„Sąd nad Zowczakiem” Ten 29 odcinek moich tych, na które już nie mogę patrzeć, zapisków, a który, taki przynajmniej mam zamiar będzie poświęcony ostatniemu meczowi koroniaków w Pucharze Polski, , z „Unią” Warszawa, we środę minioną już 25 września, zacznę od takiej to o to sprawy, która mi przez te półtora dnia sen z powiek spędza.

Przypomnę, że odpadliśmy z tych rozgrywek, które naprawdę bez żadnej przesady można tak powiedzieć, dają szansę pokazania się na szerszej arenie, nawet drużynom występującym w niższych klasach rozgrywkowych, choćby przypomnieć słynny finał Puchar Polski z sezonu 1964/65. Otóż w finale drużyna z ligi okręgowej ówczesnej (nie było wtedy w ogóle III ligi, tylko I-a, po niej II-a, następnie w kolejności liga właśnie okręgowa, A klasa, klasa B, a najniższą klasą była klasa C ) „Czarni: z Żagania, w dawnym w zielonogórskiem, a obecnie lubuskiem zagrała z najlepszą wówczas polską drużyną klubową – Górnikiem Zabrze, naszpikowaną reprezentantami Polski i takimi gwiazdami jak Włodzimierz Lubański, Ernest Pohl (po roku 1945 władza, nasza ludowa nazwiska niemieckie lub przynajmniej o niemieckiej pisowni nakazała pisać według zasad pisowni polskiej, a nawet na sił je spolszczała, stosując zasadę kalki, co zresztą Prusacy, czyli Niemcy wymyślili wcześniej, bo od wieku XVII aż po połowę XX), Stanisław Oślizło, Zygfryd Sołtysik, ulegając ostatecznie 4 : 0. Finał rozegrano w Zielonej Górze 2 czerwca 1965 roku. Ale nie o tym miało być. Zapytacie i cóż mi tak sen z oczu spędza? Trudno mi jest o tym pisać, bo jeszcze emocje nie opadły, ale jest moim obowiązkiem, chociażby tylko z punktu widzenia poczucia takiej zwykłej, zdrowo pojętej ludzkiej uczciwości wystąpić w roli, która akurat pasuje do tego spotkania, w którym próbował i rzeczywiście ostatecznie rzecz ta mu się udała, pretendować do roli głównego antybohatera, jeden z sędziów bocznych, zwanym oficjalnie asystentem, choć już nie pamiętam czy pierwszy, czy drugi to był . Jeśli mamy sędziego, to nic nie szkodzi na przeszkodzie, abym ja wystąpił w roli adwokata, po polsku nazywanym obrońcą. Bardzo dobrze się składa, że w charakterze obrońcy, bo przecież obrońca w sądzie i obrońca na boisku, mają podobne zadania, które polegają na bronieniu.

Pozostając w terminologi sądowniczej, prawniczej, Was moi drodzy słuchacze, będę określał odtąd, jeśli oczywiście pozwolicie – Wysokim Sądem, bo ostatecznie to do Was należy ocena i wyrok, aczkolwiek który wydacie jedynie w sferze Waszych odczuć i Waszego poczucia sprawiedliwości i nie ważne czy to będzie sentencja obiektywna czy raczej subiektywna. Jeżeli sędzia piłkarski ma prawo do wyrokowania ostatecznego, nie podlegającego dyskusji, to Wy tym bardziej macie prawo do osądzenia tego to oto przypadku. Ja jako adwokat bronił będę dzisiaj Przemka Zowczaka, który oczywiście słusznie został ukarany czerwoną kartką, już w 5 minucie doliczonego czasu, czyli w 95, za… i tutaj cytuję z protokołu pomeczowego: „za użycie obelżywego języka wobec sędziego asystenta nr 1 (jednak to był asystent nr 1 okazuje się ) słowami: „Ty …….” „. Jakie to było dokładnie słowo, tego nie wyjawię, bo przecież obowiązuje mnie tajemnica adwokacka. Zacznijmy jednak od początku. Gdy napisałem, na gorąco, jak to się mówi kilka słów w poprzednim odcinku, o tym, że cała drużyna koroniersów po tym dziwnym , z powodu jednego człowieka, spotkaniu, zasługuje na wyróżnienie i na najwyższe uznanie, to nadal podtrzymuję to zdanie i dalej tak twierdzę, a żeby gołosłownym nie być, wymienię ich prawie wszystich po kolei według alfabetu łacińskiego: Krystiana Dudzickiego szanownej publiczności przedstawiać nie trzeba; Damian Folwarski – o nim będzie; Tomek to legenda już boisk Mazowsza i nie tylko, „Sandor Kocsis” współczesnej „kopanej”;

o Dawidzie Guzińskim, też tylko w samych superlatywach, mimo że, na razie jest tym rezerwowym, to w każdej chwili z powodzeniem może zastąpić i Rocky`ego, i Krzyśka, a który pod nieobecność starszego Karola spowodowaną złamaniem w ostatnim meczu ligowym w Kosowie obojczyka, reprezentuje klan Guzińskich;

Kacprzak Robert, następny mój krajan, z Czaplina de Minor, czyli Czaplinka po polsku, tak jak Dudziki, dzisiaj zadebiutował, zresztą bardzo udanie i o którym będę musiał się rozpisywać, bo pozytywnie niejednego z naszych „baliejszczikow” zaskoczy (szybki, o nienagannej technice, ofensywny i „głodny” bramek ); Karol Kacper Książek to oczywiście filar tego zespołu, jedno z jego głównych ogniw, grający bardzo elegancko, dostojnie, poruszający się po boisku z gracją rosyjskiej baleriny Anastazji Wołoczkowej (nie znacie ? Nie znacie, a szkoda, bardzo ładna, słowiańska uroda i wdzięk arystokratki ), w dzisiejszym meczu niezbędny;

o Jarku Michalskim, po każdym meczu jest głośno, gdyż gra na najwyższym poziomie i z racji doświadczenia oraz tego, że jest przez kolegów bardzo lubiany, nie wyobrażam sobie koroniersów bez tego chłopaka z Wincentowa, o którego historii powstania i o dziejach ludzi w nim żyjących, niedługo ukaże się moja skromna praca, do której przeczytania już teraz zapraszam, a szczególnie Jarka, bo na pewno o jego zacnych przodkach na pewno też tam wspomniane będzie;

Przemek Mrowiński, „Mrówka”, to jeden z tych moich utalentowanych wychowanków, który w piłkę gra do tej pory i to z bardzo dobrym skutkiem, pomimo pracy, pomimo obowiązków taty i męża, wspaniały chłopak, dzisiaj według mnie bardzo dobrze grający; Przemek, tak trzymaj, masz we mnie jak i wszyscy z tej drużyny przyjaciela i starszego kolegę i chociaż wiecie, że lubię żartować i często Wam trudno odgadnąć czy sobie żartuję, czy mówię poważnie, to teraz wypowiedziałem te słowa jak najbardziej serio i jak najbardziej „sierjozna” –

– Wszystkich Was wspieram i wprost jestem Waszą postawą, zachowaniem, sposobem bycia, wysoką kulturą osobistą zaskoczony i przy tym dajecie się po prostu lubić; jestem szczęśliwy, że mogę z takimi młodym ludźmi pracować i w epoce, gdzie na każdym kroku narzeka się na młodzież, jaka to ona niedobra i zepsuta, ja odpowiadam takim: przyjedźcie na „SasankaArena-Stadium” nie w czasie święta, jakim jest dla kibica i piłkarza każdy mecz, ale i popatrzcie na nich w czasie treningu, w szatni, posłuchajcie jak ze sobą rozmawiają, to „wierzajcie” mi, jak mawiali rówieśnicy naszego Wielkiego Adama, tego od „Pana Tadeusza”, że znajdziecie się w świecie pozytywnie nastawionych ludzi, ludzi myślących przede wszystkim o innych, nie o sobie i chcących zostawić po sobie coś dobrego, coś ponadczasowego, coś co po ich działaniu i życiu zostanie w pamięci, gdy nas już wszystkich „nie stanie”; Przebywając wśród nich na co dzień, bardzo lubię po prostu zwyczajnie wejść do ich szatni czy po, czy przed treningiem i posłuchać o czym tak rozprawiają i wiecie do jakiego wniosku dochodzę?

Otóż takiego, że świat przedstawiany obecnie przez środki masowego przekazu jest nieprawdziwy, a opinie w nich kreowane, często krzywdzące, a najczęściej sensacyjne, pełne złych i toksycznych emocji;

Ci chłopcy stworzyli takiego rodzaju Wspólnotę, przez duże „Wu”, która podobnie myśli, czuje, jest ambitna, otwarcie nastawiona do ludzi i świata, a przede wszystkim sama kreująca nową, lepszą rzeczywistość;

naprawdę uwierzcie mi każdy z nich ma coś drugiemu i innym, coś dobrego i pożytecznego do zaoferowania; w nie ma w nich obłudy, zepsucia, zazdrości i nikt z nich nie „stoi w miejscu”, czekając, aż ktoś inny poda im na tace „potrawę gotową i nadającą się od razu do spożycia”;

są po prostu niesamowici, a ja jestem nimi wszystkimi, oczywiście z trenerem na pierwszym miejscu, zafascynowany, a wśród nich czuję się tak jakbym był jednym z nich, a co najbardziej zaskakujące dla mnie, jakbym miał tyle lat mniej więcej, co oni (wiem, że teraz się uśmiechacie, przypomniawszy sobie moją facjatę, umieszczoną ostatnio jako główne zdjęcie mojego konta na fecebooku, pooraną zmarszczkami, starą i zupełnie nieprzypominającą tej sprzed 30 lat, pozbawioną młodzieńczego uśmiechu, radości i tego coś, co dla człowieka przyprószonego siwizną jest już nieosiągalne, archaiczne, jak „czarna dziura” w odległych o miliony lat świetlnych galaktykach);

Bliźniaki ? A cóż tu mówić i wymyślać! Oni się po prostu do „nogi” (tak za moich młodych lat mówiło się u nas na futbol, piłkę nożną; była to nazwa piękna i oryginalna, podobnie jak czeska „kopana” (od kopać, kopnąć), tak „noga” mówiła wyraźnie, że chodzi o sportu, o rodzaj dyscypliny piłkarskiej, która polega na graniu jedną z nóg lub obiema, zależy, jak Bozia komu talentu użyczyła; nikt po lekcjach nie mówił rodzicom, że idzie grać w piłkę, tylko, że idzie grać „w nogę”; szkoda, że to słowo wyszło z użycia, ale jak nie raz wspominałem, na język obrażać się nie można, bo on jest żywy tak jak posługujący się nim ludzie i zmienia się tak, jak zmienia się w świat, w którym żyją i oni sami się też przecież zmieniają, paradoksalnie pozostając takimi samymi jak ich przodkowie, z czasów Adama i Ewy lub z czasów, kiedy postanowili opuścić Afrykę w poszukiwaniu lepszego) się urodzili i grają w nią jak mało kto, dzisiaj też z „Unią” pokazali, że o „nodze” myśleli już obaj wtedy, gdy jeszcze przebywali w cieplutkim i bezpiecznym dla każdego człowieka, maminym brzuszku, zatem bardzo popularne powiedzenie o tym, że „coś się wyssało z mlekiem matki”, w przypadku ich obu, powiedzenie to, zupełnie nie odpowiada rzeczywistości;

na meczu z „unionistami” piłka trzymała się ich nogi krótko, posyłana przez nich na odległość, spadała kolegom tam, gdzie właśnie spaść powinna;

teraz mi przyszło o Krzysiu Przepiórce słów kilka – pewny i niezawodny, bardzo potrzebny zespołowi, z Roky`im właściwie są pierwszymi bramkarzami, chłopak o ciepłym usposobieniu i bardzo koleżeński, a przy tym cichy i spokojny, zupełne przeciwieństwo większości bramkarzy;

o wilku mowa, czyli o Marcinie Rosłonku, znanym szerszemu ogółowi jako „Rocky”, o jego dzisiejszych wyczynach najwięcej w dzisiejszym odcinku, choć najstarszy w zespole, to jeden z najmłodszych duchem, a broniącym tak, jakby dopiero zaczynał karierę, niezwykle sprawny, zwinny, gibki i o bardzo szybkiej reakcji, cechach, o których marzy każdy bramkarz, ale niestety nie każdemu jest to dane,; Rocky spadł nam z nieba można powiedzieć, kiedy nikt tego się nie spodziewał, bardzo ważny dla zespołu, można powiedzieć taki English Gentlemen;

Konrad Sobota, zwany „Piątkiem” ostatnio ciągle trapiony kontuzjami, bardzo pożyteczny i jak się wyleczy, nieraz jeszcze o nim usłyszymy;

Wiśnia ? O nim będzie jeszcze w tym odcinku;

Dominik Wojtas ostatnio trenuje mniej, kiedyś czołowy i wyróżniający się, na pewno wszystko przed nim;

o Przemku Zowczaku to już wiecie, to główny nasz bohater odcinka tego i naszego sądu również nad nim, albo nad kimś innym, zostawiam to do indywidualnej oceny.

Muszę teraz powrócić do wątku sprzed kilku chwil, czyli właśnie do tego ostatniego z wymienianych alfabetycznie i byłbym nieuczciwy, gdybym szczególnie nie wyróżnił właśnie Przemka Zowczaka, naszego „oskarżonego”, a zaraz po nim Damiana Folwarskiego. Właściwie to obaj byli według mnie najlepszymi na boisku, choć każdy miał inne zadanie. Damian królował nie tylko na środku obrony, ponieważ naprawiał błędy pozostałych kolegów z tej formacji, a jeszcze na dodatek inicjował akcje ofensywne. Jego długie, charakterystyczne tylko dla niego kroki, przejdą na pewno do historii. Ten kompletny zawodnik: świetnie grający w odbiorze, nienaganny technicznie, kiwający nie gorzej od najlepszych napastników, wspaniały strateg, strzelający przy tym piękne bramki i głową, i nogami, w meczu z IV ligowcami, przewyższał ich o głowę nie tylko w sensie fizycznym. Choć to nie jego bronię dzisiaj, nie wspomnieć o nim byłoby z mojej strony grzechem zaniechania, używając terminologii naszego księdza proboszcza. Przemek zaś to zawodnik, nie tylko w tym przecież spotkaniu przeze mnie wyróżniany ostatnio, aczkolwiek w tym meczu szczególnie jego rola była decydująca. To on wziął na siebie cały ciężar rozgrywania akcji i to on głównie w szybkim i dynamicznym tempie owe akcje przeprowadzał. Wspaniale dryblujący i „kiwacz” zawołany, ośmieszał „unionistów”, choć nie z Północy Stanów Zjednoczonych, niczym dzieci na podwórku. Jest to zawodnik, który potrafi, jak to my piłkarze mówimy, „zabrać się z piłką”, mający tzw. „odejście”, co pozwala mu momentalnie przemieścić się z nią, zostawiając za sobą przeciwników, pod pole karne i tam stworzyć samemu lub kolegom dogodne sytuacje do strzelenia bramki. Przy tym jest to chłopak niezwykle waleczny, więc nazwanie go wojownikiem najlepiej do niego pasuje. Jest jeszcze drugi taki „walczak” i też taki wojownik nieustraszony, który potrafi podobnie jak Przemek, zmobilizować pozostałych chłopaków, być może nie mających takich cech, w chwilach naprawdę trudnych, w których większość normalnych ludzi po prostu, tak po ludzku rezygnuje z kontynuowania przedsięwzięcia, a używając języka z zakresu wojskowości i sportu, poddaje się, wywieszając „białą flagę”.

Przemek i Kuba, bo to on jest tym drugim zawodnikiem, czemu dał wyraz szczególnie w ostatnich minutach spotkania, kiedy strzelił prawidłowo, zgodnie z przepisami przepiękną bramkę z głowy, której oczywiście nasz antybohater nie uznał i w czasie strzelania rzutów karnych (jego pewność siebie i artykułowana głośno chęć strzelania „jedenastki” jako pierwszemu w konkursie rzutów karnych, była tak stanowcza i pełna optymizmu, że bardzo dobrze i motywująco podziałała na wszystkich, włącznie ze mną; pod koniec meczu to on napędzał nasze ataki, to on jakby dowodził „pułkiem” i co szczególne, uspokoił ławkę rezerwowych, mnie także, co pozwoliło strzelić upragnionego gola, dającego nam szansę dalszej gry w pucharach i tak się właśnie stało, bo to jego podanie do Rock`iego o tym zadecydowało), to piłkarze oczywiście, ale na pewno, gdyby żyli w czasach Juliusza Cezara i Aleksandra Macedońskiego, ci najwięksi wodzowie w historii, chcieliby mieć ich w swoich szeregach, a najlepiej w elitarnej gwardii przybocznej, czyli takich najlepszych z najlepszych. W przypadku Juliusza byli to trybunowie i centurionowie (oficerowie ) najsłynniejszego w dziejach Rzymu X legionu, zwanego Gemina ( bliźniaczy, podwójny ) albo zamiennie Equites ( kawaleria, jeźdźcy, rycerze, szlachta), a w przypadku Aleksandra byli to Hetajrowie Hetairoi (hetairoi – co po macedońsku, który był bliski greckiemu, a jak uważają niektórzy językoznawcy, był jednym z jego dalszych dialektów, znaczyło „towarzysze”; w znaczeniu wojskowym była to ciężkozbrojna jazda, złożona z macedońskiej arystokracji ). Niektórzy powiedzą, że Kubę wymieniam, bo to mój syn, bo to moja krew. Otóż nie, Wysoki Sądzie, proszę przeczytać moje poprzednie odcinki, czy go promuję lub w jakikolwiek sposób wyróżniam. Powiem więcej, on mi zabronił o sobie pisać i tego raczej się trzymam, ale nie mogę nie napisać o czymś, co nie podlega dyskusji, nawet bym był sobie tego nie wybaczył, gdybym tego nie uczynił, choć się narażam na to, iż znów z tego powodu dojdzie między nami do kłótni.

On po prostu tego nie lubi, a ci, którzy go znają od dziecka, jak choćby Kacper i Damian Folwarski tu już wspominany, czy Kuba Deryło, Przemek Mrowiński, Adrian Antosz, Rafał Postek (to wszystko moi wychowankowie, jeśli kłamię Wysoki Sądzie, to proszę mnie przywrócić do porządku karą grzywny lub trzecim, dodatkowym dniem przymusowej pańszczyzny w folwarku czaplińskim ) potwierdzą to, że Kuba zawsze był chłopakiem, który miał swoje zdanie i który z ojcem trenerem był „na kosie” (nie mylić ze znanym klubem założonym przez Romana „Kosę” Koseckiego ), bo zresztą jego ojciec-trener, też był taki sam jak on niezależny i do bólu chcący być sprawiedliwym, i surowiej jeszcze traktował jego, jak pozostałych podopiecznych, jego kolegów. A teraz dodatkowo może również dać wyraz temu Mariusz Szewczyk, który w ocenie Kuby jest mniej surowy ode mnie i bardziej wyrozumiały, czasami nawet stający w jego obronie. Nawet powiem inaczej, to ocena Mariusza jest trafna i normalna; moja jest subiektywna i niezgodna z rzeczywistością, oczywiście do pewnego stopnia, bo w drugą stronę byśmy to zupełnie odwrócili. Zresztą Kuba wie sam, że mimo swoich wolicjonalnych, wysokich możliwości, obecnie nie jest w najwyższej formie i ja to potwierdzam, bo też bym był nieuczciwym w stosunku do innych ( a tak na marginesie moja rada dla trenerów, którzy mają utalentowanych piłkarsko synów, aby ich samych nie trenowali i podsyłali do innych trenerów „terminować”, wówczas jest większa szansa, że talentu nie zmarnują i relacje w dodatku ich będą lepsze, niech nie robią tego błędu, który ja popełniłem).

Ale nie o Kubie tutaj miało być, którego przywołałem tutaj i Damiana Folwarskiego, jakby po drodze, zbliżając się do ostatecznej obrony naszego, w/w „oskarżonego”. Proszę, Wysokiego Sądu, postawić się na miejscu takiego Przemka (kiedyś zwanego „Kudłatym”, choć moim zdaniem ten pseudonim zupełnie do niego nie pasował i nie odzwierciedlał jego duszy, jego Ja ), który walczy, który biega, który jest wszędzie właściwie i który piłkarsko w dniu tym jest praktycznie najlepszy, któremu po prostu wszystko w tym dniu wychodzi i co najważniejsze, te jego liderowanie przekłada się na cały zespół, który również gra bardzo dobrze, tak samo prawie jak on. I co najważniejsze ta jego dobra gra i to jego serce i serca jego kolegów, które włożyli w to spotkanie, przynosi efekty w postaci zdobytych 3 goli i….. Właśnie to „i” przysłowiowe, ale kropkę nad nią postawił ten, który akurat tego zrobić nie powinien, a był nim sędzia asystent, przez małe „s” i małe „a”, bo na duże litery, to trzeba sobie zasłużyć i zapracować. Czy Wy, będąc w takiej sytuacji jak Przemo, nasz Przemo, byście wytrzymali nerwowo, mając przed sobą człowieka, który robi Wam specjalnie na złość, który podkłada Wam kłody pod nogi Wasze, kiedy tak czynić nie można i nie należy ? Otóż to; nie wiecie jakbyście się zachowali, ale jeśli chodzi o mnie, choć mi to nie przystoi może mówić z racji pełnionych obowiązków, całkowicie Zowczaka rozumiem, bo na co dzień to człowiek grzeczny, spokojny i kulturalny, wulgaryzmów się wystrzegający, mówiący językiem, który jest typowy dla ludzi zgodnych i pozbawionych złośliwości. Całkowicie go rozumiem, bo, niech Wysoki Sąd mi wierzy lub nie, zachowanie tego pana z chorągiewką, choć to człek młody i niedoświadczony ponoć, z równowagi wyprowadziłoby samego Archanioła Gabriela, a co dopiero mówić o zwykłym, człowieku, jakim jest przecież Przemek i Wysoki Sąd również, nie przymierzając. Ja osobiście, kończąc mowę obrończą, naszego czołowego zawodnika, rodem z Sosinki, wnioskuję o całkowite uniewinnienie „oskarżonego” lub przynajmniej o najniższy wymiar kary w postaci odsunięcia od dwóch, góra trzech meczy w przyszłorocznej edycji Pucharu Polski, na szczeblu okręgowym, regionalnym.

Natomiast co się tyczy sędziego asystenta przez małe „s” i małe „a”, wnioskuję o to, żeby zmienił sobie dyscyplinę sportu, na taką, w której nie będzie musiał podejmować szybkich, energicznych decyzji, a przede wszystkim nie będzie zmuszony być człowiekiem złośliwym i chcącym za wszelką cenę być widocznym, za wszelką cenę chcącym grać główną rolę w spektaklu, w którym przewidziano tylko dla niego rolę drugoplanową i mało znaczącą. Ale właśnie o to chodzi, by to była rola drugoplanowa, bo dobry, szanowany przez piłkarzy sędzia, to taki, którego prawie nie widać, a który jest zawsze tam, gdzie być powinien, gdzie jego decyzja, choćby nawet błędna, nie będzie okraszona ironią lub cynizmem i arogancją. Bo wcale nie jest powiedziane kto winien jest złu, choć oczywiście zła żadnego popierać nie można: czy ten który nabroił, czy też ten, który to sprowokował, nieważne czy słowem, gestem, miną czy też wreszcie wymownym milczeniem. Zostawiam tę kwestię do rozstrzygnięcia i indywidualnej oceny, aczkolwiek wiadomo już z góry, że nikt nie jest zupełnie obiektywny, jak również wiadomo, że nikt nie jest całkowicie subiektywny. Moja sentencja wyroku jest następująca: winien obrazy słownej, która sprowokowana była przez samego poszkodowanego i dla której przewidziane są okoliczności łagodzące, wynikłe postępowaniem prowokującego;

reasumując i zamykając sprawę: 2 mecze bezwzględnej dyskwalifikacji w meczach, rozgrywanych w ramach Pucharu Polski, natomiast dla sędziego asystenta nr 1, przez małe „s” i małe „a”, zakaz sędziowania w 3 meczach, rozgrywanych na szczeblu MZPN. Wracając do naszego spotkania:

MKS „Korona” Góra Kalwaria – „Unia” Warszawa 1 : 1 ( 0 : 0 ), po rzutach karnych 3 : 5

Wyszliśmy w następującym ustawieniu:
w bramce Marcin Rosłonek,
w obronie: Konrad Szymański – Jakub Wiśniewski – Damian Folwarski – Przemysław Mrowiński,
w pomocy: Adrian Antosz (kapitan), Krystian Dudzicki – Jarosław Michalski,
na skrzydłach: Paweł Pamrów i Konrad Szymański;
wysunięty pomocnik lub cofnięty napastnik: Przemysław Zowczak; wysunięty napastnik: Tomasz Folwarski.

W rezerwie: Dawid Guziński w bramce, Robert Kacprzak, Dominik Wojtas, Piotr Pamrów, Krzysztof Przepiórka (tak to nie żart, Krzysiek w tym dniu na rezerwie zasiadł jako zawodnik z pola).

Zmiany: 46 – zszedł Przemek Mrowiński, a wszedł za niego Kacprzak Robert, pseudonim „Robson. Był to debiut Roberta w Koronie, spóźniony z powodów od niego i klubu Korona niezależnych, o których nie chcę pisać, bo wiadomo i tak o kogo i o co chodziło. – 65 minuta za Jarka Michalskiego na boisko wszedł Piotrek Pamrów, – 82 za Pawła Pamrowa Dominik Wojtas.

Bramek strzeliliśmy trzy, ale tylko jedną sędziowie uznali , tę strzeloną, bodajże w 95 minucie przez bramkarza Marcina Rosłonka z podania Jakuba Wiśniewskiego.

Bramki nieuznane: Piotr Pamrów – min. 75 po rzutu rożny, wycofanie za pole karne, lob Piotrka, przypominający lot piłki tenisowej, też ładna bramka. – minuta 90 Jakub Wiśniewski głową, takim pół-szczupakiem po długim podaniu z rzutu wolnego, wykonywanym przez Marcina Rosłonka.

Karki żółte: min 21 – Damian Folwarski, min. 90 Mariusz Szewczyk – trener, min. 90 + 4 – Karol Ksiażek, min. 90 + 5 Mirosław Wiśniewski – kierownik (nie ma czym się chwalić, że emocje wzięły również, jak prawie wszystkimi pozostałymi, górę), 90 + 5 Jarek Michalski, 90 + 9 Marcin Rosłonek (za to, że się biedak ucieszył ze strzelania gola; tak proszę Wysokiego Sądu, to nie są żarty, to nie „szutki”, jak mówią Rosjanie, sędzia zabronił się cieszyć w tym dniu i kropka)

Konkurs rzutów karnych: 1. Jakub Wiśniewski – trafił, 2. Piotr Pamrów – trafił, 3. Tomasz Folwarski – przestrzelił (nad poprzeczką, nie martw się Tomek, zdarza się to najlepszym, a rzuty karne, to przecież loteria i to taka, na której nic raczej nie wygrasz), 4. Damian Folwarski – trafił.

Jako że, ich piąty wykonujący trafił, nasz piąty przewidziany już nie podchodził do wapna (nie zapisałem kto nim był od razu, przepraszam, że zapomniałem, ale chyba był nim Paweł Pamrów) bo to i tak już by nic nie zmieniło. Przegraliśmy w karnych 5 : 3 i w ten sposób odpadliśmy z dalszych rozgrywek.

Ostatni kwadrans gry, to istne oblężenie Częstochowy, właściwie to prawie cała druga połowa taki miała obraz gry, gdzie my groźnie atakowaliśmy, a goście się rozpaczliwie bronili, często uciekając się do fauli, bo mimo że to oni grają na co dzień w IV lidze, to my ich dosłownie „zabiegaliśmy”.

Pod koniec już było widać, że zawodnicy „Unii” marzą tylko o końcowym gwizdku sędziego i oddychają, używając piłkarskiego slangu: „rękawami”. Nie nadążali już zupełnie za nami, a my moglibyśmy jeszcze tak jeden sam mecz rozegrać. Gdyby tak, jak jest to przyjęte zarządzono dogrywkę, jestem przekonany, że mimo nieuznania nam prawidłowych bramek, mecz byśmy wygrali i nie trzeba by było wykonywać konkursu rzutów karnych. No cóż tak bywa i trzeba się z tym pogodzić, że często głównymi, w negatywnym tego słowa znaczeniu, postaciami na boisku są sędziowie i ich błędne lub nie wiadomo czym wytłumaczalne decyzje, które niestety również często decydują o końcowym wyniku spotkań piłkarskich. Inn uspokajają, że to przecież wycinek całości. Być może, ale trudno jest się ostatecznie pogodzić tym, którzy są tą stroną ewidentnie pokrzywdzoną. Z drugiej strony, to tylko jest sport i niech już tak będzie i niech już tak pozostanie.

Dlatego wszystkim trzeba wybaczyć, a zresztą trzeba myśleć o następnym meczu ligowym, bo już przecież w niedzielę, o 16.00 przyjdzie nam się zmierzyć z drużyną, z którą do niedawna rywalizowaliśmy w B klasie o awans i im, i nam ta sztuka się udała. „Tarczyniakom”, ponieważ to o nich mowa, jak na razie się w rozgrywkach nie wiedzie, bo wszystkie spotkania przegrali. Kończąc, życzę naszym rywalom jak najlepiej, ale mam taka nadzieję i głęboko w to wierzę, że to jednak my zwyciężymy. Niech ta metamorfoza tego drugiego beniaminka, sobie jeszcze poczeka, przynajmniej do zakończenia niedzielnego spotkania.