W niedzielę, 14-go kwietnia 2019-go o godzinie 14.00, w zaledwie 14 km odległych od Góry Sobieniach-Jeziorach przyszło rozgrywać nam trzeci mecz rundy wiosennej sezonu 2018/19.

Osada ta, choć kiedyś inaczej się nazywająca, jako to Jeziory, Jeziory Sobienińskie, Jeziory Sobieńskie istniała już w XIII wieku, będąca najpierw osadą targową, do biskupów poznańskich należącą.

Wymienił je w swoim przywileju dla kościoła czerskiego w roku 1244 Konrad I zwany Mazowieckim. Swój obecny wygląd, z rynkiem i czterema odeń odchodzącymi ulicami, zawdzięczają Sobienie kasztelanowi łukowskiemu Jackowi Jezierskiemu, który m.in. tutaj założył pierwszą w Polsce fabryczkę kos i manufakturę pończoszniczą. Osiedlił również w tejże swojej wsi Żydów, którzy w okresie międzywojennym stanowili większość mieszkańców i których Niemcy wywieźli do Treblinki we wrześniu 1942 roku lub zamordowali na miejscu.

Kasztelan łukowski założył jakby na świeżym korzeniu te nowe Sobienie po roku 1780, a więc na krótko przed II i III rozbiorem I Rzeczypospolitej. Nie jest to wieś jak inne z racji już chociażby tej, że znajduje się w Sobieniach siedziba gminy i wójta. Ale musimy tutaj zmienić temat, bo inaczej niektórzy nie doczytają do końca.

Pogoda przepiękna, całkiem ciepło w porównaniu z poprzednimi dniami, lekki wschodni wiaterek, trochę pomagający, grającym ku zachodowi, bo na takiej osi wschód – zachód usytuowano boisko w Sobieniach. Z daleka nawet wydawało się niezłe, trawiaste, ale gdy się nań weszło, okazało się, że bardziej przypomina „falujące morze” niż płytę piłkarską a dołki i górki na zmianę urozmaicały teren.

Wiadomo, wszędzie sucho, deszczu nie było od „niepamiętnych czasów”, więc jeszcze dochodzi do tych wymienionych wyżej „atrakcji” klepisko, twarde jak skała, a przecież to obszar, żyznych nadwiślańskich czarnoziemów zwanych madami. Trudno mieć pretensje o brak nawodnienia, którego przecież większość klubów nie posiada w wyższych klasach rozgrywkowych, a cóż mówić dopiero o „B” klasie.

Trzeba tylko podziwiać tych chłopców z Sobień i podobnych klubów, że jeszcze w ogóle trenują i grają, nie mając praktycznie ku temu żadnych warunków. Szatnie? A jakaż to szatnia, w której nie tylko 11-tu, ale i 8 zawodników prawie się nie mieści, a przecież jak wiemy drużyna to 18-tu chłop w chłopa plus trener i kierownik. A wszystko to w baraczku z blachy, przypominającym bardziej kontener na handlowym statku.

Zaczęliśmy w składzie następującym: w bramce Krzysio Przepiórka, w obronie od prawej Konrad Szymański, Wiśnia, z Folkiem młodszym w środku i na lewej jeden z bliźniaków Pamrowów Paweł. Zastanawiam się czasami czy kiedyś uda mi się ich rozróżnić, ale nie będzie łatwo. Dalej wybiegli, wyżej od wspomnianych w środku kapitan Adrian Antosz znów z jednym z bliźniaków, tylko tym razem Dudzickich, Krystianem; na bokach, na prawym Arek Górecki i na lewym Przemek Zowczak; zaraz tuż przed nimi Piotrek Pamrów, a jak zwykle najbliżej bramkarza przeciwnej drużyny Tomek, najlepszy nasz strzelec i główkarz.

W naszych odwodach mieliśmy jeszcze na bramce młodszego z Guzowskich Dawida, starszego Karola, Mateusza Jasiona vel Jesiona oraz Jarka Michalskiego, Adasia Wrochnę i końcu po raz pierwszy po długiej przerwie, spowodowanej kontuzją w składzie pojawił się nie kto inny jak nasz vice-prezes naszego klubu, łubu-dubu Książek Kacper, który Karolem też jest zwany. I tak oto rozpoczął się mecz, który nie był spacerkiem po nadwiślańskich łachach i kępach, i nim być nie mógł. Zawodnicy po ostatnim „prysznicu” z Perłą podeszli do meczu bardzo skoncentrowani i z wielką pokorą.

Tym razem ich nastawienie było takie jak być powinno: bojowe, ale realistyczne i pełne zdrowego respektu dla rywala. Choć bardzo przeżywałem osobiście ten mecz, to chłopcy byli naprawdę oazą spokoju, trener Szewczyk również. Co innego niektórzy kibice, których nazwisk, ze względu na nowe przepisy o ochronie danych osobowych nie wymienię, uważali, że będzie łatwo i pięknie, wysoko i radośnie.

Pomimo, że mecz w Sobieniach nie należał do najpiękniejszych, to jednak udowodnił, że nawet na kiepskim boisku i na wyjeździe potrafimy zagrać skutecznie, i przez cały mecz kontrolować sytuację na boisku.

Jak tylko spojrzałem na te świeżo wyrównanie kopczyki po kretach, wiedziałem od razu, że tutaj będzie trudno o techniczne fajerwerki, o wymianie kilku celnych podań nie mówiąc. Jednak mimo wszystko chłopcy potrafili grać piłką między sobą i w dodatku celnie. Sobienianie – Jezioracy posyłali do przodu długie piłki, które padały łupem, bardzo dobrze dysponowanego w tym meczu Wiśni, Damiana, Konrada i Pawła. Żadnego zagrożenia z ich strony pod naszą bramką nie było. Kubę, pomimo tego, że to mój syn i winienem raczej unikać tego typu ocen, muszę jednak wyróżnić, bo oprócz tego, że świetnie wyprzedzał napastników, to jeszcze, najczęściej głową wybijał piłkę do swoich kolegów w środku i w ataku.

Inni też nie byli gorsi, cały zespół zasługuje na uznanie, że po niezbyt przyjemnym meczu u siebie zagrał dobre spotkanie i przede wszystkim zakończone jakby nie było jednak wysokim zwycięstwem, bo 4 do 0 na wyjeździe naprawdę jest godne pochwały.

Kanonadę rozpoczął już w 58 sekundzie, tak to nie pomyłka w 58 sekundzie spotkania Piotrek Pamrów, dostając dobre podanie od Przemka Zowczaka, zwanego przez naszych tifosi „Kudłatym’ . Ten skromny rezultat utrzymał się do przerwy, ale dwie minuty od rozpoczęcia drugiej połowy, czyli w 47 minucie, asystujacy przy pierwszej naszej bramce Przemek tym razem sam postanowił wpisać się na listę strzelców, dobijając pasikiem z kilku metrów odbitkę bramkarza. Tutaj należałoby się troszkę zatrzymać i przypomnieć, że wszystko zaczęło się od szybkiego rajdu prawą stroną Arka Góreckiego i jeszcze piękniejszego dośrodkowania na nadbiegającego z lewej strony Pawła Pamrowa, który głową po koźle wydawało się od razu umieści piłkę w siatce. Jakimś tyko wiadomym jemu sposobem bramkarz zdołał jednakże sparować piłkę, ale już dobitka Przemka nie pozostawiła złudzeń kto w tym dzisiejszym meczu jest górą.

Ale na następnego gola zdobytego przez drugiego z bliźniaków, tym razem Pawła musieliśmy czekać aż do 64 minuty. Ostatni na listę wpisał się niezastąpiony w takich sytuacjach Tomek Folwarski, który pięknie przelobował golkipera gości, otrzymawszy najpierw bardzo dobre podanie od Adriana Antosza. A działo się to w 77 minucie.

Wszyscy, którzy przyjechali do Sobień pojawili się na boisku. Najpierw Kacper Karol Książek w 65 minucie zmienił, dopiero co cieszącego się ze strzelenia bramki Pawła, a w 71 bardzo dobrze grającego w tym meczu Arka Góreckiego zmienił nasz dawny kapitan rodem z Wincentowa Jarek Michalski. Karol Guziński wszedł na boisko w minucie 78 za drugiego bliźniaka – Piotrka. Tutaj chciałbym wyróżnić naszych bliźniaków, a ich dziadkowi Ździsiowi, który jeździ z nimi na każdy mecz pogratulować wnuków, którzy nadają ton drużynie oraz nie oszczędzają się w treningu, zresztą jak wszyscy po przyjściu trenera Mariusza Szewczyka. Bodajże Paweł chyba dodatkowo jeszcze biega sobie na bieżni.

W 81 minucie bardzo pewnego w swych interwencjach Krzysia Przepiórkę zastąpił Dawid Guziński, a młodszego Wiśnię, który rozegrał bardzo dobre zawody i jego skuteczna gra w obronie, dawała uspokojenie całemu zespołowi, Adaś Wrochna. Jeśli już mówimy sobie wszystko, to i o tych mniej przyjemnych rzeczach trzeba wspomnieć. Dobrze, że Kuba podpowiadasz kolegom, ale podpowiadaj wtedy przed, a nie po. To, że krzykniesz sobie po zakończeniu akcji nic nie daje. Jak widzisz więcej niż inni, z racji swojej pozycji środkowego obrońcy, to wykorzystaj ten atut w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W ogóle podpowiadanie sobie nawzajem szwankuje u Was i musicie poprawić ten ważny element gry.

Damian Folwarski jak w każdym meczu był pewnym punktem i jego częste wycieczki na pole karne kilka razy zagroziły bramce rywali, kiedy to po dośrodkowaniach kolegów wygrywał wszystkie pojedynki główkowe. Brakowało mu tylko odrobiny szczęścia, bo główkarz z niego jak z jego starszego brata, jest przedni. Najmłodsi bliźniacy Dudzińscy Krystian i Adrian, aczkolwiek na razie nie grający z powodów zdrowotnych, Konrad Szymański i chwilowo mający kłopoty zdrowotne Konrad Dombek, to też wielkie atuty tej drużyny, a bez Adriana Antosza i Tomka Folwarskiego trudno sobie wyobrazić nasz zespół. O Przemku Zowczaku już mówiłem, że jego przyjście do drużyny to jedna z tych kilku dobrych pozytywnych rzeczy, które Koronie się ostatnio przytrafiły. Krystian, mimo że ostatnio ma kłopoty, to mam nadzieję, niedługo znów będzie zadziwiał swoimi rajdami lewą stroną ku bramce przeciwnika.

Wszyscy, cała 17-tka zasłużyła na to zwycięstwo. Bardzo ważną rzeczą jest to, że zawodnicy, którzy wchodzą na boisku z ławki rezerwowych nie grają gorzej od tych schodzących. Są tak samo potrzebni jak ci, co wychodzą w pierwszej jedenastce. Zresztą obecnie w drużynie nie ma jakiś sztucznych podziałów, na lepszych i gorszych, wszyscy są traktowani jednakowo przez trenera. I bracia Guzińscy i Jarek Michalski i Albert Gniado, Kuba Orłowski, Michałowie Sujecki i Kasprzyk, Jasio Dziuraniuk, Konrad Sobota, chociaż niektórzy mylą go z Piątkiem, wszyscy oni są tak samo ważni i potrzebni jak ci wyżej wspomniani. Jest jeszcze Kuba Deryło, który nie miał szczęścia w tej rundzie, doznając poważnej kontuzji kolana na treningu jeszcze przed jej rozpoczęciem.

Nie jest łatwo zbudować taką atmosferę w zespole, proszę mi uwierzyć. Jest mi bardzo miło pisać o tych chłopcach, którzy wzajemnie naprawdę się szanują i na boisku i poza nim. Wspierają się i pomagają sobie.

Będę się powtarzał, ale niestety jestem zmuszony to zrobić i jeszcze raz przywołam tutaj trenera Mariusza Szewczyka i Kacpra Książka. Oni dali zespołowi pozytywny impuls. Takiego podejścia do innych ludzi nie można się wyuczyć. Trzeba to mieć w sobie i umieć tym czymś dobrym „zarazić” otoczenie.

Raduje się me serce, jak ci dwaj młodzi, niepozorni, filigranowi dostrzegli w chłopakach duże możliwości jeśli chodzi o samą grę w piłkę, ale najważniejszą rzeczą jaką dali temu zespołowi, to umiejętność pozytywnego myślenia o sobie i kolegach.

Problemy były, są i zawsze będą, ale gdy jest trener, który potrafi rozmawiać z zawodnikami, który potrafi ich zmobilizować do ciężkiej pracy, który potrafi wykrzesać z nich , to co jest w nich samych najlepsze i niepowtarzalne oraz gdy jest z zespołem zawodnik i zarazem przedstawiciel władz klubu w jednej osobie, który udowadnia swoją pracą i zaangażowaniem, że jednak można robić rzeczy pozytywne i dobre, to ja muszę i nawet jest moim obowiązkiem przypominać wszystkim, którym to wiedzieć wypada – pozwólcie takim ludziom robić swoje, tylko tyle i aż tyle.

A teraz życzę wszystkim dobrych i radosnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego i piłkarzom, i trenerom i działaczom, aczkolwiek to słowo wychodzi z użycia, a przede wszystkim Wam kibicom, którzy dzięki Kacprowi właśnie znów jeździcie z nami na mecze w jednym autokarze i tym, którzy przychodzą coraz liczniej na nasz stadion, przy ulicy Wojska Polskiego 44. Teraz wiem to dobrze, że mecze u nas seniorów zawsze powinny odbywać się w niedziele, jeśli poważnie myślimy o naszych kibicach, bo chociaż gramy dla siebie również, ale przede wszystkim dla kibiców, naszych sympatyków.