„Gra lepsza od wyników, wyniki gorsze od gry”

Ciężko jest człowiekowi mówić o dwóch ostatnich porażkach, a cóż dopiero cokolwiek o nich napisać. Mechanizmy obronne organizmu podpowiadają, żeby “uciekać” jak najdalej od tego tematu. Nie ma w tym nic złego, ponieważ rozpamiętywanie niczego nie zmieni. Ale uciec się nie da niestety. Upływający czas nie działa na naszą korzyść. Przecież to już czwarta porażka „Korony” w rundzie jesiennej, a w sobotę w Tarczynie był to nasz 9 mecz. Na 9 meczy 4 przegrane – nie jest to imponujący wynik.

Najsmutniejsze jest to, że przynajmniej pierwsza połowa meczu z „Walką” Kosów i cały mecz wyjazdowy w Tarczynie naprawdę graliśmy dobrze, lecz cóż z tego powiedzą malkontenci i będą mieli rację. Cóż z tego, że w ostatnią sobotę przy ulicy Szarych Szeregów 8 na podmokłym i miniaturowym boisku walczyliśmy jak przysłowiowe lwy, ostatecznie schodziliśmy do szatni z opuszczonymi głowami, wściekli na cały świat, a najbardziej na sędziego, który dwoił się i troił, żeby drużyna gospodarzy ten mecz wygrała, bo gdyby nie jego „zaskakujące” decyzje na pewno tak by się nie stało.

Ile jeszcze takich dziwnych i podejrzanych meczy musi się odbyć, żeby MZPN w końcu się przebudził i położył temu tamę. Nie będę się powtarzał, bo o zaprzyjaźnionych sędziach egzotycznych drużyn pisałem już, omawiając spotkanie nasze w Parysowie. Tam arbiter prowadził przed meczem w pomieszczeniu klubowym dosyć przyjacielską rozmowę w cztery oczy z pewnym panem, może prezesem, może jakąś ważną osobistością w Parysowie, tego nie wiem.

W Tarczynie natomiast pan w czarnym uniformie widać było gołym okiem lub słychać było gołym uchem, że jest w dosyć zażyłych stosunkach z zawodnikami gospodarzy, gdyż zwracał się do nich po imieniu. Najpierw przyjaciel i kolega UKS Tarczyn nie zauważył jak w naszym polu karnym napastnik z premedytacją nadepnął na stopę Przemka Borowskiego, którego przerażający krzyk z bólu słychać było zapewne w Pracach Małych i Dużych, ale na „orliku” w Tarczynie „dwunasty” zawodnik gospodarzy był „głuchy” na takie krzyki. Nie słyszał nawet jak krzyczeliśmy wszyscy, że leży na boisku obrońca i że należałoby przerwać grę.

My stanęliśmy, czekając na rzut wolny i przynajmniej żółtą kartkę dla napastnika gospodarzy, naiwni nie przypuszczając w najczarniejszych myślach, że zostanie wykorzystane to przez przeciwnika, który nie atakowany przez nikogo umieścił piłkę w siatce. Patriota Tarczyna wskazał na środek boiska za nic mając nasze protesty i niedowierzanie. Być może większość bramek UKS Tarczyn zdobywa w ten sposób, ale nie można się temu dziwić, kiedy się ma u boku takiego miłego i życzliwego sędziego. Może nie jest to „sędzia na telefon”, jak to miało miejsce w Gdańsku, ale na pewno „na zawołanie”.

Ale to nie był jeszcze koniec „popisów” kolegi i towarzysza sędziego głównego. Tuż przed przerwą „Norek” wykonywał z prawej strony rzut wolny, dośrodkowując na długi słupek bramki Tarczyna.W momencie zagrania Antek, czyli nasz aktualny kapitan Adrian Antosz będąc o kilka metrów przed linią obrony, ruszył na bramkę i piękną główką umieścił piłkę w siatce i gdy wszyscy, włącznie z gospodarzami byli przekonani, że pierwsza połowa zakończy się wynikiem 1 : 1, mieszkaniec ziemi tarczyńskiej lub jego miłośnik bramki nie uznał, dopatrując się rzekomego spalonego.

Na ławce byliśmy tak wściekli, że słowa nie oddadzą naszego poirytowania, a przede wszystkim bezsilności. Jak określić takiego osobnika? No nie, nie mogę takiego człowieka nazwać sędzią, rozjemcą, arbitrem. Toż nie sędzia, a kat, to nie arbiter, a pogromca przyjezdnych drużyn.

Druga połowa zaczęła się obiecująco, graliśmy naprawdę dobrze, atak za atakiem, walczyliśmy o każdą piłę i z trybun, na które po przerwie odesłał mnie ten smutny pan za nazwanie go „zecerem”(przecież to taki piękny i pożyteczny zawód, a szanowny pan z gwizdkiem obraził się nie wiadomo dlaczego) wyglądało to z naszej strony na bardzo ładną i kombinacyjną grę. Brakowało tylko tej kropki nad i.

Najpierw Damian Szcześniak wychodzący praktycznie sam na sam z bramkarzem, zamiast huknąć z prostego podbicia w lewy róg, skrzywił stopę i przeniósł piłkę ponad poprzeczką. To z lewego skrzydła to z prawego, na którym szalał w tym meczu Rafał Postek, stwarzaliśmy sobie dogodne sytuacje. To samo robił wprowadzony w 25 minucie za kontuzjowanego „Pepe” Paweł Pamrów, czyli „Bliźniak 2”. Ta zmiana, choć tak szybko wymuszona zrobiła różnicę. Paweł należał w tym spotkaniu do najlepszych na boisku.

Ale chyba najbardziej ofensywnym zawodnikiem w tym meczu był moim zdaniem obrońca Mariusz Basaj, który w 55 minucie zastąpił Damiana Szcześniaka. Mimo że “Basi” grał tylko 35 minut, to uważam, że grał fantastycznie, wręcz koncertowo, tak, jakby chciał pokazać wszystkim, że jego najmocniejszą stroną jest gra ofensywna i że warto jednak na niego stawiać. Jedna z takich akcji zakończyła się upragnioną bramką, strzeloną przez Adama Wrochnę, naszego stopera, który w tym meczu dosyć często zapędzał się pod pole karne gospodarzy. Ten gol zdobyty przez Adasia niezwykle dodał nam skrzydeł i zapowiadał, że to tylko kwestia czasu, kiedy posypią się następne.

Akcje przeprowadzane przez Mariusza i Rafała prawą stroną były naprawdę groźne i tylko naszej kiepskiej skuteczności gospodarze mogą zawdzięczać, że to nie oni schodzili z boiska pokonani. Narzucone przez nas szaleńcze tempo powodowało, że przeciwnicy mogli nas zatrzymać tylko w jedyny sposób – uciekając się do najprostszych środków, czyli do fauli. I po takim faulu, z tą różnicą, że popełnionym w polu karnym nawet zaprzyjaźniony przedstawiciel wydziału sędziowskiego musiał wskazać na „wapno”. Gdy do piłki podchodził Norek byłem pewny, że ten mecz, mimo tendencyjnego prowadzenia, zakończy się naszym zwycięstwem. Jak zwykle lekki rozbieg, zwód, prawy pas w lewy róg miejscowego golkipera i … Nie, piłka nie wylądowała w siatce UKS Tarczyn, jak mi i nie tylko mi się z początku wydawało; owszem wylądowała w siatce, ale z drugiej strony.

Kląłem lepiej niż mistrz rzemiosła szewskiego Jan Kiliński, jeden z bohaterów Kościuszkowskiej Insurekcji 1794 roku . Norek zresztą chyba też, bo widać było, że nie mógł darować sobie zmarnowanej szansy. A że to była zmarnowana szansa okazało się kilka minut przed końcem meczu. Do Piotrka Żelazo, zagrał prostą piłkę bodajże Adaś Wrochna i ten zamiast wykopać od razu na tzw. „aferę”, zaczął się z tą piłką jak to my piłkarze określamy „bawić”. Konsekwencją tej „zabawy” był aut dla przeciwnika, daleki wyrzut, główka i … było już po meczu: 2:1.

Mogliśmy jeszcze nawet wyrównać, bo „Boro” najpierw huknął jak z armaty z 18 m w poprzeczkę, a następnie, w ostatniej minucie meczu bodajże z 3 metrów, zamiast z czuba posłać piłkę do bramki, nie trafia w nią i na dodatek jeszcze się przewraca. Jak pech to pech.

Mimo tego, iż to był mecz przegrany, to jednak najlepszy nasz mecz z dotychczasowych w wykonaniu seniorów „Korony”. Wszyscy grali z pełnym zaangażowaniem i determinacją. Wreszcie koszulki całej jedenastki można było wyżymać. Wtedy pomyślałem sobie: jakby to by było pięknie, gdyby po każdym spotkaniu nasi chłopcy mogli powiedzieć sobie i innym, jak to miało miejsce w ostatnią sobotę: „zostawiliśmy na boisku „serducho”.

W dobrej grze naszego zespołu nie przeszkadzało nawet miniaturowe boisko, grząskie i nierówne, a pod względem wymiarów, porównywalne do dziecięcych „orlików”. Wolałbym jednak i życzyłbym sobie tego, żebyśmy jednak wykorzystywali rzuty karne i sytuacje sama na sam z dokładnością Roberta Lewandowskiego. Musicie chłopaki zrozumieć, że nie będą was chwalić za dobrą grę, ale za zwycięstwa, choć jedno drugiego nie wyklucza. Szkoda i żal i tymi słowami muszę zakończyć.

Z kronikarskiego obowiązku przypomnę jeszcze składy i temu podobne rzeczy z dwu ostatnich naszych meczy: KORONA – „Walka” Kosów sobota, ulica Wojska Polskiego 44 godzina 15 czasu środkowoeuropejskiego dnia 14 października roku 2017.

W bramce Piotrek Żelazo czyli „Stal”, w obronie od prawej Bliźniak 2(Paweł Pamró), Adaś,„Boro”, Mariusz Basaj, w środku od prawej „Posti”, Bliźniak 1(Piotrek), „Derył”, Sobota, czyli „Piątek”, podwieszony napastnik „Boniek” i na szpicy Damian Szcześniak. Na ławce obok mnie i pani Grażyny zasiedli: Jasion vel „Jesion”, „Pucio”, czyli Michał Sujecki, Jarek Sapieja, „Pepe”, „DE LA Hoja” vel „Roger” czyli Maciek Choim, „Gajusz Juliusz” vel „Sizar”(Czarek Szlasa) oraz „Guzik”. Gola chyba pierwszego w seniorach zdobył po przepięknej akcji Konrad Sobota czyli „Piątek”. Najpierw piętką do „Bliźniaka 1” zagrał Damian; „Bliźniak uderzył na bramkę i po odbiciu przez bramkarza do pustej bramki dobił właśnie wspomniany Konrad, który moim zdaniem zagrał dobry mecz. Żółtek kartoniki otrzymali u nas Adaś Wrochna i Konrad Sobota, dla którego sobotnie popołudnie 14-go października naprawdę było udane.

Jeśli chodzi o mecz w Tarczynie, to rozpoczął się on o godzinie 15.30 na boisku przy ulicy Szarych Szeregów 8 w sobotę 21 października 2017 roku. Między słupkami stanął nasz niezastąpiony Piotrek Żelazo rodem z Sobień – Jezior, na prawej obronie do 25 minuty „Pepe”, którego z powodzeniem zastąpił „Bliźniak 2”, w środku obrony Adaś z „Sizarem” na lewej „Pucio”. W linii środkowej jako defensywni pomocnicy zagrali „Antek” czyli Adrian Antosz, będący równocześnie kapitanem w tym meczu oraz „Boro”(Przemek Borowski). Na skrzydłach „Posti” i „Norek”. W ataku cofniętego „Boniek” i wysuniętego Damian Szcześniak. Jak wspomniałem od 55 minuty za Damiana wszedł „Basi”(Mariusz Basaj). Gola strzelił Adam Wrochna a żółtą kartę otrzymał od antybohatera tego meczu z gwizdkiem w ręku i z karteczkami w kieszonce. Na ławkę rezerwowych, na której miałem przyjemność siedzieć tylko 45 minut zostali przez trenera Mirka Rybickiego wyznaczeni: „Roger”, Michał Krupa, „Bliźniak 2”, Sapieja oraz Jasion vel „Jesion”.

Tabela po dziesięciu kolejkach (dla nas po dziewięciu) nie napawa optymizmem: