Trudno jest opowiedzieć o meczu, w którym się dostało takie baty, jakie my, jako „Korona” otrzymaliśmy w niedzielnym meczu w Parysowie, z tamtejszym „Orłem”. No bo najlepiej od razu byłoby skwitować ten nasz nie najszczęśliwszy występ słowami, które do przyzwoitych się nie zaliczają i ze względu na dzieci przytoczyć ich nie wypada.
Nie pójdę najłatwiejszym torem ogólnej krytyki, która i tak niczego nie wniesie. Postaram się uchwycić istotę tej naszej porażki trochę w inny sposób. Przecież i tak mi nikt nie uwierzy, kto na meczu nie był, a nawet jeśli był, to jego myślenie będzie podobne do tego pierwszego, że nasi chłopcy grali, może nie tyle co dobrze, ale inaczej niż przeciwnik. Tutaj w zupełności powiedzenie „myśmy grali w piłkę, a oni strzelali bramki” odpowiada rzeczywistości. Lecz to i tak niczego nie zmieni.
I tutaj kieruję te słowa do piłkarzy MKS „Korona”, którzy występują w rozgrywkach o Mistrzostwo „B” klasy seniorów. Moi drodzy koledzy, może te moje słowa zmienią choć trochę Wasze błędne myślenie, które przenosicie na boiska B-klasowe, aczkolwiek nie wszystkie boiska. Powiem Wam tak: nic i nikt nie zmieni tego, że gracie na boiskach, które przypominają bardziej dobrze zadbane, nadnarwiańskie lub nadwiślańskie łąki. Nic i nikt nie zmieni faktu, że gracie na placach, które tylko z daleka przypominają boisko piłkarskie i które położone są w egzotycznych wioskach, gdzie jeszcze dzisiaj, gdyby oczywiście żyli, uczeni Brukner(czyta się Brikner) lub Kolberg znaleźliby relikty archaicznej mazurskiej gwary i swoistego ludowego folkloru Mazowsza Leśnego(tereny dawnej ziemi Czerskiej, na wschód Wisły, sięgające ziemi łukowsko-siedleckiej). Nie poradzicie nic na to, że biegają po tych klepiskach i łąkach sędziowie ,którzy albo mieszkają gdzieś w okolicy, albo z owej okolicy pochodzą i aktualnie zakotwiczyli się w stołecznej Warszawie. Jeżeli odpowiedzialny za wszystkie rozgrywki, powtarzam wszystkie, począwszy od IV ligi na B klasie skończywszy, Mazowiecki Związek Piłki Nożnej z pobłażaniem spogląda na to, że wspomniani panowie sędziowie, którzy nie bez przyczyny chyba tak samo się nazywają jak ich koledzy w togach, mecz zaczynają godzinę przed jego rozpoczęciem od bardzo przyjemnej i życzliwej rozmowy z panami prezesami lub z prezesami i włodarzami-sponsorami gospodarzy w jednej osobie, to też na to wpływu nie macie żadnego.
Oczywiście nikt nikomu nie zabrania rozmawiać, ale zawsze dziwnym zrządzeniem losu, gdy tylko udało mi się zaobserwować przypadkowo taki sielsko-anielski obrazek, po takiej rozmowie w cztery oczy, czcigodny pan sędzia, który najczęściej też na boiskach B klasy biega bez swoich bocznych asesorów, prowadzi zawody tak, że zawsze zadowolony może być tylko jeden pan prezes i jego cała wioska.
Oczywiście to też tylko przypadek, że sędzia „patriota” sędziuje mecze prawie i wyłącznie w tej jednej i tej samej miejscowości. Na pewno też jest zbiegiem okoliczności, że pan arbiter(jak to dumnie brzmi! ) karne dyktuje zwykle dla drużyny gospodarzy, na mecze których tak często przyjeżdża. Z tego co słyszałem od zawodników „Orła” Baniocha, którzy gościli w niegościnnym Parysowie ,w drugiej kolejce spotkań, to również tak, jak w naszym meczu sędzia główny wprowadził w życie nowy przepis o grze w piłkę nożną, a mianowicie taki, że rzut karny nie dyktuje się za faul lub zagranie ręką w polu karnym, lecz tylko w takim przypadku, kiedy ów faul lub zagranie ręką zostanie popełnione przynajmniej 1 lub 2 metry przed linią pola karnego, oczywiście zawsze z korzyścią dla drużyny gospodarzy, w naszym wypadku dla zespołu „Orła” Parysów.
O co mi chodzi drodzy zawodnicy, którzy będziecie po klepiskach lub łąkach podobnych jak w Parysowie biegać lub brnąć w błocie po kostki ? Chodzi mi o to, że nie zmienicie tych „swojskich obyczajów” i „swoistej tradycji”, rodem z filmu Stanisława Barei pt:„Miś”. Jeżeli organizacja do tego powołana czyli MZPN na taką „tradycję” spogląda życzliwym okiem lub owe oko zakrywa sobie ręką, to i Wy nic na to poradzicie.
Dlatego radzę Wam, żebyście się w końcu obudzili z tego czerwcowego letargu i zdali sobie wreszcie sprawę , że gracie w takiej klasie rozgrywkowej, w której „trup ściele się gęsto” , a głównym obiektem zażartej walki jest nie, wymyślona przez anglików piłka ze skóry lub innego tworzywa, ale kości i stawy przeciwnika. Jeżeli nie zaczniecie grać, przynajmniej na boiskach, które położone są wśród malowniczych łąk i pastwisk mazowieckiej niziny, w sposób i w stylu podobnym do gry „Orła” Parysów, to nie macie co marzyć o awansie do „A” klasy.
Pewnie, że ci chłopcy z wiosek grać w piłkę raczej nie umieją, ale to od nich się powinniście nauczyć jednego: zaangażowania i woli wali. Nie wiem czy zauważyliście, ale oni swoje braki w technice i innych elementach sztuki piłkarskiej nadrabiali dobrym przygotowaniem fizycznym, a gdy i tego im nie starczało , to wszyscy wracali się na swoją połowę, by po odebraniu piłki, szybko posyłać piłkę do szybkich zawodników w napadzie: środkowego sympatycznego chłopaka, którego tatuś albo mamusia musieli pochodzić z Afryki i dwóch jeszcze szybszych skrzydłowych.
To dzięki nim zainkasowaliście worek bramek i to na nich były te faule przed polem karnym, które w myśl przepisów pana sędziego parysowskiego zostało przedłużone o kilka metrów w kierunku środka boiska, ale tylko na tej połowie, na której w danej chwili grają zawodnicy gości.
Ale i to nie jest takie ważne, bo bez tych karnych-niekarnych meczu raczej byśmy i tak nie wygrali, chyba że, wykorzystalibyście dwie lub trzy dogodne sytuacje w pierwszych minutach meczu. Jeżeli będziecie grać na łąkach lub klepiskach w taki sam sposób, jak w Górze Kalwarii, na prawdziwym boisku, czyli piłką od nogi do nogi, mnóstwem celnych podań, wymienianych nawet na połowie przeciwnika, a nie zakończycie tej „tiki-taki” celnym trafieniem do bramki, „przestrzegających tradycji” gospodarzy, to zawsze taki mecz przegracie, o ile, przeciwnik będzie zupełnie „niewidomy”.
Czy zauważyliście, że każde ich wejście, każda ich interwencja była na granicy złamania Waszego piszczela lub w najlepszym wypadku uszkodzenia Waszych wiązadeł krzyżowych w kolanie? W takich wypadkach na sędziego, który jest lokalnym patriotą, nie macie co liczyć. Jeśli sami nie będziecie fizycznie przygotowani na taką grę i nie pokażecie przeciwnikowi, że sami też tak potraficie, to lepiej jakbyście na taką łąkę nie wychodzili. (Specjalnie piszę łąka czy klepisko bez cudzysłowu, ponieważ słowa te odpowiadają rzeczywistości).
A tak na marginesie to po co Mazowiecki Związek Piłki Nożnej wprowadza wymogi licencyjne i u nas zawsze się do czegoś przyczepia, a na innych spogląda łaskawym okiem; po co unifikuje wymiary boisk, kiedy w takim Parysowie boisko w szerz ma nie więcej niż metrów 45, a nasze ma szerokości 70. Jeżeli panowie od weryfikacji bois uważają, że w „B” klasie najłatwiej zdobywać bramki z autu i pozwalają na to, że od linii bocznej do linii pola karnego jest dwa metry odległości, to ja czegoś tutaj nie rozumiem.
Jeżeli jakaś drużyna z ekstraklasy, nawet jeśli będzie pod względem piłkarskim najlepsza, a ich stadion nie spełnia wymogów licencyjnych, to z tego co wiem, nie dopuszcza się ją do rozgrywek.
Ale, jeśli MZPN uważa i moim zdaniem słusznie, że nie da się zrobić z łąki boiska, to niech organizuje oddzielne rozgrywki dla drużyn z łąkami i oddzielne dla tych klubów, które mają place do gry w piłkę nożną, które można nazwać prawdziwymi boiskami piłkarskimi.
Moim zdaniem, wzorem lat sześćdziesiątych należy utworzyć dla „łąkowców” C klasę. Dlaczego taki podział niedemokratyczny i niektórzy podniosą larum,dyskryminujący wręcz ? Inni znowu powiedzą, że przecież gmina biedna, nie stać jej na boisko z prawdziwego zdarzenia.
Tedy ja odpowiadam, jeżeli gmina biedna, to przecież PZPN i MZPN są bogate, niech one wybudują boiska, bo przecież taka jest ich statutowa rola między innymi. A jeżeli tych pieniążków im z jakiegoś powodu szkoda, to niech utworzą taką „C” klasę właśnie.
Kto gra lub grał w piłkę nożną, ten doskonale wie, że gra na boiskach o rażąco różnych rozmiarach i o rażąco różnej nawierzchni, to zupełne inne odmiany futbolu, choć tym, którzy do tego dopuszczają wydaje się, że to ta sama dyscyplina. A że przy okazji nie opowiadam andronów, to niech za przykład posłużą: piłki plażowa i piłka halowa. Obecnie są to samodzielne dyscypliny sportu, w których wyłania się mistrzów krajowych, kontynentów i mistrzów świata. Piłka halowa, to nie jest piłka nożna sensu stricto i „piłka łąkowa” to też nie jest piłka nożna sensu stricto.
Oczywiście, że sobie żartuję, ale czy do końca, to już sami Państwo musicie sobie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Jedno jest pewne – w najbliższym czasie nie będzie lepiej i nikomu nie zależy na tym , aby tę nienormalną wszak sytuację zmienić. Dlatego, to Wy jako zawodnicy, grający na tego typu „obiektach”, musicie się do takich warunków przystosować, odwrotnej sytuacji jak na razie nie będzie i o tym musicie pamiętać.
Musicie być tak twardzi, jak ci chłopcy z Parysowa i tak zdeterminowani jaki oni. Gdy patrzyłem w niedzielę na zaangażowanie niektórych z Was, szczególnie naszych obrońców, to zadawałem sobie takie pytanie, pomijając wszystko to, o czym wyżej wspomniałem: po co w ogóle oni się przebierali w stroje i to w dodatku w barwach MKS „Korona” Góra Kalwaria. Chcecie to mi uwierzcie, nie chcecie, to nie uwierzcie, ale stroje niektórych z Was były tak czyste po meczu jak i przed meczem. A przecież graliście w błocku, gdzie nogi gdzieniegdzie zapadały się po kostki. Mi byłoby wstyd, żeby moja koszulka po meczu była tak sucha, jak koszulki niektórych z Was. Powiem wam jeszcze coś, co może niektórych z Was zmusi do jakiejś refleksji nad sobą.
Otóż, gdy miałem już ponad trzydzieści lat i trenerzy coraz częściej wystawiali mnie na bocznej obronie, obojętne lewej czy prawej, bo jednakowo operowałem nogą prawą i lewą, to nigdy nie dałem się ograć w taki łatwy sposób jak miało to miejsce z Wami. Jestem więcej jak pewien ,że ani razu skrzydłowy z Parysowa, który otrzymał czerwony kartonik lub ten środkowy Murzynek, schodzący do boku, nigdy by mi nie uciekli i nigdy by mnie nie „wykołowali” swoimi prostymi zwodami.
Dlaczego? Otóż odpowiem. Mimo tych ponad trzydziestu lat na karku byłem znakomicie przygotowany pod względem wytrzymałościowym, siłowym i szybkościowym, czyli tym co decyduje najbardziej o grze zawodnika, nie tylko piłkarza. To jest klucz, do którego Wy w dużej swej masie nie przykładacie odpowiedniej wagi, bo uważacie, że jesteście mądrzejsi od wszystkich praktyków i teoretyków piłki nożnej razem wziętych.
Oczywiście znów zrzucicie winę na trenera, choć jest to założenie typowo hipotetyczne. A ja jeszcze raz się zapytam: na którego już z rzędu trenera? I odpowiem, będąc szczerym do bólu, mówiąc Waszym językiem ,że to jest tylko i wyłącznie Wasza wina, bo przede wszystkim nie przykładacie się do treningu tak jak winniście to robić, przynajmniej fizycznego. Niektóre ćwiczenia, szczególnie te, na wytrzymałość szybkościową, wykonujecie jak to się obrazowo mawia: „na pół gwizdka” i oczywiście później „na pół gwizdka” przystępujecie do meczu. Udawać, że się pracuje, to każdy potrafi, ale być uczciwym w stosunku do samego siebie, to już niewielu.
A ja wam powtarzam, bierzcie przykład z takich, których koszulka po meczu na błocie, ma kolor tegoż błota i w sobie kilka kilo ludzkiego „uczciwego” potu. Ja, mając już swoje lata, żeby dorównać młodszym lub często być od nich lepszy, oprócz treningów, które były obowiązkowe, to dwa najczęściej razy w tygodniu biegałem po kilka kilometrów w lesie lub na bieżni oraz po każdym takim biegu robiłem różne warianty „brzuszków” , pompki i inne ćwiczenia, które poprawiały moją kondycję ogólną. Jednak najważniejsze było w tym to, że na boisku czułem się swobodnie i pewnie. Te moje dodatkowe treningi sprawiały, że mogłem się dobrze ustawić do napastnika, wyprzedzić go, odebrać mu piłkę, wyprowadzić atak, a często znaleźć się pod bramką przeciwnika, aby w ten sposób stworzyć przewagę liczebną. Właściwie i zgodnie z prawdą, to dodatkowo trenowałem od początku swojej przygody z piłką tzn. jak w wieku 13 lat zapisałem się do klubu MZKS Góra Kalwaria. Wtedy dodatkowym moim treningiem była gra w piłkę, dosłownie od rana do nocy, bo graliśmy na każdej przerwie w szkole i później, już po lekcjach do wieczora na boisku, pasternikach lub podwórkach. Sam nie wiem, kiedy ja wówczas odrabiałem lekcje ? A Wy, niektórzy moi młodsi koledzy, przecież bardzo młodzi, to sprawiacie często takie wrażenie, jakbyście tych lat mieli nie trzydzieści nawet, ale czterdzieści i więcej.
Nikogo nie chciałbym wymieniać czy wyróżniać po tym blamażu, ale odstąpię od tego wyjątku i pochwalę mimo tej porażki niektórych, bo trzeba uczciwie to powiedzieć, na takie wyróżnienie sobie, swoją grą zasłużyli. Mam na myśli tutaj przede wszystkim Kubę Deryło, który po długiej rozłące z piłką gra coraz lepiej i piłkarsko w niedzielę był moim zdaniem najlepszy, choć strzały zupełnie mu nie wychodziły, tylko jeden zakończył się celnym trafieniem; na początek dobre i to. Choć można go skrytykować i za to, że zamiast grać na szpicy, tak jak mu trener wyznaczył, cofnął się i rozgrywał piłkę, zresztą bardzo dobrze w środku boiska. Powiecie niesubordynacja – tak, zgadzam się w zupełności, ale Kuba, jak go znam taki jest – lubi posiadać piłkę i trzeba to przyznać, robi to z pożytkiem dla ogólnego obrazu gry. Ja uważam, że wysunięty napastnik, Kuba, to nie jest pozycja na boisku dla Ciebie. Ty jesteś typowy playmarker i według mnie tutaj powinieneś się realizować.
Drugim zawodnikiem przeze mnie wyróżnionym jest Rafał Postek, pseudonim „Posti”. Choć wiele rzeczy Rafałowi nie wychodzi i często jest szybszy od piłki, to jednego mu nie można zarzucić – braku ambicji i woli walki, zresztą „Deryłko” też nigdy się nie poddaje, choć jego ambicja wynika z zupełnie innych cech psychofizycznych. Rafał jest bardziej nerwowy i przeżywa każde nieudane zagranie i to powinien wyeliminować; nigdy nie jest za późno na poprawę jakiegoś elementu, który składa się później na całokształt gry zawodnika. Gdyby każdy zawodnik tak, jak Rafał podchodził do meczu z takim ambitnym nastawieniem, to wierzcie mi, że zawsze o końcowy wynik meczu byłbym spokojny.
Dobre zawody rozegrał już któryś raz z rzędu Adrian Antosz, inaczej „Adriano”, bo nie tylko, podobnie jak Kuba wpisał się na listę strzelców, to również podobnie jak on, dobrze rozdzielał piłki kolegom. Adrian, o czym należy wspomnieć, jest naszym drugim kapitanem i w wypadku, gdy na boisku zabraknie Mariusza, co miało właśnie miejsce, opaskę kapitana zakłada on właśnie.
Uważam, że z dobrej strony pokazał się Krystian Zarzecki-”Norek”, który też moim zdaniem harował często za dwóch, na swoje stronie. Może nie był to jeszcze jego najlepszy dzień, ale starał się i mając na uwadze to, że hasał po łące, to nie wypadł ogólnie tak źle. Krystian tak trzymaj, bo masz „ciąg na piłkę”, co nie każdy posiada, a możesz zawsze jeszcze być lepszy. Na koniec znów niestety trochę dziegciu.
Chłopcy, którym lewa tylko do tramwaju służy – mój taki cichy apel: na treningach używajcie przez jakiś czas, tylko tej nogi słabszej, bo jeśli będziecie odkładać to na później, to nauka również będzie coraz trudniejsza i z czasem będzie jeszcze gorzej. Pasy i jeszcze raz pasy. I w domu również, ścian chyba nie brakuje nikomu, a szyby w razie czego się wstawi. Mam nadzieję, że w następnym meczu wyjazdowym, będziecie wiedzieć, jak macie grać, nawet jeśli to znów będzie łąka lub a w najlepszym razie klepisko.
Jeszcze trochę statystyki:
Skład: w bramce Piotrek Żelazo, od prawej obrony, Pepe, Acewa, Boro, Gajusz Juliusz, od prawej pomocy: Posti, Adriano, Bliźniak Piotrek, Norek, Boniek, Derył. Zmiany za Pepe Guzik, za Bliźniaka drugi Bliźniak Paweł, za Bońka Szczęsny, za Norka Jasion vel Jesion
Bramki strzelili: w 58 z wolnego, pięknym strzałem z 20 metrów Adriano i 72 dolnym pasem Derył.