król pola karnego” Tomasz „Sandor” z Kolonii Czerskiej Folwarski. Rzuty karne, to też jego „specialite a la maison”, używając języka pana Okrasy, „…łamiącego…” przy tym „…przepisy”. 6 : 1 do już „pogrom”, a przecież to jeszcze nie koniec, bo nie miną trzy minuty, jak Tomek znów główką podwyższy na 7 : 1. I ta siódma nasza bramka jest równocześnie czwartym golem Tomasza w tym meczu. Wyczyn godny Mistrza i od dzisiaj „per Mistrzu” możemy się jak najbardziej uprawnienie do „naszej dziewiątki” zwracać. Najlepszy na boisku w tym spotkaniu, oczywiście poza Tomkiem, Damian Folwarski, jego młodszy brat minutę później, czyli w 85 z 25 metrów, tak „czyściutko” z prostego podbicia uderzył z dystansu, że bramkarz mógł tylko obserwować niecodzienną trajektorię piłeczki, która wylądowała w „widłach”. Nie, nie chodzi nam tutaj o „widły” naszej królowej rzek. Piłka po strzale Damiana „ugrzęzła” w „widłach” bramki „Świtu” Warszawa, że aż mi się zrobiło żal tej drużyny i tych chłopców, którzy przecież tak dzielnie poczynali sobie w pierwszej połowie, która jak wspomniałem wcześniej, nie zapowiadała ich porażki i to aż w stosunku 8 do 1 . No cóż, to jest sport, chciałoby się wymijająco powiedzieć, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów na pocieszenie rywala. Ale z drugiej strony, my kiedyś też bywaliśmy w podobnej sytuacji i raczej nie widziałem, i nie słyszałem, aby przynajmniej jakiś piesek choćby z kulawą nóżką nas kiedykolwiek pocieszał. Możliwe, że rzeczywiście tak było, ale szacunek i podanie ręki należą się pokonanym.

Niestety o tym szacunku dla drużyny przeciwnej jakby zapomnieli niektórzy, ze smutkiem muszę to napisać, nasi kibice i stało się to po raz pierwszy na tym stadionie, który nigdy, przynajmniej za mojej pamięci nie słyszał takich wyzwisk i bluźnierstw. Zrobiło mi się nieswojo i po prostu było mi wstyd. Mam nadzieję, że stało się to po raz pierwszy i ostatni. Proszę Was, którzy nie okazaliście szacunku przyjezdnym sportowcom i sędziom, abyście już nigdy w ten sposób nie „wypowiadali” się więcej. Wszystko można zrozumieć, ale 8 września 2019 roku na „Sasanka – Arena – Stadium” pewna, cieniutka granica została przekroczona. Uważam, że naszym zawodnikom „A” klasy seniorów tego typu „kibicowanie” jest zbyteczne i niepotrzebne. Nie musimy „kochać” drużyn przyjeżdżających do nas na mecze, ale nie musimy również ich bez żadnego powodu obrażać, sędziów również. Bez nich, proszę mi uwierzyć, nie grałoby się lepiej i skuteczniej. A odwróćmy sytuację i spróbujmy sobie wyobrazić jak my byśmy się czuli gdyby nas dotyczyły podobne „przyśpiewki”? Zaraz mi ktoś zarzuci, że się niepotrzebnie czepiam, że przecież w Circus Maximus, podczas wyścigów kwadryg i w samym Coloseum, w czasie gladiatorskiej rzezi, można było w niezbyt wyszukany sposób krzyczeć, bez konsekwencji, na samego Cezara i Imperatora. Owszem, ale to ma się nijak do naszej sytuacji.

A na koniec jak zwykle tabela i podobne rzeczy: Tabela „A” klasy seniorów grupy III warszawskiej po 4-ech, a dla niektórych drużyna po 3-ch kolejkach spotkań”:

Jak z tego harmonogramu widać, mecz na „Sasanka – Arena – Stadium -” lidera tej grupy z viceliderem o godzinie 15.00. Stare Babice, to zespół, będący kontynuacją dawnego i wielce zasłużonego dla warszawskiego piłkarstwa „Naprzodu” Zielonki. Stadion jest nowy teraz i w innym miejscu, obiekt piękny i nowoczesny. O meczu pucharowym z GKS Podolszyn, w następnym 26 odcinku, aczkolwiek zastanawiam się czy warto te zapiski prowadzić, skoro ich raczej nikt nie czyta.