Pierwszy mecz w ulewnym deszczu, z drugą drużyną PKS Radość, chociaż wynik zdaje się mówić coś innego, nie był wcale takim sobie spacerkiem. Wygraliśmy 6 do 3 i to jest najważniejsze, ale nie powinniśmy tracić goli w tak nonszalancki sposób jak to miało właśnie miejsce w tym meczu. Bramkami podzielili się Paweł Pamrów dwie, Piotrek, jego bliźniaczy brat jedną, jedną Rafał Postek, będący w tym meczu kapitanem, oraz po jednej Damian Szcześniak i Adaś Szczepek.
Co się zaś tyczy drugiej kolejki spotkań, to znów, drugi raz z rzędu, rozgrywaliśmy na wyjeździe z KS Glinianka. Mecz z Glinianka pokazał, że sezon 2017/2018 będzie dla nas drogą krętą i wyboistą.
W Gliniance świetnie bronił pozyskany z KS Sobienie – Jeziory, Piotrek Żelazo i to on walnie przyczynił się do tego, że schodziliśmy z boiska jako zwycięzcy. Będziemy mieli pociechę, z tego skądinąd sympatycznego chłopaka. Ale najbardziej powinniśmy podziękować bramkarzowi drużyny przeciwnej, który w 92 minucie meczu, w czasie już doliczonym, postanowił sędziemu głównemu powiedzieć, co tak naprawdę o nim myśli.
Sytuacja rodem z tych nadających się na skecze kabaretu Moralnego Niepokoju. Piłkę w tej newralgicznej minucie otrzymuje Damian Szczęsniak, mija zwodem na lewą stronę tegoż „wesołego” golkipera i przed sobą, w odległości, no może 12 – 13 metrów ma pustą bramkę.
Każdy napastnik, ale chyba nie tylko napastnik, lewą nogą wturlałby piłkę do siatki, ale nie Damian. On miał w tym momencie inną wizję. Zaczekał na przyjaźnie w tym meczu nastawionego do nas golkipera gości z numerem 1 i chciał niczym Garincha, jeszcze raz go ominąć zwodem, tym razem na prawą stronę. Ale Garincha robił to po to, żeby publiczność szalała, dla samej sztuki zwodzenia i z tą różnicą, że jego zwody były zawsze skuteczne.
Damian dryblował dlatego, ponieważ nie wierzy swojej lewej nodze, której praktycznie nie używa. Poszedł w prawo, bo chciał dokończyć dzieła swoją nogą prawą, której jedynie ufa. Niestety bramkarz wyczuł jego intencje, i wybił piłkę bodajże na aut, choć pewny nie jestem. Nie to było najważniejsze.
Gdy klęliśmy pod nosem z powodu pudła Damiana, a przede wszystkim dlatego, że straciliśmy okazję wygrania meczu, który praktycznie powinien już się skończyć, nagle sędzia spotkania gwiżdże donośne, wyjmuje czerwony kartonik i pokazuje go bramkarzowi, który tak skutecznie przed chwilą uratował swój zespół, wydawałoby się przed niechybną porażką na własnym obiekcie. W tej chwili bramkarz gości to dla nas uosobienie koła fortuny, dla gospodarzy złoczyńca prawie. Jednocześnie arbiter daje znak ręką, który najpierw wydawał się nam punktem karnym, ale okazuje się jednak po chwili, że sędzia dyktuje rzut wolny pośredni, ale dlaczego, z jakiego powodu, tego nikt nie wie.
Nie czekając nawet na potwierdzenie, już wszyscy mówią, że kartkę czerwoną sędzia dał bramkarzowi z powodu dotknięcia przezeń piłki ręką, za obrębem pola karnego. Nikt nie zastanawia się , że coś się to kupy nie trzyma, bo wydawało się, że bramkarz interweniował nogą, a jeżeli już nawet ręką to wszystko się działo w polu karnym właśnie. Dlaczego zatem nie rzut karny ? Wszystko dzieje się tak bardzo szybko, że nie ma czasu na analizy; każdy z nas na ławce cieszy się, że oto stajemy przed ogromną szansą wygrania meczu.
Z boku piłki staje Adaś Szczepek, to on niechybnie będzie dogrywał, a do strzału widać, że szykuję się Piotrek Pamrów. U nich, w zespole Glinianki, ukaranego bramkarza zastępuje zawodnik z pola, bo po pierwsze nie mają rezerwowego, a po drugie już i czas na to raczej nie pozwala, ale najprędzej nie mieli rezerwowego. Powiem szczerze, że przyglądałem się dokładnie ich ławce rezerwowych i pewny tego nie jestem.
Ale oto, lekkie muśnięcie piłki w bok przez Adasia, doskakuje Piotrek i piłka ląduje w okienku bramki gospodarzy.
U nas radość niewypowiedziana, a u nich pretensje, wyzwiska i niedowierzanie. Kibice gospodarzy ze złości gotowi wymierzyć sprawiedliwość sędziemu, który w obawie o swoje bezpieczeństwo, zamyka się na klucz, w swojej szatni. Dopiero jakiś czas po tym, gdy emocje z lekka opadły, okazuje się, że bramkarz gospodarzy użył słów do sędziego, których tutaj przytaczać nie przystoi, ponieważ jego zdaniem (bramkarz) Damian Szcześniak, otrzymując podanie, był na spalonym.
Nie wystarczyło mu to, że skutecznie obronił stu procentową sytuację. Postanowił powiedzieć jednak jeszcze , co tak naprawdę myśli o sędzi i o jego sędziowaniu. Pech chciał, że tamten był odmiennego zdania i nie był bardzo szczerością i wylewnością bramkarza gospodarzy zachwycony, zatem sięgnął do swojej lewej kieszonki, z której wyciągnął małą karteczkę , w kolorze krwistej czerwieni. A żeby jeszcze dopełnić czary goryczy, sędzia zgodnie z przepisami, podyktował rzut wolny pośredni.
Taka jest nasza piękna „kopana” – dla jednych radość dla drugich smutek i żal. A czyż my, jako drużyna MKS „Korona” Góra Kalwaria, raz doświadczyliśmy tego samego, co piłkarze Glinianki, choć być może, nie w taki, ekstremalny sposób?
Słyszałem, że ten bramkarz nie po raz pierwszy już „wywinął” swoim kolegom taki numer, który potocznie określa się powiedzeniem: ”wbić komuś nóż w plecy”. Wszakże obyło się w tym przypadku bez zbędnego rozlewu krwi, ale porównanie jak najbardziej trafne.
Pierwszy nasz występ przed własną publicznością, na stadionie przy Wojska Polskiego 44, który teraz bardziej przypomina plac budowy i skansen ziemi łowickiej, niż stadion piłkarski, udany dla nas nie był i najchętniej to wszyscy, włącznie ze mną, chcieliby o nim jak najszybciej zapomnieć.
A wcale nie zanosiło się na to, iż z boiska nasi chłopcy, będą schodzili z opuszczonymi głowami. Graliśmy pierwsze 30 minut naprawdę dobrze i po strzeleniu bramki przez „Norka” na 1 : 0 ( który mimo porażki w tym spotkaniu zasłużył sobie, przynajmniej na moje, wyróżnienie), kibice, ale także i my na ławce rezerwowych, zaczęli się zastanawiać, kiedy padną następne gole do bramki „Perły” II Złotokłos, bo z tą drużyną przyszło się nam potykać, w owe sobotnie popołudnie. A już na pewno nikt nie brał tego pod uwagę, że to my, na własnym boisku dostaniemy „niemiłosierne lanie” 4 : 1, słownie, jak na blankiecie bankowym: cztery do jednego.
Od momentu kiedy to goście wyrównali na 1 : 1, obraz meczu uległ radykalnej zmianie. Powiedziałby ktoś: „oni grali my biegaliśmy”. Ale ten ktoś nie miałby racji, ponieważ nam i biegać się nie chciało. Po twarzach niektórych naszych chłopaków można było zauważyć, że ich jedynym teraz marzeniem było to, ażeby ten mecz jak najszybciej się skończył, czyli zgodnie z tym, co powiedział Andrzej Kmicic do Michała Jerzego Wołodyjowskiego: „…Kończ Waść, a wstydu oszczędź…”
Jutro mija dwa tygodnie od tego niesławnego meczu i mam nadzieję, a chyba i nie tylko ja, że o godzinie 18.45, kiedy na stadionie będzie już zupełnie ciemno, to do nas uśmiechnie się wschodzący księżyc. Musimy wygrywać, nie tylko ten jutrzejszy mecz; wyjścia innego nie ma, jeżeli chcemy zrealizować to, co sobie przed sezonem założyliśmy: w czerwcu 2018 roku uzyskać awans do „A” klasy seniorów.
Nie tylko musimy wygrywać, my musimy chcieć wygrywać. Bo jak mówi mądre przysłowie: „chcieć, to móc”. I tym optymistycznym akcentem, możemy być spokojni o wynik jutrzejszego meczu z zespołem, może nie zza między, ale zza wody, a dokładnie z Sobień – Jezior.
I jeszcze jedno, tutaj zwracam się bezpośrednio do Was chłopcy, którzy jutro wybiegniecie na piękną, zieloną murawę. Pamiętajcie o jednej zasadzie, o której tak obrazowo i po lwowsku mawiał Trener Tysiąclecia, nieodżałowanej pamięci – Kazimierz Górski: „mecz można wygrać, przegrać i zremisować, a ja dodam jeszcze od siebie, że mecz jest najlepiej wygrać. Dobranoc Państwu.