Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część 1
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że ktokolwiek miałby taki zamiar napisać cośkolwiek o historii naszego klubu i jego dawniejszych poprzednikach zawsze napotka na ogromne trudności i zderzy się z brakiem praktycznie jakichkolwiek dokumentów.
To co udało mi się napisać nie można nazwać opracowaniem historycznym, bowiem przede wszystkim oparłem się na przekazach ustnych moich starszych kolegów piłkarzy, działaczy oraz mieszkańców Góry Kalwarii oraz częściowo polegałem na tym co sam zapamiętałem i widziałem jako ten, który z naszym klubem związany jest od września 1978 roku, kiedy to jako 13-to letni chłopak ze wsi Wincentów, któremu przyszło ostatnie 2 lata szkoły podstawowej uczęszczać do Zbiorczej Szkoły Gminnej nr 1 (tak się wówczas nazywała), jak to się wtedy mówiło „nad Wisłą”, od razu zapisałem się do drużyny trampkarzy, a klub wtedy nazywał się: Międzyzakładowy Klub Sportowy, w skrócie MZKS. Naturalną rzeczą również jest, że najwięcej napisałem o okresie w historii naszego klubu, a właściwiej będzie naszych klubów, w którym ja uczestniczyłem osobiście. Przepraszam wszystkich tych moich kolegów piłkarzy, działaczy, trenerów i wszystkich innych związanych z piłką nożną, bo na niej raczej tylko się koncentrujemy, jeśli ich pominąłem w niniejszym opracowaniu. Wynikało to z prostej przyczyny – nie wszystkie epizody i wydarzenia z naszego życia potrafimy zapamiętać. Nie wszystkie imiona, nazwiska, pseudonimy potrafimy sobie tak od razu, na zawołanie, odtworzyć. Dlatego jeszcze raz wszystkich, pominiętych przepraszam, ale jak już wspomniałem niech ten mój „przyczynek”, nieroszczący sobie przecież pretensji do miana pracy naukowej, będzie początkiem tego typu przyczynków, wspomnień, opracowań, czy jak jeszcze ich nie nazwiemy; niech błędy i luki w pamięci wywołają „lawinę” sprostowań, co przecież będzie z pożytkiem dla tych wszystkich, którzy historią naszego klubu, a co za tym idzie historią naszego miasta są żywo zainteresowani. Niech to, co tutaj udało mi się opowiedzieć, a raczej czego mi się nie udało, będzie wstępem do dyskusji o historii klubów sportowych, które dawniej działały na terenie naszego miasta. Chciałbym również na wstępie przeprosić tych wszystkich, którzy być może nie życzyliby sobie, aby podawać ich przezwiska, pseudonimy, a najbardziej przepraszam rodziny tych piłkarzy, którzy już od nas „odeszli”. Ja osobiście uważam, że te ich przezwiska, czy jak ich tam nie nazwiemy, były częścią ich życia, często bardzo dobrze charakteryzowały ich samych. Nie inaczej było ze mną. Starsi koledzy, a byli starsi ode mnie o dobre 10,11 i 12 lat przezywali mnie : „Koń”, „Konik” – to było łagodnie i zdrobniale, „Ciałko”; dr Rytko zwracał się do mnie bardzo cieplutko: „Wisienka”, ale większość mówiło o mnie: „Wiśnia”. Ja nigdy się nie obrażałem, a nawet wprost przeciwnie byłem z tych przezwisk dumny.
Nie było ich wiele, tych klubów – na samym początku, tuż przed wybuchem II Wojny Światowej lub w czasie jej trwania – był to klub „KORONA” w Górze Kalwarii, rozgrywający swoje mecze piłkarskie na błoniach, na tzw. „pasterniku”(łąki nadwiślańskie, gdzie wypasano krowy górno-kalwaryjskich rolników – tak trzeba to podkreślić – rolników, ponieważ nasze miasteczko miało raczej charakter rolniczo-rzemieślniczy, a nie odwrotnie). Po wojnie istniał również klub sportowy, działający na terenie jednostki wojskowej Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego – o nazwie urobionej od skrótu „K-a-B-e-W-u”, czyli popularny w mieście „Kabewiak”. Były to wojska wewnętrzne, powołane przez komunistów (przybyłych z Rosji z Armią Sowiecką) do zwalczania Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych i innych formacji, wiernych prawowitemu Rządowi na uchodźstwie, w Londynie. Zorganizowane były na wzór sowieckich wojsk NKWD, których na przykład zadaniem w czasie bitew, było strzelanie do ewentualnie dających pola żołnierzy, walczących na pierwszej linii. Chłopcy ci mieli niezbyt ciekawą alternatywę: albo polec od kul niemieckich, albo, gdy by im przypadkiem przyszedł do głowy odwrót z pola walki (co jest przecież wpisane w sztukę wojowania od zarania dziejów) narazić się na grad pocisków, wystrzeliwanych przez ich „braci” enkawudzistów. Nasza jednostka spod znaku KBW też miała swoje „zasługi” w walce z podziemiem niepodległościowym, dzisiaj nazywanych „Żołnierzami Wyklętymi”, ale tutaj na czym innym mieliśmy się skoncentrować.
Najważniejszą rzeczą, która się od razu nasuwa to sprzeczność relacji byłych piłkarzy, działaczy i zwykłych mieszkańców, a wynika to z prostej i prozaicznej przyczyny, że pamięć ludzka jest ulotna, ponieważ z upływem czasu następuje powolne pomieszanie pojęć. Jedni twierdzą, że „pierwsza” KORONA powstała przed wojną, inni natomiast, że dopiero po jej zakończeniu. Część uważa, że w sześćdziesiątych latach istniały dwa kluby: cywilna „Korona” i wojskowy „Kabewiak” część zaś świadków tamtych lat opowiada się za tym, iż tylko funkcjonował wtedy wojskowy „Kabewiak”. Są zaś i tacy, że według nich „Kabewiak” rozgrywał swoje mecze na boisku, znajdującym się tam, gdzie dzisiaj jest plac do nauki jazdy i gdzie odbywają się czasem koncerty zespołów muzycznych (do ostatnich dni istnienia jednostki wojskowej znajdował się w tym miejscu plac apelowy), a po przeciwnej stronie są też tacy, którzy uważają, iż „Kabewiak” trenował i grał na ówczesnym stadionie przy zbiegu ulic Dominikańskiej i Kalwaryjskiej. A może rację po części mają jedni i drudzy. Fakt zapamiętany przez jednych, zupełnie inaczej interpretowany jest przez drugich. Dotyczy to zjawisko głównie nazw klubów sportowych, które występowały dawniej w mieście i które jakby są prawie w prostej linii poprzednikami dzisiejszego MKS „Korona” Góra Kalwaria.
Obecnie istniejący klub sportowy „Korona”, mający w swej nazwy przymiotnik miejski jest kontynuacją klubów sportowych, występujących niegdyś, choć pod różnymi nazwami, na terenie Góry Kalwarii. Pierwszym wydaje się, choć trudno doszukać się na ten temat jakichkolwiek dokumentów pisanych, było stowarzyszenie sportowe, które na pewno istniało, przynajmniej już przed wybuchem drugiej wojny światowej i nazywało się właśnie „Korona” lub wg niektórych moich interlokutorów „Ogniwo”. Piłkarze tego międzywojennego klubu mecze rozgrywali na tzw. ”pasterniku”, czyli na błoniach położonych nad Wisłą, w okolicy memorialnego kamienia, postawionego na pamiątkę odznaczenia przez Marszałka Piłsudskiego w roku 1921 żołnierzy artylerii konnej z Góry Kalwarii, uczestniczących w zwycięskiej wojnie z bolszewikami w 1921 r. Zawodnikami tejże drużyny byli przyszli żołnierze AK – niektórzy z nich ponieśli śmierć w walce z okupantem.
Zapewne i w czasie okupacji KORONA rozgrywała sporadycznie mecze za co groziło zesłanie do obozów koncentracyjnych. Wiadomo o takich meczach w pobliskiej „Jedności” Żabieniec. Zdjęcia poniższe właśnie ich przedstawiają, a pochodzą z książki pt. „Bohaterowie dwóch miast”, która powstała z pomysłu i inicjatywy Pana Marka Bąka, również wielkiego pasjonata naszej lokalnej historii , a na pewno i z jego środków finansowych – wspaniała i sensacyjna książka, jeśli chodzi o znajomość wcale jeszcze nie aż tak odległych dziejów naszej wspólnej historii , a której autorem jest wybitny historyk i badacz Armii Krajowej Pan Juliusz Kulesza. Jest to dla takiego zapaleńca historii jak ja książka niesamowita i szczególna, z której dowiedziałem się przede wszystkim o historii niezwykłej, no bo czyż nie jest historia niezwykłą, żeby czterej rodzeni bracia, w tym ojciec Pana Marka – Bolesław – walczyli ramię w ramię w podziemiu niepodległościowym w czasie II wojny światowej?
W książce tej znajdują się też mało raczej znane lub w ogóle nieznane nam współczesnym mieszkańcom miasta zdjęcia, pochodzące tuż sprzed wybuchu II Światowej lub już z czasów okupacji hitlerowskiej, na których uwiecznieni są młodzi wówczas chłopcy z drużyny piłkarskiej „Korona” Góra Kalwaria, z których niemal wszyscy było żołnierzami AK (Eugeniusz Kanabus, pseudonim konspiracyjny „Globus”, zginął za ojczyznę – Stefan Barszcz – „Karny”, Mieczysław Wądołkowski, Wiesław Motoczyński, Zygmunt Kertz, Jan Todorski, Piotr Kowalski, bracia Ostrowscy, Jan Kietz, Tadeusz Ślązak, Bolesław Legaszewski – piłkarz jednego z najstarszych i najbardziej popularnych klubów międzywojennej Polski – „Pogoni” Lwów, którego zawodnikiem był m.in. przyszły trener Tysiąclecia – Kazimierz Górski i wielu innych. W jaki sposób Bolesław Legaszewski znalazł się w przedwojennej KORONIE? Prawdopodobnie, podobnie jak Stefan Barszcz (podoficer, bodajże plutonowy) był żołnierzem ówczesnej jednostki wojskowej –1-go Pułku Artylerii Najcięższej w skróci PAN który w 1934 roku został przeniesiony do Góry Kalwarii z Warszawy, a do 1933 roku na terenie jednostki istniała Centralna Szkoła Straży Granicznej(od 1925 roku do 1928 jednostka ta nazywała się: Centralna Szkoła Straży Celnej). Zwróćmy uwagę na to, jak bardzo wysoko w swoim życiu piłkę nożną stawiał Stefan Barszcz, skoro nawet pseudonim konspiracyjny w Armii Krajowej zaczerpnął z terminologii futbolu – „Karny”. Zresztą tak czy owak to bardzo oryginalny pseudonim konspiracyjny, można powiedzieć, że chyba jedyny w swoim rodzaju.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony
Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część druga
Widniejąca nawet na herbie teraźniejszym Korony data założenia klubu rok 1949 jest nieprawdziwa i nieuprawniona, nawet moim zdaniem krzywdząca dla tych, którzy Koronę założyli naprawdę. Uważam i raczej jestem tego pewien, że data 1949 jest tylko zmianą nazwy klubu Korona na „Ogniwo”.
Ta prawdziwa KORONA powstała w okresie międzywojennym, kiedy dokładnie tego na razie nie wiem, i mecze w okresie tuż przed wybuchem wojny, a może i w czasie okupacji, za co groziła kara obozu koncentracyjnego, rozgrywała na błoniach górno-kalwaryjskich, w okolicach gdzie stoi pomnik, upamiętniający odznaczenie przez Marszałka Józefa Piłsudskiego w 1921 roku żołnierzy z pobliskiej jednostki, biorących udział w zwycięskiej wojnie z bolszewikami w `1920 roku. Zmiana nazw klubów w 1949 roku spowodowana była tym, iż po zjeździe zjednoczeniowym w roku 1948, gdy przymusowo powstała PZPR z połączenia PPR I PPS zaczęto wprowadzać siłą i przymusem w każdej dziedzinie życia, a więc i w sporcie model radziecki. Opierając się na dosyć wiarygodnych przesłankach z całej Polski, można domniemywać, że w 1949 roku nastąpiła zmiana nazwy klubu, tylko trudno określić, na podstawie tych sprzecznych relacji, z jakiej na jaką. Czy z KORONY na OGNIWO lub z OGNIWA na KORONĘ. Piszący te słowa skłania się raczej do tej pierwszej wersji: z KORONY na OGNIWO. Wiązało to się m.in. ze zmianą nazw wszystkich właściwie klubów, nawet tak małych jak nasza kalwaryjska Korona, które za bardzo przesiąknięte były, zdaniem komunistycznych decydentów, duchem Polski międzywojennej, sanacyjnej. Przeto zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu GWARDIE, OGNIWA, SPARTY, UNNIE na wzór ruskich TORPED, DYNAM, SPARTAKÓW, CSKA.
W roku 1949 w rozgrywkach ligowych pojawiły się nieznane kluby: CWKS Warszawa, Unia Chorzów, Ogniwo Kraków, a te znane – jak Legia, Ruch i Cracovia – znikły. W tabelach niższych lig roiło się od Kolejarzy, Związkowców, Gwardii czy Włókniarzy.
Ta fotografia, zrobiona w 1951 lub 1952 roku na boisku, przy zbiegu ulic Dominikańskiej i Kalwaryjskiej (w tle nieistniejąca już szkoła podstawowa nr 2, która została zniszczona podczas pożaru, chyba na początku lat siedemdziesiątych, oraz murowana, z przepiękną wieżyczką STACJA TRAFO, ewentualnie taki transformator ówczesny) jest co najmniej zagadkowa. Pochodzi z kolekcji Pana Edwarda Marchockiego, którą udostępnił mi jego syn – Pan Adam Marchocki. Otóż jest dla mnie dziwne, że ponoć ci piłkarze wojskowego klubu w Górze Kalwarii mieliby występować w klubie o nazwie jak wyżej widzimy „Gwardia” Góra Kalwaria. Albo jest to błąd p. Krystyny Małeckiej (właścicielki zdjęcia), wdowy po piłkarzu Władysławie Małeckim (to ten Pan trzeci od lewej), która tę fotografię udostępniła Panu Edwardowi, albo błąd samego Pana Edwarda, który dokonał wpisu pod zdjęciem, albo rzeczywiście w jakimś okresie stalinowskim klub sportowy, podlegający pod jednostkę wojskową Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego nazywał się „Gwardia”.
Ja się skłaniam ku temu, iż ktoś popełnił niczym niezamierzony tzw. „czeski błąd”, ponieważ zdjęcie poniżej, przedstawiające dwóch małych piłkarzy, stojących na rynku przed ratuszem w Górze Kalwarii i pochodzące z tego samego okresu, podpisane jest jak widzimy: „zdjęcie z meczu K.S.(chyba klub sportowy) „Ogniwo” – Gwardia(wojsko)” . Dlatego, moim zdaniem i jestem raczej tego pewny, te dwa zdjęcia zrobione były przed lub po meczu „Ogniwo” Góra Kalwaria – Gwardia. Te górne, to zdjęcie drużyny seniorskiej, a te dolne to zawodnicy, dzisiaj powiedzielibyśmy drużyny trampkarzy. Wówczas zapewne taka grupa rozgrywkowa nazywała się inaczej, być może byli to „kadeci” lub jakoś tak. Pozostaje zagadką czy zawodnicy z górnego zdjęcia to piłkarze górno-kalwaryjskiego „Ogniwa” czy nie wiadomo z jakiej miejscowości pochodzącej „Gwardii”. Nie można wykluczyć, że był to słynny, milicyjny klub „Gwardia” Warszawa. Oba kluby i milicyjna „Gwardia” Warszawa, i wojskowe, prawdopodobnie „OGNIWO” z Góry Kalwarii podlegały pod ten same Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Fotografie te mogły być zrobione w czasie towarzyskich meczy drużyny seniorskiej i młodzieżowej, zaprzyjaźnionych klubów „Ogniwa” i „Gwardii”. Ale to tylko moja hipoteza. Może ktoś się znajdzie i sprostuje to, co wyżej napisałem. Możliwym też jest, że ktoś się rozpozna na tych fotografiach, co pomogłoby wyjaśnić prawdziwe okoliczności ich powstania.
Nie inaczej musiało być w naszej kochanej „Górze”, choć pewności nie mam. Władzy ludowej nie mogła podobać się kojarząca się z monarchią nazwa „KORONA”, a więc jak w całej Polsce niestety musiała zniknąć. Toteż w jej miejsce pojawiło się „Ogniwo” , którym to mianem od 1949 roku „ochrzczono” również jeden z najstarszych klubów piłkarskich w Polsce, obok „Pogoni” Lwów, „Wisły” Kraków, ŁKS Łódź, czy warszawskiej Legii –„Cracovię” Kraków. Po wojnie, od kiedy, też dokładnie tego nie wiadomo z braku źródeł, „KORONA-OGNIWO” swoje mecze rozgrywała na popularnym „boisku”, które znajdowało się pomiędzy ulicą Dominikańską, a wodociągami i szkołą podstawową nr 2 (tą jeszcze przedwojenną z czerwonej cegły), obok drewnianej dzwonnicy, stojącej na rogu Dominikańskiej i Kalwaryjskiej.
Ta nazwa tak bardzo przylgnęła do tego miejsca, że do dzisiaj mieszkańcy „Góry” mawiają o tym miejscu „na boisku” np. „blok na boisku”, „sklep na boisku”, choć przecież boisko owe nie istnieje, przynajmniej od 1969 roku. Sędziowie piłkarscy przebierali się w pomieszczeniach wodociągów, a piłkarze w stojącym pomiędzy boiskiem, a budynkiem wodociągów drewnianym baraku. Aczkolwiek Pan Stefan Boguszewski, wyśmienity obrońca KORONY -OGNIWA w latach sześćdziesiątych twierdzi, że sędziowie przebierali się też w owym, drewnianym baraku. Według relacji dr Janusza Rytko tuż po wojnie w pobliskiej jednostce wojskowej (do 15.10.1947 – Zmotoryzowany Pułk KBW, a od tej daty I Brygada KBW) przebywał w niewoli, do której dostał się na froncie wschodnim świetny przedwojenny środkowy napastnik Niemiec – Bock, który trenował piłkarzy Korony lub być może już istniejącego wojskowego „Kabewiaka”. Będąc jeszcze młodym mężczyzną często także grał w meczach szkoleniowych dzisiaj rzeklibyśmy sparingowych. Miał ponoć tak silne uderzenie, że „wolno” mu było uderzać jedynie z określonej z góry odległości od bramki, nie mniejszej na pewno niż 16 m.
O tym też powiedział mi Pan Stefan, pseudonim „WALEK”. Wtedy to właśnie jego treningi po szkole podglądał przyszły lekarz medycyny i wielce zasłużony dla naszego miasta, jeśli chodzi o sport i działalność społeczną, właśnie wspomniany dr Janusz Rytko. Zapamiętał i zapisał sobie mnóstwo ćwiczeń piłkarskich, wykorzystywanych na treningach przez Bocka, przede wszystkim z techniki. Bocka zabrano z jednostki w Górze Kalwarii w 1951 roku, choć nie jest to pewne, albo w inne miejsce, albo uwolniono go z niewoli. Ale chyba jeszcze nie, bo z tego co mi wiadomo, to z niewoli sowieckiej jeńców niemieckich zwolniono w 1955 r. Jestem raczej tego pewien, że mimo narzucenia przez reżim nowej nazwy OGNIWO sami piłkarze i kibice, a więc mieszkańcy miasta nigdy tej nazwy w codziennych rozmowach nie używali, dlatego w pamięci ludzkiej ta druga nazwa, prawdopodobnie „Ogniwo”, zachowała się bardzo słabo. Być może po 1956 roku w ogóle nie powrócono do nazwy KORONA a w OGNIWIE-KORONIE po wojnie (raczej musimy tutaj brać pod uwagę drugą połową lat pięćdziesiątych) grali tacy piłkarze, jak Lutek Skolimowski, Czesław Gugała, bracia Kopytowscy, wspomniany już Stefan Boguszewski – „Walek”, bracia Stanisław i Wiesław Jędowie, Ryszard Wroniewicz (znany miejscowy lekarz), Andrzej Kacprzak, Ryszard Jankowski( wspaniały dziesięcioboista i piłkarz, który na Mistrzostwach Polski w Lekkiej atletyce w Gdańsku, w 1959 roku zdobył srebrny medal w dziesięcioboju), Witold Sokołowski (ceniony i znany trener zespołów II-go i III ligowych; podobno trenował „Motor” Lublin, grający wówczas w II lidze) Czesław Sosnowski (tata Adama i Roberta, popularnego ”Cojaka”), Witold Szczepek i wielu innych. Oczywiście wielu już z nich nie żyje. Od Pana Stefana, zawodnika tejże drużyny, dowiedziałem się, że w roku 1965 awansowali oni do Ligi Okręgowej. Na razie znakiem zapytania jest czy była to „Korona”, czy też KABEWIAK?
Z relacji Pana Krzysztofa Zielińskiego dowiedziałem się również, że powojennym prezesem „KORONY” był bardzo szanowany Sędzia Sądu Powiatowego, który nazywał się Stefan Trauzold; działaczem bardzo zasłużonym był również w tych czasach Pan Tadeusz Zakrzewski, bardzo miły i sympatyczny Pan, o wielkiej kulturze osobistej, którego miałem zaszczyt poznać osobiście w roku 1991, niedługo przed jego śmiercią (prywatnie był on teściem Pana Wojciecha Jankowskiego, który był z kolei prezesem „Korony”, oczywiście jeśli mnie pamięć nie myli, w latach od 1993 do przynajmniej 1996 roku – aczkolwiek nie jest to przeze mnie poświadczone odpowiednimi dokumentami). Świadczy ten przykład o tym, że tradycje rodzinne są bardzo żywe w naszym miasteczku, jeśli chodzi o piłkę nożną. Opieram się na tym, co zapamiętałem, ale jak już na początku powiedziałem – pamięć ludzka, a więc i moja, jest niedoskonała, często zawodna, a więc na jej podstawie nie możemy mieć pewności, że to co zapamiętaliśmy jest zgodne z dokumentami, które, znając życie, u kogoś się znajdują – np. u tej osoby, która wówczas była np. sekretarzem klubu „Korona” Góra Kalwaria.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony
Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część trzecia
Nawiązujący swą nazwą do stacjonującej w Górze Kalwarii jednostki wojskowej Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w skrócie KBW w historii sportu Góry Kalwarii pojawia się klub wojskowy „Kabewiak”. Na pewno istniał w 1958 r.
Dlaczego tak sądzę? Ponieważ w najnowszej książce moje wspaniałego wychowawcy z Liceum Ogólnokształcącego i Honorowego Obywatela Góry Kalwarii Jana Lempkowskiego pt. „300 lat wojska w Górze Kalwarii” w rozdziale 68. TYSIĄC SZKÓŁ NA TYSIĄCLECIE dowiadujemy się m.in., że ”…Żołnierze służby czynnej zobowiązali się przepracować 2 tysiące roboczogodzin przy budowie SZKOŁY TYSIĄCLECIA W GÓRZE KALWARII. Deklaracje złożyły następujące instytucje:
1. WKS „Kabewiak” – 1000 zł
2. Związki Zawodowe – 1000 zł
3. Rodziny wojskowych – 1000 zł
4. Zespół estradowy – 1000 zł…”.
Profesor Lempkowski, żołnierz – radiotelegrafista 5 Dywizji Piechoty, wchodzącej w skład II Armii Wojska Polskiego, przywołuje w tym rozdziale zapis z kroniki jednostki KBW w Górze Kalwarii, a więc informacja ta została zapisana ręką jakiegoś skryby-żołnierza, w wojskowej nomenklaturze, zwanego „pisarzem”, po dacie 24 września 1958 r., kiedy to Władysław Gomółka rzucił hasło budowy tysiąca szkół dla uczczenia Tysiąclecia państwa polskiego. Z innego rozdziału tejże książki tj. 71 – pt. „Stadion Tysiąclecia czytamy: “W lutym 1962 roku Prezydium MRN (Miejska Rada Narodowa) w Górze Kalwarii powołało Komitet Budowy Stadionu Sportowego w składzie: Zygmunt Nowakowski(prezes GS) – przewodniczący; Tadeusz Zakrzewski – zastępca przewodniczącego; Ryszard Wroniewicz(lekarz) – sekretarz; Stefan Trauzold, sędzia Sądu Powiatowego – skarbnik oraz członkowie: Stefan Osiecki – kierownik Spółdzielni „Użyteczność”, Władysław Dudziński – oficer KBW; Jan Lempkowski – nauczyciel, przewodniczący Komisji Oświaty i Kultury MRN; Stanisław Sobiecki – dyrektor Zakładu “Szermierz” (tak kiedyś nazywał się zakład „Polsport”); Edward Marchocki – kierownik Szkoły Podstawowej nr 1; Mieczysław Bogusławski – oficer KBW; Czesław Kowalski – rolnik (jakby na poparcie tego, o czym pisałem na wstępie, że Góra to miasteczko typowo rolniczo-rzemieślnicze); Czesław Kanabus – rolnik(zapewne krewny piłkarza – akowca Eugeniusza Kanabusa?); Rajmund Dobrowolski – inż. budowlany; Karol Kowalski – sędzia Sądu Powiatowego; Ludwik Szymański – kierownik miejscowej mleczarni oraz Dionizy Panasiński(płk, dowódca Brygady KBW) – honorowy przewodniczący Komitetu…”.
Budowa naszego stadionu trwała 4 i pół roku, głównie siłami żołnierzy z poboru. „Zakłady pracy, jak pisze mój nieodżałowany profesor Lempkowski, świadczyły usługi sprzętem mechanicznym, a najbardziej chyba znaczny udział włożył, zdaniem autora „300 lat Wojska w Górze Kalwarii – Zakład Chemii Gospodarczej „Inco”, szczególnie zaś dyrektor Tadeusz Sztumberk-Rychter, na marginesie mówiąc, ostatni dowódca 27 Wołyńskiej Dywizji AK. Ten wspaniały człowiek, o tak chlubnym i pięknym życiorysie, służył sprzętem i ludźmi. Chyba mój wychowawca, będący dla mnie od zawsze, jak go tylko poznałem 23 sierpniu 1980 r. (w owym przełomowym okresie popularny „Ogólniak”, podobnie jak mieszcząca się w tym samym budynku Szkoła Podstawowa nr 1 zaczynały rok szkolny nie 1 września, a właśnie 23 sierpnia, dlaczego tego nie wiem, tak wtedy to wyglądało – chyba podstawówki zaczynały rok szkolny 23 sierpnia, a szkoły średnie 1 września), kiedy zacząłem uczęszczać do Liceum Ogólnokształcącego – wzorem i kimś, kim się zawsze szczycę i z kogo jestem dumny, że miałem za wychowawcę fizyka, literata, historyka i przede wszystkim bohaterskiego żołnierza 5 Dywizji Piechoty II Armii Wojska Polskiego, którego perypetie z ostatnich dni wojny pod Budziszynem (niem. Bautzen) mogłyby posłużyć jako kanwa sensacyjnego, wojennego filmu, wybaczy mi, że posłużyłem się jego książką, do której przecież materiały musiał zdobywać sam. Choć Pan Profesor dobrze wie, że bez jego zgody nie zrobiłbym tego. Taką ustną zgodę od niego uzyskałem pod koniec maja 2015 roku, kiedy to odwiedziłem go w jego domu.
Jak wspomina Pan Krzysztof Zieliński, prezes klubu, na którego usilne starania i zabiegi w roku 1989 reaktywowano „MKS KORONA” w Górze Kalwarii, rozgrywano bardzo zacięte, derbowe mecze pomiędzy „Kabewiakiem” a tamtą „Koroną”. Chociaż na tzw. „boisku” nie było trybun, to mecze te przyciągały tłumy kibiców, oddzielanych od boiska grubymi, mocnymi linami. Zagadką jest i chyba nie tylko dla mnie, kiedy tak zasłużona „pierwsza” „Korona” przestała istnieć i dlaczego zrezygnowano z tak zasłużonej dla Góry Kalwarii nazwy.
Gdy 11 września otwarto z niezwykłą socjalistyczną pompą nowo wybudowany, nazwany STADIONEM TYSIĄCLECIA (Z OKAZJI OBCHODÓW ROCZNICY 1000-LECIA PAŃSTWA POLSKIEGO) przepiękny jak na ówczesne warunki stadion przy ulicy Wojska Polskiego 44, a na którego otwarcie przybyli m.in.: gen.dyw. Grzegorz Korczyński – to ten właśnie, który w grudniu 1970 roku dowodził oddziałami pacyfikującymi strajkujący i buntujący się Gdańsk; to jemu podlegli żołnierze, strzelający do manifestujących stoczniowców, w tym do chłopaka symbolu tamtych dni Zbyszka Godlewskiego, znanego bardziej jako „JANKA WIŚNIEWSKIEGO”, bohatera piosenki z tamtych dni: “Janek Wiśniewski padł”.
Niestety Zbyszek Godlewski, 18-to letni uczeń stoczniowej szkoły przyzakładowej, podobnie jak kilkadziesiąt innych osób zginął od kul „bratnich” w ten słynny złą sławą czwartek, nazwany później „czarnym” – 17 grudnia 1970 roku – Główny Inspektor Obrony Terytorialnej Kraju – w tym czasie na pewno już istniał WKS „Wisła” Góra Kalwaria, będący zapewne kontynuacją Kabewiaka. Na tę uroczystość przybyło wielu wojskowo-partyjnych, ówczesnych osobistości w tym gen.bryg. Haupałowski oraz Henryk Szafrański – I sekretarz warszawskiego KW PZPR. Dowódca Jednostki – 1 Mazowieckiej Brygady WOW(wojsk obrony wewnętrznej), bo tak od bodajże 1965 roku nazywała się „nasza jednostka’ – płk Ryszard Tarasiewicz otrzymał odznakę „Zasłużony dla kultury fizycznej”. Niech za potwierdzenie tej tezy posłuży legitymacja członkowska, którą na potrzeby tego przyczynku udostępnił mi Pan Zbigniew Morawski, zawodowy żołnierz jednostki wojskowej w Górze Kalwarii, a po odejściu z wojska – 27 lat pracujący w Ośrodku Sportu i Rekreacji (do 1991 roku w ośrodku wędkarskim „Brzanka” nad Wisłą – podlegającemu administracyjnie od 1986 (Data Utworzenia Ośrodka Sportu i Rekreacji w Górze Kalwarii, do 1998 z siedzibą na stadionie, a od 1998 z siedzibą, w oddanym do użytku w tymże roku basenie, przy ul. Pijarskiej 119roku) pod OSiR, a następnie na stadionie miejskim. Od 1.01.2004 po likwidacji OSiR-u do 31.08.2011. – po jego reaktywowaniu Pan Zbysio oraz piszący te słowa pracowali w Zespole Placówek Oświatowych, z siedzibą przy ulicy Świętego Antoniego 1.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony
Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część czwarta
Jak sama nazwa wskazuje był to klub wojskowy, w którym przede wszystkim piłkę nożną i nie tylko uprawiali żołnierze, choć w późniejszym czasie w Wiśle grają chłopaki z miasta i okolic m.in.: Bogdan Kwapisz, rocznik 1953, rodem z Buczynowa, późniejszy zawodnik Polonii Warszawa, pierwszoligowej LEGII Warszawa, Zawiszy Bydgoszcz oraz klubów belgijskich i szwedzkich, by zakończyć swoją bogatą karierę za oceanem w polonijnym kanadyjskim klubie „Polonia” Hamilton.
Bogdan jako jedyny z Góry Kalwarii wybił się ponad przeciętność, można rzec bez cienia przesady, że zrobił w piłce nożnej tzw. karierę, Wojtek Gieleciński, rocznik 1952 – „ŻYŁA”, Włodek Paciorkowski r. 1953 – „PACIOR”, bracia Książkowie – Zbyszek, rocznik 1954 – „GUMA” (wieloletni kapitan POLSPORTU I MZKS-u) oraz s.p. Jasio, r. 1956 – „JANCZAR”, ś.p. Rysiek Dombek, r.1953 – „BĄBEL” , ś.p. Krzysiek Chmielewski – „CHUDY”, ś.p. Sławek Biernacki – „BIERNAŚ”, Tadek Kornaszewski, rocznik 1954-„Gulasz”, Janek Rylski, ś.p. Mietek Grądziel , Marek Bogucki – „PEJA”, Tadek Kowalczyk, ś.p Mirek Pluta – „BEJLOS”, ś,p. Sławek Przybylski – „Madziar”,Bogusław Grzelec – „MEKINTOSZ”, Józek Prędota, Leszek Koniarski – „Kurpiok” (ten pseudonim Leszek zawdzięczał swojemu pochodzeniu z Ostrołęki – stolicy Kurpiów), Józio Stępień, Adam Pelo, Józio Kozłowski – „KOZIOŁ”, bracia Stasio, r. 1948 – „PUCZEK” i Gienio, r.1950- „LOCZEK” Pukowie, Krzysio Bąbik i jego bracia Bogdan i Edek .Proszę zwrócić uwagę na to, jak wielu z tych wspaniałych chłopaków już nie żyje. Większość chyba z tych tutaj wymienionych najpierw jak to się mówi zebrał „prosto z ulicy” dr Rytko, który trenował ich na pasterniku.
Później „ekipa” ta z jako trenerem doktorem Januszem Rytko grała w klubie „Wisła” Góra Kalwaria. Dr Rytko nie był nigdy etatowym trenerem z powodu pracy jako lekarz w przychodni, ale przez wiele dziesięcioleci zawsze znajdował czas, aby „poprawiać” technikę wielu pokoleniom górno-kalwaryjskich piłkarzy. Ciekawostką i takim głównym punktem programu tego uroczystego otwarcia był mecz wojskowej pierwszoligowej LEGII i milicyjnej pierwszoligowej GWARDII -klubów, które wtedy zaliczały się do ścisłej polskiej czołówki. W barwach obydwu klubów występowało wielu reprezentantów Polski. W meczu tym grał późniejszy trener „Korony”, w latach 90-tych dwukrotny – jeden z najlepszych w historii polskiej piłki nożnej stoperów, 15-to letni kapitan warszawskiej „Gwardii” – śp. Ryszard Kielak, którego piszący te słowa wspomina z łezką w oku.
Z historią WISŁY a być może KABEWIAKA, wiąże się bardzo śmieszna acz prawdziwa anegdota, którą opowiadał mi swego czasu Pan Zbigniew Morawski, mój starszy, dobry kolega z pracy w OSIRZE, wówczas żołnierz zawodowy Jednostki Wojskowej w Górze Kalwarii. Otóż występowało w barwach drużyny wojskowej bardzo wielu piłkarzy Ślązaków (jak wiadomo ze Śląska wywodziły się największe talenty w historii polskiej piłki nożnej, a w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych szczególnie). I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż w tym samym okresie na boisku występowali Ślązacy, noszący nazwiska bardzo dobrze się rymujące i podchodzące „pod ucho”. Nie wiem czy spiker meczowy, jeśli takowy bywał wówczas, mógł zachować należytą powagę, kiedy wyczytywał składy zespołów. No bo jak tu się nie uśmiechnąć pod nosem, kiedy na boisko wybiegają: Szrama, Rana, Rama, a za nimi podążają Kwiecień, Czerwiec i Maj. Nie wiadomo również od kiedy na stadionie przy Wojska Polskiego 44 pojawił się nowy zupełnie klub, powstały chyba w opozycji do wojskowej Wisły – CYWILNY POLSPORT.
Ten okres – początek lat siedemdziesiątych- przedstawiają zdjęcia z kolekcji Zbyszka Książka, piłkarza „Wisły”, „Polsportu” i MZKS-u, wieloletniego kapitana drużyny seniorów. Popatrzmy na te fotografie i przenieśmy się w te wspaniałe lata, kiedy piłka nożna była dla chłopaków z miasteczek takich jak nasza „Góra” jedyną i największą miłością. Zbyszek, w późniejszym okresie, kiedy jak to się popularnie mówi zawiesił buty na kołku, był wieloletnim działaczem „KORONY”, oczywiście tej nowo reaktywowanej w 1989 roku. Jeszcze dosyć niedawno był vice prezesem klubu, za prezesostwa podobnie jak on zasłużonego dla piłki nożnej w Górze Kalwarii, jego kolegi – Wojtka Gielecińskiego.
Po jednym z treningów na tzw. „bocznym” – zdejmowanie siatki. Z tych wszystkich dżentelmenów poznaję tylko Zbyszka Książka – twarzą do „kamery” z piłką w ręku, popularnego „Gumę”. Ciekawostką dla współczesnych niech będzie ta bramka z kwadratowej, drewnianej kantówki o przekroju 100 mm. Ja jeszcze miałem przyjemność grać na takie bramki.
Odpoczynek po wyczerpującym treningu, tuż przy linii bocznej boiska głównego lub jakimś meczu mistrzowskim. Ten Pan z charakterystycznymi bokobrodami i w archaicznych trampko-korkach (tak się chyba wtedy mówiło na te piłkarskie buciska, z gumowymi podeszwami) to niesamowity talent „Wisły” Góra Kalwaria śp. Sławek Biernacki, którego to, piszący te słowa, wspomina jako starszego, dobrego, wyrozumiałego kolegę w piłkarskim fachu. „Specialite a la maison” popularnego „Biernasia” to był trening piłką lekarską; tak, dobrze państwo zrozumieliście, piłką lekarską, a szczególnie żonglerka tą, niezbyt lekką piłeczką oraz daleki wyrzut z autu na pole karne(około 30 m) wprost na tzw. „główkę” kolegów z ataku, bo sam Sławek był lewym pomocnikiem (kiedyś mówiło się na takiego gracza „lewy łącznik”).Podobały mi się osobiście jego krótkie, nie do naśladowania, kiwki i nienaganne przyjęcia wszystkimi sposobami (klatką, udem, podudziem, wewnętrzną częścią stopy, innym zaś imponowały jego długie, górne, celne podania jak to się wówczas mówiło „na nos”. Moim zdaniem to jeden z wielu niespełnionych, górno-kalwaryjskich talentów.
A to już drużyna Polsportu, stoją od lewej: Józio Kozłowski – kapitan, św.p. Sławek Biernacki – „Biernaś”, Zbyszek Książek – „Guma”, Stasio Puk – „Puczek”, „Punio”, Tadzio Kornaszewski – „Gulasz”, Leszek Nowacki, św.p. Janek Cygan, klęczą: Janek Szenderówny, Bogdan Babik, św.p. Jasio Książek (rodzony brat Zbyszka) – „Janczar”, Krzysio Bąbik i siedzi bramkarz Zbyszek Chopiak.
To też chyba fotografia, zrobiona podczas tego samego treningu (zdjęcie z lewej) – Zbyszek Książek z kolegą wykonują jedno z ćwiczeń treningu tzw. strzeleckiego – Zbyszek jako obrońca broni dostępu do bramki, kolega próbuje go minąć zwodem.
Dwaj przyjaciel z boiska (zdjęcie z prawej) – Zbyszek Książek – obrońca, stoper z Bogdanem Grzelcem – napastnikiem, zresztą bardzo dobrym napastnikiem, z którym podobnie jak ze Zbyszkiem miałem zaszczyt grać w jednym zespole MZKS-u, w latach osiemdziesiątych, popularnym „Mekintoszem”.
Poniższe przedstawia drużynę wojskowo-cywilną „Wisły” Góra Kalwaria gdzieś z okresu 1974 – 1975, przed meczem wyjazdowym z OKS Otwock, na tle pawilonu klubowego. Niewielu znam z tej fotografii, czwarty od lewej stoi Bogdan Grzelec, ten Pan, który „zapomniał, że pozuje do zdjęcia to wspominany przeze mnie w niniejszym opracowaniu, wspaniały bramkarz OKS-u Otwock i hokeista Mazura Karczew Tadeusz Baliński, który również trenował piszącego te słowa w sezonie 1984-1985, a także pracował drużynami młodzieżowymi „KORONY” w latach 90-tych. Jako ciekawostkę powiem, że Tadzio Baliński (niech mi wybaczy poufałość, ale bardzo go lubię i szanuję) jako bramkarz w „OKS-IE” OTWOCK występował jeszcze, gdy miał 49 lat, co mówi samo za siebie. W dolnym rzędzie poznaję jeszcze Zbyszka Książka i bramkarza Wojtka Spychalskiego, rodem z Łodzi, wychowanka „Widzewa” Łódź, grającego również w „Orle” Łódź. Wojtek przez wiele lat bronił bramki najpierw „Wisły”, następnie „Polsportu” i „MZKS-su”.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony
Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część piąta
Dlaczego powstał nowy, cywilny klub powstały przy Fabryce Artykułów Turystycznych i Sportowych „Polsport”? Może chodziło o to, że w pierwszej drużynie seniorów „Wisły” faworyzowani byli piłkarze-żołnierze służby zasadniczej?
Poniżej właśnie zobaczycie Państwo zdjęcia, które użyczył mi syn Pana Edwarda Marchockiego – Adam Marchocki – syn żołnierza AK, autora tomów kronik, dokumentujących dzieje i codzienne życie mieszkańców miasta i wszelkich instytucji, działających w mieście oraz 200 tomów pamiętników, co jest chyba niespotykane nie tylko na skalę Polski – pisał je ręcznie i sam oprawiał, niczym benedyktyński, średniowieczny mnich. Tej iście benedyktyńskiej pracy dokonał właśnie on, człowiek skromny i jakbyśmy dzisiaj powiedzieli w młodzieżowym slangu „pozytywnie zakręcony” – na punkcie wychowania młodego pokolenia, a przede wszystkim na punkcie historii i archeologii, tak właśnie – archeologii, bo też jej był pasjonatem „…Za swoją działalność otrzymał ponad 40 odznaczeń, a wśród nich przyznawany przez dzieci Order Uśmiechu…” . Adam Marchocki, który obecnie zajmuje się porządkowaniem spuścizny ojca, lekarz z zawodu, a z zamiłowania i ukrytych talentów artysta fotografik, po ojcu również miłośnik historii, zamierza i już powoli się do tego zabrał – przywrócić społeczeństwu Góry Kalwarii dorobek dziesiątków lat pracy swojego taty w tym samym miejscu co niegdyś – czyli w willi z roku 1923 przy 3 Maja 14, na którego frontonie widnieje ta data 1923, a którą postawił dziadek Pana Adama – Szymon Adamiec, zasłużony nauczyciel i obywatel Góry Kalwarii, Naczelnik straży pożarnej w Górze Kalwarii w roku 1918, kiedy to on i jego podopieczni rozbrajali żołnierzy niemieckich, tworząc w ten sposób zalążki państwowości w Górze Kalwarii po 123 latach niewoli. W willi owej za życia Pana Edwarda Marchockiego, istniało muzeum, przezeń założone, w którym ten wieloletni nauczyciel górnokalwaryjskich szkół zbierał artefakty przeszłości. Na jednej z takich wycieczek szkolnych, bodajże w roku 1979, eksponaty i kroniki zgromadzone w tymże muzeum regionalnym oglądał niżej podpisany, słuchając uważnie również ciekawych i zajmujących opowieści Pana Edwarda. Mało kto już pamięta, że Edward Marchocki, swoimi usilnymi staraniami przyczynił się walnie do wybudowania budynku szkolnego, gdzie dzisiaj mają swe siedziby Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące im Zygmunta Ksiedza Sajny. Wtedy znajdowała się tam Szkoła Podstawowa nr 1 oraz Liceum Ogólnokształcące im. porucznika Mackiewicza(oficera Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego w Górze Kalwarii, który zginął w potyczce z tzw. bandami a dzisiaj powiedzielibyśmy z Żołnierzami Wyklętymi, Niezłomnymi, którzy cały czas byli wierni Rządowi na Uchodźstwie.)
Zdjęcia te pochodzą z okresu, kiedy RKS Polsport, będący przyzakładowym klubem sportowym fabryki artykułów turystycznych i sportowych, brał udział, chyba dwukrotnie w turniejach piłkarskich w NRD, dokładnie w mieście Eisenberg, z okazji 25 rocznicy powstania tego, wschodnio-niemieckiego państwa. Tutaj należy się wyjaśnienie, na potrzeby najmłodszego pokolenia, że NRD to był skrót Niemieckiej Republiki Demokratycznej, państwa, które w 1949 roku utworzono z terenów okupowanych przez armię sowiecką, z tzw. strefy okupacyjnej sowieckiej. Było to marionetkowe komunistyczne państwo, zależne podobnie jak PRL od ZSRR. Z tego co mnie pamięć nie myli, w rewanżu piłkarze z Eisenberger, gościli w Górze Kalwarii na turnieju piłkarskim bodajże w 1975 roku albo z okazji święta 1 maja, albo z okazji kolejnej rocznicy utworzenia PKWN(Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego) 22 lipca. Miasto to lub jakiś zakład pracy z tego miasta zapewne było tzw. miastem zaprzyjaźnionym, co nie tylko w tamtych czasach występowało. Obecnie również tzw. małe miasteczka, tzw. bliźniacze, przede wszystkim z Unii Europejskiej, prowadzą ze sobą szeroko rozumianą wymianę kulturalno-sportową.
Za Wikipedią podaję, krótki opis tej niemieckiej miejscowości: ”Eisenberg – miasto powiatowe w Niemczech, w kraju związkowym Turyngia, siedziba powiatu Saale-Holzland. W 2009 liczyło 11 087 mieszkańców. Miasto pełni funkcję “gminy realizującej” (niem. “erfüllende Gemeinde”) dla pięciu gmin wiejskich: Gösen, Hainspitz, Mertendorf, Petersberg oraz Rauschwitz. Miasto było w latach 1680-1707 stolicą Księstwa Saksonii-Eisenberg.
Jak z tego widać miasto te liczbą ludności całkowicie odpowiada Górze Kalwarii.
Z tego co widać na tej fotografii, to w tym turnieju brał nawet udział w tych czasach bardzo znany FC MAGDEBURG; jeden klub, chyba z dawnej Czechosłowacji – INTER DOMAŹLICE i znów posłużmy się niezawodną WIKIPEDIĄ: Domažlice (niem. Taus) – miasto w Czechach, w kraju pilzneńskim, centrum Ziemi Chodskiej. Według danych z 31 grudnia 2003 powierzchnia miasta wynosiła 2 461 ha, a liczba jego mieszkańców 10 944 osób., dwa kluby z samego Eisenberg – „Stahl” i EINHEIT BESTRIBS SPORTIGE MANSCHAFT, czyli w dosłownym tłumaczeniu: „drużyna(zespół) zakładowego zjednoczenia sportowego” oraz klub STAHL SUBITZ(CHYBA), bo nie znalazłem w Wikipedii takiej miejscowości w Niemczech. W turnieju uczestniczyło więc razem z naszym POLSPORTEM 6 drużyn.
Zdjęcie z lewej to fotografia ówczesnego prezesa RKS POLSPORT, Pana Edwarda Pieca. Na odwrocie fotografii widnieje napisana długopisem adnotacja: ”Piec Edward”, w środku pochyło do reszty tekstu – „Prezes”, a poniżej: ”1974r. Zaw.dział kult.fiz”’
Zdjęcie z prawej natomiast przedstawia Pana Wiesława Cygana, kierownika tejże drużyny POLSPORTU. Na odwrocie widnieje napis, sporządzony długopisem: ”Cygan Wiesław, poniżej kier. Druż., a jeszcze niżej – Awans do klasy B”. Wskazuje ta ostatnia wzmianka na to, iż w sezonie 1973/74 Polsport uzyskał awans z klasy C do B. Nie próbujmy czasem porównywać ówczesnych klas rozgrywkowych z dzisiejszymi.
Wystarczy, że wspomnę, iż wtedy Liga Okręgowa odpowiadała naszej dzisiejszej III lidze, a później była „A” klasa, tuż za nią „B”. Można więc bez żadnej przesady powiedzieć, w sezonie 1973/74 drużyna Polsportu uzyskała awans do dzisiejszej okręgówki.
Fotografia powyżej, pochodząca prawdopodobnie również z tego okresu przedstawia kibiców, oglądających jakiś mecz na stadionie Tysiąclecia Państwa Polskiego przy ulicy Wojska Polskiego 44. Wydaje mi się, że w grupce 4 mężczyzn, siedzących na najwyższym 6-tym rzędzie siedzi pierwszy z prawej Bogusława Grzelec, zasłużony piłkarz „Wisły” i MZKS-u, popularny „Mekintosz”, jak go przezywaliśmy, świetny, środkowy napastnik, o znakomitych warunkach fizycznych.
Mało ludzi w Górze Kalwarii wie obecnie o tym, że w „Polsporcie” nie tylko piłkę nożną uprawiano. Istniała również w tamtym okresie sekcja szermiercza. Jeszcze do niedawna w piwnicy pawilonu klubowego można było oglądać stare, zardzewiałe klingi szermiercze, maski ochronne i nawet elektryczne urządzenie do „wyłapywania” celnych pchnięć zawodników oraz kompletne białe stroje szermiercze.
Sekcja ta nawiązywała do tradycji Zakładu „Szermierz”, poprzednika POLSPORTU, który słynął z produkcji kling szermierczych. Przed II Wojną Światową na potrzeby Wojska Polskiego, wykonywano ręcznie szable dla oficerów. Nie miały ponoć sobie równych; a metoda wytwarzania specyficznej, niedoścignionej jakości stali, z której wykonywano szable, była opracowana przez Pana Edwarda Kulmatyckiego, właściciela i twórcy zakładu. To było wysokiej jakości rzemiosło, niemalże sztuka. Szermierz przed wojną, z tego co usłyszałem od ludzi, znajdował się nad samą odnogą Wisły, na końcu ulicy Lipkowskiej. Po 1945 roku „SZERMIERZ” Pana Edwarda Kulmatyckiego „upaństwowiono”, a władza ludowa Pana Kulmatyckiego wspaniałomyślnie w jego własnym zakładzie zrobiła kierownikiem produkcji. Ponoć Pan Kulmatycki nie zdradził wymyślonej przez siebie metody wytwarzania najwyższej jakości stali do produkcji szabel i kling. Zapewne była to jego cicha zemsta za bezprawne przejęcie jego zakładu, który dla niego był więcej niż zwykłą fabryczką, było to całe jego życie.
Nie od rzeczy będzie nadmienić, że na etatach pracowniczych w Polsporcie-Szermierzu swego czasu, co było normą w PRL -u, zatrudnieni byli szermierze Wojciech Zabłocki(dwukrotny srebrny medalista olimpijski i raz brązowy) i Jerzy Pawłowski (mistrz olimpijski z Meksyku w 1968), a nawet Jacek Wszoła – lekkoatleta, mistrz olimpijski z Montrealu w 1976). W POLSPORCIE istniała, raczej krótko, sekcja szermiercza, tylko nie dowiedziałem się, gdzie miała treningi, ale wydaje mi się, że w budynku stadionowym przy ul. Wojska Polskiego 44, na nieistniejącej dziś świetlicy, gdzie w późniejszych czasach znajdował się stół bilardowy oraz stół do ping-ponga.
Pod koniec swego istnienia pierwsza drużyna piłki nożnej „Polsportu”, a było to jeszcze moim zdaniem w sezonie piłkarskim 1977/78 cały prawie czas zajmowała w tabeli „A” klasy pierwsze lub drugie miejsce. Nie wiem niestety co było przyczyną, że drużyna ta nie awansował do Ligi Okręgowej. Z tego co mówili mi starsi koledzy, to większość piłkarzy tej drużyny pracowało w FATiS Polsport, korzystając z różnych przywilejów (zwalnianie z pracy na treningi oraz premie za zwycięskie mecze i wysokie miejsce w tabeli rozgrywek). Na pewno jak zwykle zapewne komuś się coś nie podobało, że klasa robotnicza zamiast pracować, to zbija „bąki” na treningach i meczach, i jeszcze do tego nagradzana jest dodatkowymi premiami. Oczywiście to tylko taka moja teoria, niepoparta żadnymi faktami. Zespół ten prowadził nieodżałowany i najbardziej lubiany, i szanowany trener piłkarski i nauczyciel wf-u., nie skłamię, jeśli powiem, że w całej zapamiętanej historii górno-kalwaryjskich klubów i szkół – mgr Gabriel Mościcki, popularny „Sorek”, „Gabryś” – tak wszyscy z atencją i łezką w oku o nim mówią. Piszący te słowa może jeszcze dodać, że to najwspanialszy nauczyciel i trener, a przede wszystkim najuczciwszy człowiek, jakiego kiedykolwiek udało mu się spotkać. Niezwykle pracowity i każdą wolną chwilę poświęcający młodzieży. Ten pochodzący z Łukowa absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, rówieśnik dr Janusza Rytko, pojawił się w Górze Kalwarii w 1960 r, zaczynając pracę nauczyciela wychowania fizycznego w naszym Liceum Ogólnokształcącym. Gdy Pan Mościcki był nauczycielem wf-u, to młodzież jeździła na łyżwach, na nartach biegowych, lekkoatletyka też stała na wysokim poziomie. To on wreszcie bardzo przyczynił się do tego, że talent piłkarski Bogdana Kwapisza rozwinął się prawidłowo i że Bogdan, rodem z Buczynowa, maleńkiej wsi pod Górą Kalwarią grał na wysokim poziomie w Polonii Warszawa i w końcu w jednym z najlepszych i najbardziej zasłużonych polskich klubów pierwszoligowych – w Legii Warszawa, występując na boisku obok takich sław jak Kazimierz Deyna, Robert Gadocha, Lesław Ćmikiewicz, Piotr Mowlik, Władysław Grotyński, Marek Kusto, Paweł Janas i wielu innych. W „Zawiszy” Bydgoszcz, w sezonie 1978/79, z Adamem Kensym tworzyli najlepszy „duet piłkarski” w pierwszej lidze – byli motorem napędowym tego zespołu, strzelając najwięcej bramek i wypracowując najwięcej sytuacji bramkowych kolegom. Bogdan Kwapisz występował jeszcze na tzw. zachodzie: w Belgii „Frans” Borains, w Szwecji IF Foersloev, by zakończyć karierę w polonijnym, kanadyjskim klubie POLONIA HAMILTON, gdzie po zakończeniu kariery osiadł na stałe.
Bogdan na zdjęciu po lewej, to ten przystojniak w pierwszym rzędzie od góry (zdjęcie poniżej) – czwarty od lewej, pierwszy to oczywiście Kazimierz Deyna, trenował tę Legię Andrzej Strejlau, w drugim rzędzie, drugi od prawej strony; widzimy też drugą legendę polskiej piłki Lucjana Brychczego, popularnego „Kiciego” – to ten Pan w drugim rzędzie, pierwszy od lewej.
Na tej fotografii poniżej popularny „Kwapa” stoi w środkowym rzędzie, trzeci od lewej, obok niego, z prawej strony Ryszard Milewski – to ciekawostka – trener MKS „KORONA” od 1996 do, mogę się mylić, 1999 r, wówczas jeden z najmłodszych w LEGII, późniejszy jej kapitan.
Powyższe zaś zdjęcie było robione tuż przed odejściem Bogdana do „Zawiszy” Bydgoszcz, czwarty od lewej, w pierwszym, górnym rzędzie. Czwarty od lewej siedzi legendarny już św.p. Włodzimierz Smolarek, obok nie mniej znanych Pawła Janasa, Leszka Ćmikiewicza i „krakusa”, wychowanka „Wisły” Kraków Marka Kusty, który, choć trzykrotnie znalazł się w kadrze Polski na Mistrzostwa Świata(1974 – RFN – trener Kazimierz Górski, 1978 – Argentyna- trener Jacek Gmoch, 1982 – Hiszpania – trener Antoni Piechniczek), to nigdy nie zagrał na boisku ani jednej minuty, zawsze siedział na ławce rezerwowych lub na trybunach, bo kiedyś taki był regulamin, że tylko 16-tu z 21 mogło być wpisanymi do składu, pozostali obserwowali mecz z trybun, jak zwykli kibice. Drugi z prawej w górnym pierwszym rzędzie, przyszły trener ‘KORONY” – Ryszard Milewski.
Tutaj Bogdan Kwapisz odpoczywa na ławce z kolegami z „POLONII” HAMILTON, z którą przyjechał odwiedzić ojczyznę w 2012 roku, w czasie rozgrywania w Polsce Finałów Mistrzostw Europy. Przy okazji, 10-go czerwca, w niedzielę, Polonia Hamilton, w której Bogdan występował jako zawodnik, by później zostać trenerem, tego zasłużonego, polonijnego klubu z Kanady, zagrała „mecz wspomnień” z drużyną, złożoną z kolegów, z którymi Bogdan występował „Wiśle” Góra Kalwaria w latach 1968 – 1971. Właściwie to tego dnia rozegrano taki trójmecz, ponieważ w tej podniosłej uroczystości wzięły również udział tzw. „Orły” Górskiego, w których występowali byli reprezentanci Polski, a których trenował w niej Kazimierz Górski, trener Tysiąclecia. Chciałbym też jeszcze dodać, że „Kwapa” , był absolwentem naszego Liceum Ogólnokształcącego, w roku szkolonym 1971 -1972. W momencie, gdy niżej podpisany pisze te słowa, obchodzone jest 70 lecie, tej niezwykle zasłużonej dla Góry Kalwarii i jej okolic szkoły.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony
Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część szósta
Powróćmy do naszego „przyczynku…” Zatrzymałem się na RKS „POLSPORT”, który wydaje mi się, że przestał istnieć w 1978 roku. Jeszcze wcześniej, bo w 1975 roku dowódca MAZOWIECKIEJ BRYGADY WOJSK OBRONY WEWNĘTRZNEJ PPŁK DYPL. KAZIMIERZ GARBACIK rozwiązał WKS „WISŁA” W GÓRZE KALWARII, aczkolwiek też nie jest to pewne, poparte jakimiś dokumentami.
Ja mogę tylko ze swojej strony być pewny tego, iż na mojej pierwszej klubowej karcie zawodniczej, którą przechowuję jak największą relikwię na pieczątce jest napisane Międzyzakładowy Klub Sportowy i prezes mgr Henryk SKWARCZYŃSKI, właściciel apteki, a przed II wojną, o czym raczej niewielu wie, vice-prezes PZPN. To niezwykle zasłużona osoba dla górno-kalwaryjskiej piłki nożnej, choć mówię to z przykrością, zapomniana. Zapamiętałem Pana Skwarczyńskiego, przechadzającego się po koronie stadionu, w furażerce na głowie, postawnego, leciwego Pana, który, choć wtedy byłem uczniem pierwszej klasy liceum, wydawał mi się takim niepasującym do ówczesnych czasów. Dopiero później zrozumiałem, że mgr Henryk Skwarczyński to człowiek z innej epoki, wykształcony w okresie międzywojennym, o wielkiej kulturze, pięknie się wysławiający. Teraz nawet, pisząc te słowa, widzę w myślach tego prostego, jak struna mężczyznę, który nijak się miał do tamtej, siermiężnej rzeczywistości. Jego szlachetna postać, której nigdy nie zapomnę, przypomina mi oficera Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, w czasie II Wojny Światowej. Zmarł w 1982 roku i został pochowany, z tego, co pamiętam, na Powązkach. Był magistrem farmacji, właścicielem apteki, którą państwo ludowe chyba mu odebrało, jak to się mówiło – upaństwowiło. Mieszkał przy ul. Dominikańskiej.
Brakuje zdjęcia, bo się odkleiło, ale gdzieś mam to zdjęcie z okresu, gdy chodziłem do 7 klasy szkoły podstawowej.
My jako trampkarze, których trenował wspomniany wyżej Gabriel Mościcki, treningi mieliśmy na tzw. pasterniku przy śluzie; tylko mecze rozgrywaliśmy na stadionie przy Wojska Polskiego 44, a grali ze mną w tej drużynie min.; mój rodzony brat – Sylwek Wiśniewski, Jurek Szymański – „SZYMON”, bramkarze Marek Cygan i Mirosław Prus – „Bolek”, Witek Książek, Jacek Makowski – „CIUNIO”, Tomek Kongiel, Jacek Trębicki, Romek Gospodarczyk – „CIUPEL”, Darek Kur, Mirek Olszewski – „OLI”, Gienio Górka, Sylwek Grzybiak- „GRZYBEK”, Stasio Boguszewski, Grzesiek Szostak, Mariusz Cichy. U popularnego „Sorka” lub „Gabrysia” dla nikogo nie było taryfy ulgowej. Do każdego meczu, do każdego treningu podchodził zawsze z największym zaangażowaniem; gdy na trening przyszło tylko dwóch, a bywało, że jeden zawodnik, to nie zdarzyło się nigdy tak, aby trening został odwołany. Skądże znowu – trening trwał tyle samo, jakby na trening przyszła cała drużyna. Gabryś chciał w ten sposób wyróżnić tego zawodnika, bo tak jak on potraktował swoje obowiązki poważnie. Nie zapomnę też nigdy, jak po zakończonym treningu, gdy odbierał piłki w swoim słynnym, malutkim kantorku, który przylegał do sali gimnastycznej, pytał każdego z osobna: „Ile strzeliłeś bramek?” Ja np. lub inny zawodnik odpowiadałem zgodnie z prawdą: ”dwa gole strzeliłem”. Wówczas trener Mościcki wyjmował swoje landrynki i mówił: „masz dwa landrynki”. Może się to wydać teraz niektórym śmieszne, ale wtedy ja, początkujący piłkarz cieszyłem się bardzo z tego wyróżnienia, bo przecież nie wszyscy strzelali bramki. Tymi landrynkami psor częstował nas także po meczach mistrzowskich, w których już naprawdę nieliczni zdobywali bramki, raczej my napastnicy, najczęściej – Jurek Szymański, mój brat Sylwek, oraz piszący te słowa. Nigdy, niczego nie robił po tzw. „łebkach”.
Bardzo przeżywał nasze mecze, spontanicznie i z wielkim temperamentem reagował na nasze dobre jak i złe zagrania. Będąc nerwusem, nigdy nie usiedział spokojnie na ławce rezerwowych, zawsze chodził, a raczej biegał wzdłuż linii bocznej boiska, krzycząc i gestykulując przy tym. Gdy przegrywaliśmy to zdarzało mu się rzucić czapką o ziemię, a jego oryginalne powiedzonka przeszły już do historii: „kiwacze”, „grojki”, „spod „Wisełki”(sławna gospoda w Górze Kalwarii, przy ulicy 3 Maja, mniej więcej jak dzisiejszy sklep motoryzacyjny) zbiorę pijaczków i będą lepiej grali od was”. Mam nadzieję, że „Sor” na mnie się nie obrazi za przytoczenie tych jego charakterystycznych powiedzonek. My, jego podopieczni, podchodziliśmy do tego typu sytuacji z humorem, ale nigdy nie przestaliśmy szanować naszego kochanego trenera i wychowawcy.
W latach osiemdziesiąt trenerami seniorów, również piszącego te słowa byli: Wojtek Gieleciński (mój pierwszy trener w seniorach). Stasio Puk – kilkukrotnie. Na przykład w 1984 po raz drugi, bo pierwszym razem w 1971 trenował „Wisłę” i równocześnie grał w niej jako zawodnik – trenerem pierwszego zespołu MZKS-u został Tadeusz Baliński, znakomity bramkarz piłkarski OKS OTWOCK i co jest ciekawostką równolegle grał w hokeja w Mazurze Karczew, bo drzewiej tak bywało, że zimą grało się w hokeja a wiosną i jesienią w „nogę”. Stał w bramce OKS-u jeszcze, gdy miał 49 lat, o czym napisano w swoim czasie nawet duży artykuł o tym w „SPORTOWCU”. W latach osiemdziesiątych( ja w seniorach pierwszy swój mecz rozegrałem pod koniec maja albo na początku czerwca 1981 roku, nie mając skończonych jeszcze 16-tu lat. W seniorach wcześniej jeszcze grał ode mnie, mój rówieśnik Jacek Makowski. Gdy przeszło rok wcześniej w sezonie 1979/1980 – konkretnie w czasie przerwy zimowej do seniorów chciał mnie wziąć ówczesny trener Krzysztof Pruszewski – nie zezwolił na to mój kochany „psor, trenujący mnie wtedy w TRAMPKARZACH. W pierwszej drużynie seniorów występowali ze mną min. Bramkarze Józio Spychalski – „CHRYPA”, równocześnie wieloletni gospodarz stadionu, Mirek Kwiatkowski, Mirek Mietliński, Bogdan Grzelec – „Mekintosz”, Włodek Paciorkowski – „PACIOR”, Zbysio Książek(kapitan długoletni)- „GUMA”, jego brat Jasio – „JANCZAR”, bracia Stasio – „PUCZEK” i Gienio – „LOCZEK” Pukowie, Tadzio Kornaszewski – „GULASZ”, Sławek Przybylski – „MADZIAR”, Sylwek Adamczyk – „ANTAŁ”, Mirek Wróblewski – „WRÓBEL”, Romek Strzelecki – „ZICO”, Sławek Biernacki – „BIERNAŚ”, Rysio Dombek – „BĄBEL”, Leszek Kochański – „LEON”, Jacek Makowski – „CIUNIO”, Sylwek Wiśniewski – mój brat rodzony, Sylwek Grzybiak – „GRZYBEK”, Janusz Kochański – „Janczar”, Mirek Chojnacki, Stasio Boguszewski, Dariusz Ruszel, Krzysiek Owczarek, Paweł Bartnik, Robert Sosnowski – „Kodżak”, jego brat rodzony – Adam Sosnowski, Tomek Skwarek, Jurek Szymański i Witek Książek, Darek Ruszel, Sławek Iwański, Grzesiek Płatek, Darek Biczyk. Przez krótki okres trenował nas również wybitny trener juniorskich zespołów LEGII WARSZAWA – Pan Wajsert.
Gdy wróciłem z wojska w roku 1988 roku, po dwuletnim rozbracie z piłką nożną, nie wiedziałem, że niedługo wszystko się zmieni, że upadnie „komuna”, że niebawem i w naszym MZKS-ie nastąpią zmiany. Prezesem w 1988 roku został Pan Krzysztof Zieliński, vice-prezesami Panowie Andrzej Płatek i Andrzej Fąfara. I to właśnie wtedy, z ich inicjatywy, wydaje mi się, że we wrześniu 1989 roku miało miejsce uroczyste reaktywowanie KORONY – przywrócenie jej starej, przedwojennej nazwy. Była to uroczysta chwila, bo połączona z poświęceniem stadionu przez ówczesnego ekonoma Parafii WNIEBOWZIĘCIA NAJŚWIĘTSZEJ MARII PANNY W GÓRZE KALWARII, księdza Ciechomskiego.
Mecz w ramach Pucharu Polski MKS „Korona” – „Jedność” Żabieniec 2: 0, bramki Stasio Fijka i Leszek Kochański, 27 sierpnia 1989 roku, o godz. 17.00, w niedzielę, stoją od lewej:trener Krzysztof Pruszewski, Stasio Puk, Mirek Chojnacki,Tadzio Kornaszewski, Darek Biczyk, Jacek Makowski, Paweł Bartnik, Janusz Kochański, św.p. Rysio Dombek, kier.drużyny Jasio Supryn, masażysta(żołnierz, sanitariusz z jednostki wojskowej, nie pamiętam nazwiska), poniżej klęczą: Leszek Kochański – kapitan, Stasio Fijka, Darek Ruszel, Mirek Wiśniewski(piszący te słowa), Grzesio Płatek, Robert Sosnowski, leży nasz bramkarz Jacek Strulak – kapral wozu strażackiego w jednostce wojskowej, w cywilu w klubie MAZOVIA RAWA Mazowiecka.
Powyżej tenże sam mecz – tradycyjne wówczas powitanie zespołów, z okrzykami, przez kapitanów drużyn, u nas przez „Lecha”, lub „Leona” jak zwracaliśmy się do Leszka Kochańskiego
Dariusz Ruszel i piszący te słowa.
Po wspaniałym sezonie 1988/89, kiedy byliśmy o krok od awansu do LIGI OKRĘGOWEJ (wtedy liga okręgowa odpowiadała dzisiejszej III Lidze) za trenera Krzysztofa Pruszewskiego (który też podobnie jak Krzysztof Baliński drużynę seniorów prowadził przynajmniej dwukrotnie, onegdaj był świetnym obrońcą w barwach JEDNOŚCI ŻABIENIEC, LEGII WARSZAWA I RKS URSUS) i wspaniałej nie gorszej jesieni w sezonie 1989/90, zapowiadającej rzeczywiste odrodzenie Korony, kiedy zajmowaliśmy prawie cały czas pierwsze miejsce w „A” klasie, po odejściu wiosną z klubu popularnego „Krzyśka”, wszystko zaczęło się „sypać”. W tej drużynie obok żołnierza bramkarza Jacka Strulaka, świetnego zresztą, grał jeszcze nie mniej dobry, mający za sobą występy w II lidze ówczesnej Mirosław ŻAK z GÓRNIKA ŁĘCZNA. Wkrótce po tym miała miejsce jeszcze, nieudana, pór roku trwająca fuzja(połączenie) z POLKOLOREM PIASECZNO, a trenował nas wówczas znakomity niegdyś zawodnik Pan Bakalarczyk. Najlepsze lata dla KORONY, przynajmniej za mojej pamięci i mojego w nich współuczestniczenia nastąpiły od 1993, gdy Prezesem Klubu został Wojciech Jankowski, Dyrektorem OŚRODKA SPORTU I REKREACJI, z siedzibą na stadionie – Henryk Chromiński, burmistrzem był Józef Latała, a dowódcą jednostki wojskowej taki sam pasjonat jak ci najpierw wymienieni płk Ryszard Bęben oraz Przewodniczący Rady Miasta i Gminy, nieodżałowany Pan Witold Michna. To właśnie od urzędowania tej zgranej ekipy piłkarskich entuzjastów w KORONIE nastąpiła rewolucyjna zmiana. Po raz pierwszy w historii klubu zostało zgłoszonych kilka roczników zespołów dziecięcych: LILIPUTÓW(DZISIEJSZE ORLIKI), ŻAKÓW, MŁODZIKÓW, TRAMPKARZY MŁ, TRAMPKARZY ST. ORAZ JUNIORÓW. To co wprowadzili Ci Panowie, jest wykorzystywane jeszcze w większym stopniu dzisiaj, ale to im trzeba przyznać rolę pionierów na tym polu, jeśli chodzi o nasz klub. Dotychczas było tak, że w klubie oprócz seniorów istniała jeszcze tylko jedna drużyna trampkarzy i jedna Juniorów.
Trenerem został po raz drugi wspomniany już wcześniej przeze mnie, legendarny obrońca i kapitan Gwardii Warszawa – Ryszard Kielak. Mówiło się, że gdy Gwardia grała z Górnikiem, Lubański schodził w drugiej połowie z boiska, ponieważ Kielak jak żaden inny środkowy obrońca potrafił „umilić mu życie”. W tym okresie trzon drużyny stanowili żołnierze służby zasadniczej, niektórzy z nich grający na co dzień w bardzo mocnych trzecioligowych klubach. Choćby przypomnę świetnego bramkarza trzecioligowego Górnika Niedopczyce – Krzyśka Dąbka, zawodnika „Radomiaka” popularnego „Ziutka” Roberta Mleczkowskiego, Krzyśka Ogórka z „Sandecji” Nowy Sącz, Jurka Liberdę z „Rakowa” Częstochowa, Tomka Szopę z FC Katowice, Andrzeja Zagrodzkiego, popularnego „suszę” z „Amura” Wilga i wielu wielu innych.
Na tym zdjęciu to jest właśnie ta drużyna, która w sezonie 1993/94 uzyskała awans do „A” z klasy „B”.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony
Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część siódma
Nastąpiły rok po roku awanse drużyny z „B” klasy do Ligi Okręgowej, których w połowie lat 90-tych reprezentujących sobą wysoki poziom piłkarski.
Poniżej zamieszczam dokumentujące te wydarzenia zdjęcia, o których uzupełnianie skrupulatnie dbał, prowadząc przepiękną kronikę, którą teraz w 2015 roku możemy się cieszyć i podziwiać – Dyrektor OsiR-u i członek Zarządu Klubu, mgr Henryk Chromiński, długoletni nauczyciel w Zespole Szkół Budowlanych.
Minister Sportu, poseł, Prezes PKOL, przyjaciel Pana Henryka Chromińskiego (Pan Chromiński prowadził min. biuro poselskie tego wspaniałego, ciepłego, a przede wszystkim skromnego człowieka), przyjaciela Góry Kalwarii (Honorowy Obywatel naszego miasta) Pan Stefan Paszczyk wręcza nagrody pieniężne trenerom: Kielakowi – seniorów, Pukowi – juniorów, Mościckiemu – B klasy seniorów, Gielecińskiemu – żaków i piszącemu te słowa, trenerowi „Liliputów” (tak bardzo nieładnie wówczas nazywała się najmłodsza kategoria wiekowa w rozgrywkach, prowadzonych przez MZPN).
Dyplomy za ten sam sezon 1993/94 wręcza wspomniany Pan Henio.
Trener „Liliputów”, niżej podpisany, prowadzi turniej żonglerki piłkarskiej wśród swoich podopiecznych, podczas uroczystego zakończenia sezonu 1993/94.
Fotografia poniżej z tej samej uroczystości – tym razem nagrody wręczają zawodnikom (na zdjęciu bokiem – zawodnik Juniorów Daniel Chromik) VICE-PREZES, zastępca dowódcy ds. liniowych mjr. Henryk Mróz, członek Zarządu Dr Janusz Rytko oraz Stanisław Puk trener Daniela i chyba też członek Zarządu Klubu.
Niżej zdjęcie drużyny „Liliputów”, której byłem trenerem. Są to chłopcy urodzeni w 1984 i 1985 roku. Nie wszystkich z nich już pamiętam po nazwisku. Powstało, jeśli mnie pamięć nie myli wiosną 1995 roku, w sezonie piłkarskim 1994/95. Wymienię tych, których nazwiska zapamiętałem: Paweł Adamczyk, Michał Tomczyk, Łukasz Ździebko, Paweł Grzybiak, Mateusz Kulik, Jakub Michna, Daniel(chyba?) Romaniuk, Emil Ruciński, Łukasz Zdunek?, Norbert Piotrowski, Jakub Krupa, Michał Kamiński (siostrzeniec Bogdana Kwapisza), Piotrek Klepczyński, Paweł Klepczyński(stryjeczny brat Piotrka), Rafał Kochański (syn Leszka Kochańskiego), Paweł Langner, Grzesiek Goliszewski, który z tego, co mnie pamięć nie myli był z 1996 rocznika. Są jeszcze na tej fotografii: Sylwek Kamiński, tata Michała, Pan Zdunek, tata Łukasza oraz mój przyjaciel, kierownik drużyny, tata Pawła, nieżyjący już św. p. Leszek Langner.
Zdjęcie to przedstawia uczestników jakiegoś spotkania, jakiego to nie pamiętam już (może mi ktoś podpowie, to uzupełnimy tę lukę w pamięci mojej). Zawodnicy jak widać, to trenerzy, byli piłkarze, samorządowcy (w meczu uczestniczył sam burmistrz Latała), nauczyciele. Tych, których znam, to wymienię: stoją od lewej – Tadeusz Szydłowski – trener II drużyny seniorów („C” klasa), wieloletni boczny obrońca pierwszoligowej Warszawskiej „Gwardii”, Ryszard Milewski – trener pierwszego zespołu KORONY(najpierw liga okręgowa, następnie IV LIGA warszawsko-mazurska), wieloletni kapitan słynnej pierwszoligowej „Legii” Warszawa, trzykrotny reprezentant Polski, gra w drużynie „Orłów Górskiego”; radny Józio Leleniewski, Artur Puk, zawodnik KORONY, syn Eugeniusza, NN, ś. p. nieodżałowany ówczesny burmistrz Miasta i Gminy Góra Kalwaria Józef Latała, były zawodnik „Wisły” i MZKS-U Zbyszek Kochański, Sławek Myszkowski; ówczesny nauczyciel w popularnej „budowlance”, a obecny zastępca burmistrza Jan Wysokiński, klęczą: ówczesny radny gminny, a dzisiejszy Przewodniczący Rady Miejsko-Gminnej Zenon Nadstawny, NN, zawodnik i trener drugiego zespołu KORONY równocześnie nauczyciel wf-u w szkole podstawowej w Cendrowicach i radny miejsko-gminny Krzysio Smakoszewski, Mirosław Wiśniewski, pan Góralczyk, NN.
Poniżej zaś zamieszczam zdjęcia z meczów, byłych zawodników KABEWIAKA, WISŁY, POLSPORTU, MZKS-u i drugiej KORONY, organizowanych przez bramkarza Wisły, Polsportu i MZKSU – Wojtka Spychalskiego, popularnego „Chrypy”.
Na początku 1996 roku Ryszarda Kielaka zastąpił znany trener, prowadzący m.in. reprezentację młodzieżową Polski, w której występowali tacy znani zawodnicy jak Andrzej Buncol czy Włodzimierz Ciołek pan Marek Janota oraz przez wiele lat prowadził pierwszoligowe zespołu indonezyjskie. Tak to nie żart – Pan Janota pracował w egzotycznej INDONEZJI. Ciekawostką jest, że Ryszard Kielak zostawił na jesieni 1995 roku zespół na 4 miejscu, a drużyna, przecież ta sama z Markiem Janotą na końcu rozgrywek uplasowała się na 8 miejscu. Na jesieni, bodajże w połowie października 1996 roku w trakcie rozgrywek do dymisji podał się Marek Janota, a zastąpił go świetny, boczny obrońca i kapitan Legii Warszawa oraz 3 krotny reprezentant Polski za Ryszarda Kuleszy – Pan Ryszard Milewski, grający w stołecznym klubie od połowy lat siedemdziesiątych do połowy lat osiemdziesiątych. Pan Milewski sprowadził z III ligowej „Markovi” Marki takich zawodników jak Piotr Redel („Łysy”), Darek Krajewski („Kurczak”), Tomek Roguski („Rogal”), Grzegorz Machnacki („Machnak”) oraz bramkarz Paweł Olczak („Olaf”), doszedł do nich jeszcze później Paweł Duliasz („Bobo”) z „Dolcana” Ząbki i dodając do nich jeszcze wychowanków – Leszka Kochańskiego i Jacka Makowskiego, Romka Paluszkiewicza i Emila Hanca oraz młodych utalentowanych – Grzesia Gromadzkiego („Balon”) oraz Łukasza Piotrowskiego („Łuki”) wprowadził z nimi KORONĘ W SEZONIE 1997/1998 do IV LIGI tzw. warszawsko-podlasko-mazurskiej, zajmując w sezonie 1998/1999 3 miejsce bodajże. Przez jakiś czas Ryszarda Milewskiego, który przez 4 mecze prowadził II ligowy Nowakowski Nowy Dwór Mazowiecki, zastępował utalentowany niegdyś boczny obrońca pierwszoligowej warszawskiej Gwardii Tadeusz Szydłowski, wychowanek Jezioraka IŁAWA. Ten wspaniały człowiek i trener na co dzień trenował drugi, C klasowy zespół Korony.
Drużyna Milewskiego w 1997 ROKU
Powyżej zdjęcie, pochodzące mniej więcej z tego okresu. Drużyna Juniorów, chłopców urodzonych w 1982 i 1983, z jako trenerem – autorem niniejszego opracowania.
W tym mniej więcej okresie, pod koniec lat dziewięćdziesiątych na stanowisku prezesa klubu Pana Wojciecha Jankowskiego zastąpił niezwykle lubiany i szanowany w Górze Kalwarii, mieszkający od urodzenia w naszym mieście, co w Górze Kalwarii wcale nie było regułą wielki pasjonat piłki nożnej Pan Janusz Oksiński. Za jego prezesury pierwsza drużyna „Korony” cały czas znajdowała się wysoko w tabelach IV Ligi Warszawsko-Mazurskiej. Były to dzięki Panu Januszowi również bardzo dobre czasy w historii górno – kalwaryjskiej piłki nożnej. Wyjeżdżaliśmy wtedy przypomnę na mecze do miast oddalonych od Góry Kalwarii o ponad 300 km. Jeździliśmy do Biskupca, Bartoszyc na Warmii, do „Mamry” Giżycko, do „Hetmana” Białystok”, do Sokółki w Puszczy Białowieskiej. Tak dalekie wyjazdy wymagały dużych również nakładów finansowych i Pan Janusz Oksiński potrafił te niemałe przecież środki klubowi zapewnić. Od siebie dodam jeszcze, że to człowiek niezwykłej uczciwości, niezwykle oddany swojej piłkarskiej pasji. W okresie tym Ośrodek Sportu i Rekreacji posiadał swój autobus i kierowcą tego autobusu, dowożącego zawodników wszystkich drużyny KORONY na mecze i obozy sportowe był Pan Bogdan Cholewski. To barwna postać i lubiana przez zawodników, trenerów i działaczy. Jeden z ostatnich przedstawicieli rodowitych, przedwojennych warszawiaków, mówiących czystą gwarą warszawską. Bardzo wesoły i sypiący kawałami jak z rękawa był wtedy integralną częścią naszego klubu.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony
Przyczynek do historii MKS Korona Góra Kalwaria
Część ósma
W sezonie 1999/2000 Ryszarda Milewskiego zastąpił również sławny zawodnik i bardzo dobry trener Andrzej Wiśniewski.
W siedemdziesiątych i osiemdziesiątych latach występował na prawym skrzydle w warszawskiej „Gwardii”, czyli grał jeszcze razem z Ryszardem Kielakiem i Tadziem Szydłowskim. Andrzej Wiśniewski po jesieni zajmował z zespołem, wysokie 5 miejsce, ale wkrótce zaczęli odchodzić tzw. „najemnicy”, gdyż, co nie było tajemnicą, wszyscy ci piłkarze trafili do nas tylko ze względów finansowych. Gdy „skończyły” się pieniądze – w klubie pozostali tylko zawodnicy miejscowi, a oni sami nie byli w stanie utrzymać tak wysokiego poziomu gry.
Zespół seniorów krótko prowadził Jacek Makowski. Zaczęły się znów „chudsze” lata. Korona spadła do V ligi, którą prowadził Robert Radoński, w tym czasie na krótko wrócił do klubu w charakterze Dyrektora Sportowego Ryszard Milewski.
Poniżej zdjęcie, przedstawiające drużynę „B” klasy seniorów przed meczem Sparta II Jazgarzew – Korona, który odbył się 2.09.2001 roku (a więc sezon 2001/2002) w niedzielę, na boisku bocznym. Wynik 4 – 1 dla Sparty, bramka dla Korony – Paweł Kochański. Trenerem był niżej podpisany, a kierownikiem drużyny – Zbysio Książek.
Trzy zdjęcia poniżej pochodzą z okresu, kiedy trenowałem chłopców „Korony”, urodzonych w 1992 i 1993 roku. Prowadziłem ten zespół najdłużej, bo ci z 93-go byli w II-iej klasie, a ci z 92-go w III-iej klasie szkoły podstawowej. Doprowadziłem ich do wieku juniorskiego, kiedy chodzili do I i II Gimnazjum, mając po 16-cie i 17-cie lat. Od 2002 do 2009 roku.
Grupowe zdjęcie, zrobione podczas przerwy zimowej sezonu 2002/2003, na sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej nr 2. Spróbuję wszystkich tych „moich chłopców” wymienić. Stoją od lewej w najwyższym rzędzie: Dawid Książek, Mroczek, Patryk Okrasa, piszący te słowa, Jakub Wiśniewski (mój syn), Łukasz Sztyber, Daniel Folwarski, Brzeziński, ale imienia nie pamiętam; w rzędzie środkowym od lewej strony: Robert Gołdański, Mateusz Trojanowski, Patryk Bątruk, Mateusz Tancosz, Damian Otto, Mateusz Myszyński, Jakub Dutkowski (najmłodszy, urodzony w 1994 roku). Siedzą na ławce: Przemek Wrochna (też urodzony w 1994), Grzegorz Migdalski, nieżyjący, św. p. Paweł Korpalski, Kacper Książek, Rafał Matulka, Konrad Marszał, Marcin Wożnica; z piłką w rękach leży sobie na boku Michał Traczyk.
To zdjęcie zostało zrobione na przełomie czerwca i lipca 2003 roku, podczas pobytu na obozie piłkarskim w Człuchowie. Pojechaliśmy tam w nagrodę, że zajęliśmy II miejsce w turnieju im. Marka Wielgusa, w okręgu warszawskim, na stadionie „Agrykoli” Warszawa. Wracamy z treningu do miejsca zakwaterowania (bodajże w Zespole Szkół Technicznych w Człuchowie). Od lewej strony: ja, pozdrawiający robiącego zdjęcie, chyba kierownika drużyny, Tomka Okrasę; następnie idą: Jakub Wiśniewski, Rafał Matulka, Jakub Durka, Artur Oksiński, Łukasz Walczyński, Michał Traczyk, Patryk Okrasa i wreszcie Łukasz Sztyber.
Na tym zdjęciu Kuba wykonuje rzut karny, w turnieju drużyn, które przebywały razem z nami na obozie. A były to zespoły z terenu północno-zachodniej Polski.
Za prezesury najpierw Pana Leszka Trojanowskiego, a później Pana Zbigniewa Sznajdera Korona połączyła się z OŚRODKIEM SPORTOWYM z pobliskiej wsi Pęcław, tzw. „Junajtet” Pęcław, którego jedynym WŁAŚCICIELEM I SPONSOREM został Pan Malicki. Na trenera powołano świetnego zawodnika i trenera – Roberta Podolińskiego. Do tego dziwnego „tworu”, no bo trenowano w Pęcławiu, a mecze rozgrywano na Wojska Polskiego 44 za niezłe pieniądze sprowadzono Sylwestra Patejuka, który od tego epizodu w KORONIE- JUNAJTET niebawem rozpoczął zawrotną karierę, najpierw przeszedł do “BRONI” RADOM, następnie do „PODBESKIDZIA” (ekstraklasa), by na końcu „wylądować” w ŚLĄSKU WROCŁAW (ekstraklasa) będąc tych zespołów podstawowym zawodnikiem, strzelając dla tych klubów dużo bramek, podobnie jak w Koronie. Pan Malicki sprowadził jeszcze do swego zespołu byłego zawodnika GWARDII warszawskiej, Ruchu Chorzów i Pogoni Szczecin Sergiusza Wiechowskiego, utalentowanych czarnoskórych zawodników oraz przyszłego reprezentanta Wietnamu. Z „naszych” -w JUNAJTET- KORONIE grali Emil Hanc, Grzesiek Gromadzki.
W sezonie 2007-2008 nadarzyła się okazja NIESAMOWITYCH W historii klubu awansów, bowiem miała nastąpić rewolucyjna, zresztą nie pierwsza w historii PZPN reorganizacja rozgrywek. Zespół, który na koniec rozgrywek zajął 6 miejsce mógł po zwycięstwie w barażu awansować do III Ligi, a zespół pierwszy po zwycięstwie również w meczu barażowym mógł od razu miał awansować do II-iej LIGI. Niestety w wyniku nieporozumień między trenerem Podolińskim a synem Pana Malickiego, Sebastianem, jednocześnie bramkarzem zespołu, oczywiście oficjalnie takiego konfliktu nie było i o takowym mówiło się tylko w tzw. zakulisowych rozmowach (Sebastian Malicki, gdy był juniorem, zdobył z reprezentacją POLSKI do lat 16, w 1999 roku vice-mistrzostwo Europy) awans tak upragniony przeszedł nam „koło nosa”, zespół bowiem ostatecznie zajął 8 miejsce. Oto tabela z tamtego, niezrealizowanego do końca sezonu:
Wydaje się, że w omawianym okresie najlepsze lata bronienia miał już poza sobą i niepotrzebnie wtrącał się do pracy Roberta, którego uważam za bardzo dobrego trenera, mającego tzw. swój warsztat trenerski i potrafiącego wprowadzić, i utrzymać w drużynie tzw. atmosferę. Śmiem twierdzić, że gdyby nie ambicjonalne pretensje Sebastiana Malickiego popularny „bobo” tę drużynę do III LIGI by wprowadził. Stało się inaczej. W następnym sezonie Pan Malicki, raczej młodszy Malicki zaskoczył całą Polskę zatrudniając, pozbawionego bezterminowo praw trenerskich Dariusza Wdowczyka. 46-letni szkoleniowiec jest zamieszany w aferę korupcyjną panującą w polskiej piłce nożnej. Zarzuty, które został mu przedstawione dotyczą sezonu 2003/2004, kiedy to był trenerem trzecioligowej wówczas Korony Kielce. Za ustawianie 14 spotkań w tym okresie, kielecki klub został zdegradowany do nowej pierwszej ligi, ukarany grzywną finansową oraz odjęciem 7 punktów. Wdowczyk, mimo utraty licencji trenerskiej, może pracować z Koroną Góra Kalwaria, ponieważ w 4 lidze nie jest ona wymagana. Malicki ominął przepisy w ten sposób, że zatrudnił Wdowczyka na jakimś fikcyjnym etacie, a oficjalnym trenerem „zrobił” Emila Hanca, wieloletniego zawodnika i trenera KORONY, wcześniej grającego, podobnie jak Romek Paluszkiewicz w „Polkolorze” Piaseczno. Drużyną z trybun kierował popularny „Wdowiec”, a na ławce jego polecenia wykonywał Emil. Tym jednym, kontrowersyjnym posunięciem Malicki sprawił, że na kilka dni KORONA GÓRA KALWARIA i mała wioska Pęcław stały się głównym obiektem zainteresowania wszystkich polskich mediów, stacji telewizyjnych szczególnie. Pamiętam to dobrze, bo sam objaśniałem dziennikarzom jak dojechać do OŚRODKA SPORTOWEGO W PĘCŁAWIU, KTÓRY WTEDY PRZYPOMINAŁ OBLĘŻONĄ TYWIERDZĘ. Niestety nie pomógł nawet sam Dariusz Wdowczyk, zresztą wkrótce cała ta sztuczna układanka rozsypała się, gdyż Pan Malicki wycofał się z tego, przyznajmy dziwnego przedsięwzięcia, które od razu wydawało mi się skazanym na porażkę, ponieważ zabrakło w tym, zwykłej, jak zawsze, gdy idą za tym duże pieniądze – sportowej cierpliwości. A naszej Koronie podobnie jak przed kilku laty taki eksperyment przyniósł tylko same straty, bo znów zostawiono nas samym sobie, a jeszcze straciliśmy tak samo jak za czasów „Marcovii” naszych wielu utalentowanych, dobrze zapowiadających się piłkarzy, którzy w większości nie mieli szans na grę w zespole „najemników”. Gdyby zachowano w tych dwóch różnych eksperymentach z obcymi zawodnikami odpowiednie proporcje i zdrowy rozsądek na pewno dzisiaj status sportowy Korony byłby wyższy. Ci młodzi „odrzuceni” poszukali sobie miejsca w tzw. lidze szóstek, co było dla nich jeszcze gorszym rozwiązaniem. Po odejściu Malickiego w sezonie 2010/2011 wróciliśmy do punktu wyjścia, z bardzo dobrym trenerem Andrzejem Prawdą, który miał za sobą prowadzenie zespołów I i II ligowych, nie mówiąc już o III ligowych.
Po niecałym roku z Panem Andrzejem jako trenerem okręgówki, który jak to się mówi „zwinął żagle” na początku maja, kiedy do zakończenia rozgrywek pozostało bodajże jeszcze 8 spotkań spadliśmy do „A” klasy. Gdyby Pan Andrzej Prawda nie odszedł w takim ważnym momencie, kiedy chłopcy potrzebowali go szczególnie, gdyż bardzo go lubili i szanowali, bo warsztat trenerski miał nienaganny i tak po ludzko dał się lubić i nie odszedłby do IV ligowego „BUGU” WYSZKÓW do A KLASY byśmy nie spadli. Te ostatnie osiem spotkań, to właściwie prowadzili sami zawodnicy, a zawodnik grający, nawet najwybitniejszy nigdy nie ustawi zespołu tak jak trener z autorytetem na ławce rezerwowych. Zresztą ostateczna tabela rozgrywek tego sezonu mówi sama za siebie, zabrakło nam jednego punktu, aby się utrzymać w lidze okręgowej.
Ostatnie lata pamiętają wszyscy, najpierw po odejściu Prawdy na trenera seniorów w sezonie 2011/12 desygnowano Pan Tomasza Dutkowskiego, znanego i lubianego przez piłkarzy na południowym Mazowszu. Oto tabela po tegoż sezonu zakończeniu.
Autor tekstu: Mirosław Wiśniewski “Wiśnia” – były wieloletni zawodnik, trener i kierownik drużyny Korony