Jak ten czas leci, chciałoby się powiedzieć. Niedawno świętowaliśmy awans, a dzisiaj jesteśmy w przeddzień naszego drugiego spotkania w ramach rozgrywek o mistrzostwo „A” klasy w sezonie 2019/20, a za sobą dwa spotkania w ramach rozgrywek Pucharu Polski, na razie na szczeblu regionalnym, choć każdy ma szanse wystąpić na Narodowym 2 maja 2022.

Pierwszy mecz „mistrzowski”, jak to się pięknie i na wyrost w żargonie piłkarskim mówi, graliśmy 17 sierpnia o 17.30 z naszym lokalnym rywalem, „Nadstalem” Krzaki Czaplinkowskie. Ten mecz, będący jednym z kilku tzw. derbowych również zakończył się, jak tamte dwa pucharowe, naszym zwycięstwem i to bardzo wysokim, bo aż 5:0.

Trener Mariusz Szewczyk rzucił do boju wtedy następujących naszych zawodników: w bramce: Marcin Rosłonek zwany „Rocky”, ale nie mylić z Balboa, w obronie od prawej:

Szymański – Wiśniewski – Dziuraniuk-Damian Folwarski; w pomocy: Dombek – Dudzicki Krystian – Antosz(kapitan)-Zowczak-Książek; na szpicy: Tomasz Folwarski. W odwodach czyli w rezerwie czekali tylko na rozkaz dowódcy: Damian Guziński, Karol Guziński, Michalski, Biernacki, Wojtas, Piotr Pamrów.

W 34 minucie dopiero chciałoby się powiedzieć faul w polu karnym na „Kudłatym”, rzut karny, który Adrian Antosz „Adi” zamienia na pierwszą naszą bramkę. Jeszcze wcześniej, bo w 29 tenże sam otrzymuje żółtą kartkę. Nie mijają dobrze 3 minuty, kiedy w 37 Kacper z podania Tomka wychodzi sam na sam z Pawłem Nadstawnym i sprytnie, między jego nogami znajduje drogę do zdobycia przez nasz zespól drugiego gola. Jeszcze w 43 minucie Jasio zostaje ukarany żółtym kartonikiem i bez doliczania dodatkowego czasu sędzia kończy pierwszą odsłonę.

2:0 prowadzą Koronersi, dopingowani licznie tego dnia przybyłymi kibicami. Przyjeżdżają również na mecz dwa wozy naszych dzielnych strażaków, którzy po każdym naszym golu włączają swoje syreny i przez to jeszcze bardziej dopingują naszych do lepszej i skuteczniejszej gry. W 60 minucie meczu nasz sympatyczny coach rodem z Konstancina dokonuje pierwszej zmiany – za Dziurę wchodzi Kuba Biernacki, o którym jeszcze napiszę. W 61 minucie, Tomek zdobywa nasze trzeciego gola z podania Konrada Szymańskiego, który niczym angielski skrzydłowy dochodzi do piłki, do której nikt nie wierzy, że dojdzie i ślicznym dośrodkowaniem posyła piłkę w kierunku Folka, który nie zwykł marnować podobnych sytuacji. Pięć minut później Adi podwyższa wynik na 4 do 0, co już zupełnie demoralizuje zespół „Nadstalan”.

Nie takiej inauguracji się spodziewali, takiego wyniku nikt z nich nie brał nawet pod uwagę. W 70 minucie spotkania za zmęczonych Konrada Dombka i Przemka Zowczaka wchodzą palący się do gry Piotrek Pamrów i Karol Guziński. Te zmiany jeszcze bardziej zwiększają nasze nieustanne ataki, szczególnie Karol hasa po prawej stronie niczym słynny Garincha.

I oto znów rzut karny dla naszego zespołu w minucie tym razem 81 dyktuje pan sędzia za faul na Tomku Folwarskim, ale tym razem Adrian Antosz, jakby speszony tym, że po raz drugi musi dokonać tego samego, uderza zbyt lekko i dobrze broniący w tym meczu Paweł Nadstawny wychodzi z tego pojedynku zwycięsko. Pod koniec meczu za Kacpra wchodzi Dominik Wojtas, za Kubę Wiśniewskiego Mrówa, a za Rockiego, który powiedzmy szczerze nie napracował się wiele, Dawid Guziński vel Guzik.

To jest jednak nie koniec rozpaczy i bólu kibiców oraz zupełnego załamania piłkarzy z Krzaków Czaplinkowskich, ponieważ Tomek w 86 minucie ustala wynik spotkania na 5 : 0 z trzeciego w tym spotkaniu karnego, podyktowanego za sfaulowanie w polu karnym Konrada Dombka.

Czy ktoś się tego spodziewał ? Wydaje mi się, że niewielu stawiało na tak wysokie zwycięstwo Korony, osiągnięte w pierwszym swym spotkaniu w „A” klasie.

Bravo trenerze Mariuszu, bravo chłopcy. Kibice Korony triumfują, „Nadstalu” się smucą i nie dowierzają, wydaje im się, że to tylko przykry sen, ale to nie jest sen, wszystko dzieje się na jawie,a wynik idzie w świat.

Wcześniej, bo 13-go sierpnia o 18 na bocznym, o sztucznej nawierzchni boisku rozegraliśmy w Piasecznie z tamtejszym drugim zespołem, występującym tak jak my również w tej samej III grupie A klasy warszawskiej, pierwszy swój meczy w ramach rozgrywek o Pucharu Polski na szczeblu na razie regionalnym i swój pierwszy w ogóle w sezonie piłkarskim 2019/2020. Chłopcy nasi, koronersi kochani, pokazali lwi pazur i w trudnych warunkach, spowodowanych 30 stopniowym upałem, spotęgowanym śmierdzącą, niczym palący się plastik, nagrzaną sztuczną nawierzchnią boiska.

Gdyby ode mnie to zależało zabroniłbym grania na tego typu boiskach, szczególnie latem i dzieciom. Kiedy pierwsze boiska sztuczne zaczęły się pojawiać, nawet cieszyłem się, uważając jak inni, że to skok cywilizacyjny i początek czegoś dobrego. Teraz jednak przekonałem się, że piłka nożna, to tylko boiska trawiaste, a jeżeli ze sztuczną trawą, to tylko w czasie mrozów i śniegu lub jesiennych ulewnych deszczów, których zresztą teraz coraz mniej.

Wygraliśmy 3:2, prowadząc nawet 3:1 do pewnego momentu, ale sama końcówka należała do gospodarzy, którzy pod koniec trochę nas postraszyli, zdobywając kontaktową bramkę, aczkolwiek to jeszcze my mogliśmy podwyższyć wynik, bowiem w 93 minucie spotkania, faulowany Tomek de Czersko Folwarski, nasz snajper nieomylny i najlepszy, niestety nie wykorzystał rzutu karnego, podyktowanego za faul na Piotrku bodajże.

Wybiegliśmy na boisko w następującym zestawieniu: w bramce Dawid Guziński, w obronie od prawej: Mrówa – Dziura-Damian Folwarski – Szyman; w pomocy od prawej: Karol Guzik – Dudzik – Kuba Biernacki-Jarek Michalski i zupełnie wysunięty do przodu Piotrek Pamrów.

W rezerwie pozostawali: Tomek, Przemek Zowczak, Dominik Wojtas i Adrian Antosz. Jednak nie zaczęło się dla nas tak dobrze, bo już w 4 minucie po błędzie naszej obrony straciliśmy gola. W 6 wyrównaliśmy po akcji lewą stroną i celnym strzale Konrada Dombka. Dwie minuty później wyszliśmy na prowadzenie po golu Karola Guzińskiego. W 13 minucie natomiast na 3 : 1 do przerwy podwyższył strzałem głową Damian Folwarski nasz niezawodny, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego przez Dudzika. Po przerwie Jasia zmienił Przemek Zowczak, a Mrówę Adrian Antosz. Gra nie kleiła się nam skądinąd, pomimo tych roszad, wprost przeciwnie – zaczęliśmy grać gorzej i to gospodarze atakowali częściej. W 58 minucie Karola zmienił Dominik, a Jarka Tomek Folwarski.

Żółte kartki: 37 Dziura, 66 Antosz i 77 Piotrek Pamrów.

3:1 na wyjeździe, czyli „Pierwsze koty za płoty”,styl w jakim to osiągnęliśmy nie był najważniejszy, przechodziliśmy dalej, osiem dnie później 21 sierpnia jechaliśmy już do Radziwiłłowa, leżącego w Puszczy Mariańskiej, dawnej Korabiewskiej, w której nasz święty ojciec Stanisław od Jezusa i Maryi Papczyński założył swoją pierwszą siedzibę, w małej pustelni, w środku lasu. To ponad 70 km od Góry, jechaliśmy przez Grójec, później na Mszczonów i Skierniewice aż w końcu Sochaczew, do których z Radziwiłłowa to tylko rzut kamieniem.

Boisko niezłe, trawiaste, drużyna w „B” klasie, tak jak my jeszcze do czerwca. I radosna wiadomość dla wszystkich na samo wejście: mecz poprowadzi nie kto inny jak sam Hubert Pułapa, rodem z Warki, zwany przez wtajemniczonych „Ostatnim Ogniwem”, dobry znajomy niejednego piłkarza i niejednego klubowego działacza.

Ja osobiście Pana Huberta lubię i ucieszyłem się jeszcze bardziej niż inni, gdy zobaczyłem jego charakterystyczną sylwetkę. Zresztą punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nasze oceny i opinie, piłkarzy, trenerów, kierowników i patrzących z boku, o sędziach często są bardzo dla nich krzywdzące, ponieważ bycie sędzią, a szczególnie w najniższych klasach, to ciężki kawałek chleba, którego żadnemu z nich nie zazdroszczę, a tylko raczej współczuje, choć sam często i gęsto niesprawiedliwie ich potraktowałem, Pana Huberta też. On jednak nie jest pamiętliwy i teraz jesteśmy dobrymi kolegami, jak tylko się spotkamy; naprawdę, mówię to szczerze i z przekonaniem.

O godzinie 17-tej z szatni, znajdującej się w małym, ale schludnym i czyściutkim budynku klubowym, na boisko trener Szewczyk desygnował do bramki Dawida Guzińskiego, na obronę Szymana, Kubę Biernackiego, Folka młodszego i Dominika Wojtasa, do pomocy zaś wyznaczył Adriana, Dzudzika, Konrada, Karola Guzika, z przodu zaś Piotrka i Tomka. Na ławce towarzyszyli mi i trenerowi: Rocky, Mrówa, Kacper, Kuba Jobda.

Kanonadę rozpoczął Adrian z karnego w 15 minucie, którego pan Hubert podyktował za przewrócenie Tomka w polu karnym. Oni nieoczekiwanie, po naszej błędnej pułapce ofsajdowej 3 minuty później wyrównali, ale to było wszystko na co ich stać było tego chłodnego, jak na tegoroczne lato popołudnia. W 24 minucie Dawid dostał żółtą, a w 28 minucie pierwszej połowy Dombek wyszedł sam na sam; po pierwszym uderzeniu piłka odbiła się od słupka i dopiero dobitka tegoż samego sprawiła, że cieszyliśmy się z drugiego gola. Karol nie chciał być gorszy od niego i w 30 minucie otrzymawszy podanie od Tomka podwyższył wynik na 3:1.

Gdy wydawało się, że Szyman nawet wpisze się na listę strzelców, obrońca gospodarzy niestety złapał go za koszulkę i choć uniemożliwił mu strzelenia pewnej bramki, to jednak musiał opuścić boisko. Do przerwy na 4 do 1 dla nas wynik ustalił Piotrek Pamrów.

Po przerwie z początku nic się nie działo, poza tym, że w 55 minucie Karola zastąpił debiutujący w Koronie Jakub Jobda, za Dominika wszedł na plac gry Mrówa, rodem jak wiadomo z Buczynowa, czyli z dawnych dóbr ziemskich Czaplina. Te zmiany były szczęśliwe i pożądane, ponieważ po dwóch minutach znów wnuczek Ryszarda po raz drugi wpisał się na listę, ale tylko strzelców i na zegarze, którego nie było, zobaczyliśmy 1 po stronie gospodarzy i cyferkę 5 po stronie gości.

Dobra nasza, kibice, którzy przyjechali z nami, ci którzy nigdy nas nie opuszczają stłoczyli się w jednym miejscu, co oznaczało, że są zadowoleni, ale budżet szczuplejszy.

W 61 minucie za Szymana,za dobrze zresztą się spisującego, na boisku zastąpił Kacper Karol van der Książek, co przyznam się szczerze ożywiło nasze ataki, bo w 69-tej Dzudzik zaliczył 6-te trafienie. Jeszcze Rocky chciał zobaczyć koniecznie jak wygląda bramka w Radziwiłłowie i dlatego w 75 zastąpił Dawida, bardzo dobrze sobie dzisiaj radzącego.

Na pożegnanie uroczego, o zdrowym powietrzu Radziwiłłowa, wśród puszczy położonego, Tomek skierował piłkę do siatki po raz 7-y i teraz tylko pozostało nam czekać na losowanie, które jak się okazało kilka dni później obdarzyło nas drużyną z okręgówki, konkretnie „Gromem” Warszawa, który odwiedzi nas w najbliższą środę – 4-go września o godzinie 17-tej. Przyjdźcie koniecznie szanowni mieszkańcy, nie tylko kibice Góry, usytuowanej wokół dawnej Kalwarii, ale i okolic. Obiecuję Wam, że chłopaki Was nie zawiodą i zobaczycie mecz nie gorszy niż na Pepsi Arena.

Wracając do meczu i do naszego zespołu. W przerwie między rozgrywkami – letniej – przybyło do nas dwóch wspaniałych dżentelmenów z KS Konstancin, który ostatecznie się „rozleciał”: bramkarz Marcin „Rocky” Rosłonek i filigranowy, ale jakże pożyteczny pomocnik i mogący występować na obronie Kuba, o nazwisku dla interesujących się piłką w Górze znajomo brzmiącym: Biernacki.

Łezka się w oku kręci jak wspomnę Sławka Biernackiego, którego niestety od lat wśród nas już nie ma. Jego wyprzedzające epokę wrzuty z autu prosto na głowę Bogusia Grzelca, Lesia Kochańskiego czy Rysia Dombka, albo te jego kółeczka i zwody, które nie miały sobie równych. Był to technik, o których teraz coraz trudniej, a jego „specialite a la maison” to, trening z trzykilową piłką lekarską. Niesamowity talent, jak wielu wywodzących się z Góry, zmarnowany. Zainteresowała się nim swego czasu nawet „Polonia” Warszawa, a która występowała wówczas w II lidze, odpowiedniczce dzisiejszej Iej, do której trafił z naszej „Wisełki” Sławcio.

Niestety nie wykorzystał swojej szansy, gdyż według mnie, nie potrafił przepychać się łokciami w życiu, walczyć o swoje. Był za skromny i za cichy, przy tym jego wrażliwa osobowość, raczej była jego przeciwnikiem niż sprzymierzeńcem tak w sporcie, jak i w życiu.

Gdyby Sławek żył, na pewno ucieszyłby się z faktu, że Kuba noszący takie samo nazwisko jak on, jest piłkarzem błyskotliwym, szybkim i dobrym technicznie. „Rocky” zaś – to rutyna, spokój i opanowanie, mający bardzo dobry wpływ na grę obrońców i całego zespołu, skromny i bardzo koleżeński, życzliwy bardzo dla młodszych, przyzwoity i fajny gość.

Naprawdę Korona ma szczęście, że ma w swoich szeregach i Kubę, i Marcina. Doszedł jeszcze również Jakub Jobda, rodem z Góry, wysoki i utalentowany obrońca, ale paradoksalnie nigdy nie występujący w oficjalnych rozgrywkach. To zdumiewające, że ten przystojniak nigdy wcześniej, rocznik 1993 urodzenia, nie zdecydował się na występy w Koronie lub innym jakimś klubie. Zawsze preferował grę niezobowiązującą w szóstkach i na hali zimą.

Z tego względu tym bardziej należą się słowa uznania Kacprowi, że namówił swojego kolegę i rówieśnika na trenowanie i granie w Koronie.

Nie można przy tej małej wyliczance, jakże budującej, zapomnieć o Jarku Kulczyku, grającym i trenującym kiedyś w KS Konstancin, ale Jarka przywołuję tutaj całkiem z innego powodu, chociaż grać w piłkę nie zapomniał a trening jest bardziej dla niego zabawą niż koniecznością.

To za sprawą Mariusza Szewczyka, który jest jego przyjacielem, oraz pozostałych „konstanciniaków” takoż samo przyjaciół pojawiał się pewnego lipcowego treningu przy Wojska Polskiego 44.

Nie znając go, myślałem, że to jeden z byłych piłkarzy Konstancina, którzy będą u nas trenować i grać, ale okazało się później, że ten niezwykle skromny i spokojny młody człowiek, służy chłopakom i trenerowi przede wszystkim swoją ogromną wiedzą z zakresu przygotowania fizycznego i odnowy biologicznej zawodnika.

Nie ukrywam, że jestem zawstydzony swoim ignoranctwem, ponieważ Jarek jest jednym z najlepszych obecnie w Polsce specjalistów w tej dziedzinie. Ostatnio pracował w sztabie trenerskim „Wisły” Płock, oczywiście tej Wisły występującej w „EXTRALIDZE”. Znalazł się w niej wraz z trenerem Kibu Vicuny w styczniu 2019 roku. Jak to bywa w najwyższej lidze, gdy nie idzie trenerowi i całej drużynie, to cały sztab wraz z nim musi odejść. Spotkało to również Jarka, którego zastąpił w „Wiśle” Płock 27 letni Mateusz Oszust, wychowanek bodajże „Motoru” Lublin, były bramkarz.

Obserwowałem przyznaje się jego pracę u nas z chłopakami i jestem pod wrażeniem jego umiejętności i wiedzy z dziedziny medycyny, fizjologii, odnowy biologicznej i rehabilitacji.

Ten sympatyczny dżentelmen z laptopem na boisku spadł nam, a szczególnie Mariuszowi i chłopakom, z nieba niczym manna narodowi wybranemu.

Ja osobiście zauważyłem u chłopaków ostatnio progres, czyli po polsku postęp, zwyżkę, jeśli chodzi o ich wytrzymałość, siłę i szybkość, zwrotność i gibkość, używając fachowej terminologi z tej dziedziny wiedzy sportowej i to w dużym stopniu też Jarka Kulczyka zasługa.

Wydaje mi się jednak, że wpływ Jarka na chłopaków wynika zupełnie z czegoś innego, oczywiście nie deprecjonując tych korzyści namacalnych, które można zmierzyć i porównać.

Otóż Jarek, poprzez rozmowy koleżeńskie i luźne z chłopakami na boisku, i w szatni, będąc i to najważniejsze moim zdaniem, takim samym zawodnikiem, i takim samym kolegą z podwórka, zaszczepił u nich to, co jest dla każdego sportowca i to tego sportowca, który chce osiągnąć sukces i podnieść swoje umiejętności, a co charakteryzuje np. takich piłkarzy jak Robert Lewandowski, czyli piłkarza z najwyższej półki, mianowicie to, że oprócz talentu, sumiennego treningu, piłkarz musi być świadomy tego, jak bardzo ważne jest uzupełnianie elektrolitów(woda, napoje energetyczne) utrzymywanie optymalnej wagi, co wiąże się z racjonalnym odżywianiem, czyli dietą bogatą w NNKT(nienasycone kwasy tłuszczowe, czyli typu omega-3, omega-6), jeśli mięso, to raczej ryby, wołowina, drób, dużo warzyw, do każdego posiłku, oleje lniane, rzepakowe, z oliwek, potrawy gotowane, duszone, pieczone, unikania smażonego i fast food`ów; poza tym potrzeba dobrego snu, wypoczynku i wyeliminowania alkoholu i rozrywek, przynajmniej w tygodniu treningowym i przed meczami.

Nie chodzi oczywiście o katowanie się, umartwianie, aczkolwiek jest udowodnione, że sportowiec, który nawet po meczu nadużyje alkoholu, a mówiąc po ludzku, schla się jak świnka, co jest oczywiście przenośnią, bo przecież każda sympatyczna świnka, goszcząca później na naszych stołach (nauka i badania wskazują, że ta świnka utuczona nie jest korzystna dla naszego zdrowia, dla naszych tętniczek i serduszka szczególnie i jeśli jest możliwość zastąpienia białka pochodzącego z jej boczków i tyłeczka, to należałoby raczej z niej zrezygnować, przechodząc na rybki wszelkiego rodzaju, skorupiaczki, żabki i inne ośmiorniczki, na baraninkę i wołowinkę i tak od siebie dodam, mając na uwadze swój pięćdziesiąt ze zwyżką letni organizm, że ta nauka i te badania są prawdą, od której uciekamy, powodowani przyzwyczajeniami i zwyczajnym postawieniem na swoim) wódeczki nie pije i po pubach w piątki i soboty przed meczami nie chodzi.

Jarek Kulczyk jak zdążyłem to zaobserwować, przynajmniej zainteresował chłopaków nie wszystkich oczywiście, tym, jednym z najważniejszych aspektów piłkarza i sportowca w ogóle, mówiącym o tym, że bez odnowy biologicznej, bez diety optymalnej, wiążącej się z odpowiednią, dobrą wagą ciała, bez świadomości i wiedzy, związanej z układem stawowokostnym, krwionośnym, z mentalnym przygotowaniem piłkarza, z unikaniem nadużywania alkoholu i wyeliminowaniu całkowitym palenia ( nie ważne czy papierosów czy elektroników, bo jedno i drugie dla człowieka, a szczególnie sportowca jest tykającą bombą, która wybucha niespodziewanie w postaci zawału lub udaru, raka płuc i krtani), nie ma szans w dojściu do wysokiej formy, nawet grając na co dzień w klasie najniższej „B”.

Pamiętajcie również o tym, że wcale nie jest powiedziane, że ta bomba tykająca ma opóźniony zapłon, nastawiony na wasze sędziwe lata; okazuje się bowiem, że ta bombka uwalnia zapłon obecnie u ludzi młodych i wysportowanych, zdawałoby się.

Wiem, bo przecież z nimi przebywam , że jest bardzo duża grupa zawodników u nas, która stosuje się do tego, o czym mówi Jarek i co stara się im wpoić i zauważyłem, i właśnie ci zawodnicy, nazwisk których nie będę na razie wymieniał, są zawodnikami wyróżniającymi się, jeśli nie najlepszymi w zespole.

Ci, którzy myślą, że taka wiedza, którą przekazuje im Jarek i Mariusz jest niepotrzebna, są w błędzie i niech będą świadomi tego, że nie przyjmując i nie wcielając w życie tego wszystkiego o czym wyżej napisano, działają na własną niekorzyść, a przede wszystkim są zagrożeniem dla zespołu i trenera, który wraz z nim postawił sobie za cel osiągniecie takiego poziomu sportowego, który będzie poza zasięgiem pozostałych zespołów występujących w „A” klasie w grupie III.

Niech Was nie zmyli mój styl, czasem żartobliwy, czasem ironiczny, czasem, jak to niektórzy określają, złośliwie w stosunku do mnie, choć ja nigdy do żadnego z Was z drużyny, złośliwy nie byłem – „złotousty”.

Jeśli nie przyjmiecie nauki i wiedzy, którą „za friko” przekazuje Wam Jarek Kulczyk, a za którą, na wolnym rynku, jak to się wśród biznesmenów mówi, musielibyście zapłacić „słone guldenki”, że aż Wam by się kieszonka popruła, to nigdy nie zrozumiecie filozofii bycia piłkarzem, bycia sportowcem, a co za tym idzie bycia świadomym i odpowiedzialnym człowiekiem w stosunku do siebie, co jest nieodzowne paradoksalnie i w stosunku do kolegów, co jest konieczne.

Jarku van der Kulczyku, zwracam się teraz tylko do Ciebie, po raz drugi, zdejmując ten słomkowy kapelusz przed Tobą, jestem pełen podziwu dla Twojej wiedzy i przy tym Twojej skromności, która udawaną nie jest, a szczególnie z powodu takiego, iż jesteś porządnym i przyzwoitym, równym „gościem”, używając Waszego, młodych ludzi języka, którego ja choćbym nie wiem jak się starał, nigdy się nie nauczę z prostej, prozaicznej przyczyny – po prostu nie jestem już młody, delikatnie mówiąc, a dobitnie – jestem starym „starym grzybem”, który młodość może sobie tylko powspominać.

Chapeau bas pour la deuxieme fois, comme les Francais parlent, mon cher jeune homme. A powinienem się do Ciebie Jarku zwracać per Mistrzu, bo mimo swojej skromności i taktu – nim jesteś w swoim fachu i na miano takiego jak najbardziej zasługujesz, podobnie jak Twój przyjaciel Mariusz z Wielkiego Konstancina, ale nie Chrząstowa, Szewczyk, herbu własnego, o czym skromnie przypomniał Mirosław z Wincentowa, choć Małego, Wiśniewski herbu Turzyma, zwanego inaczej również Prus lub Prus I.

W ogóle chciałbym dać wyraz swojemu wielkiemu podziwowi dla drużyny, która powstała w okresie, zaraz po przyjściu do klubu Marcina Szewczyka i później. Nie widziałem jeszcze nigdy dotąd, aby zawodnicy, sami zawodnicy podkreślam, bez niczyjego nakazu, powodowani tylko własnymi chęciami i entuzjazmem dbali tak bardzo o wizerunek drużyny, o to, żeby trenowało się lepiej i grało się lepiej. To oni sami, Mariusz i Kacper oczywiście ich zainspirowali,swoją zdrową ambicją, swoją niespożytą energia, tworzą ten klub, ten zespół, oni na nowo go budują.

Nigdy bym nie przypuszczał, że Tomek i Damian Folwarscy, Adrian Antosz, Jarek Michalski, Guziki, Dzudziki obydwaj, Bliźniaki, Mateusz Jasion o Kacprze już mówiłem, teraz dołączył jeszcze do tej zgranej paczki Kuba Biernacki, Dziura weteran, młokosy Konradziondka jeden wnuczek Rysia i syna Sebastiana zasłużonych dla piłki w Górze, drugi Szyman, syn Leszka – stworzą coś tak wspaniałego i pięknego.

Oni sami dbają o publicity, jak mawiają Anglicy, oni sami przygotowują plakaty, oni robią reklamę klubowi i sobie zarazem na facebooku. Organizują po meczach integracyjne griliki i nieformalne, bardzo ważne spotkania, które pozwalają im się zrelaksować, ale zarazem jeszcze bardziej do siebie zbliżyć, co w piłce nożnej jest tak samo ważne jak dobre trenowanie, dobry trener i dobre boisko.

Kto grał w piłkę, ten wie o czym mówię. Jeżeli tego nie ma, tej wspólnoty, którą oni wytworzyli ostatnio, wówczas pozostaje zlepek kilkunastu chłopaków, którzy nie są ze sobą zżyci, patrzą na siebie podejrzliwie, zamiast współpracować na boisku – ze sobą niezdrowo rywalizują, a zamiast się szanować i wspierać – przerzucają odpowiedzialność za niepowodzenia i porażki na kolegów, którzy tak po prawdzie nimi ni są.

Gdybym miał porównać ten zespół z innymi, oczywiście tylko z niektórymi, które kiedyś w Koronie były, najkrócej, jak to tylko możliwe, to powiedziałbym w ten sposób: ta drużyna – Mariusza Szewczyka, to Gospodarze,Nasi, dla których kibice przychodzą na mecze, a tamte zespoły, a jakie, to przez grzeczność nie wspomnę, to goście, którzy przyjechali na mecz do Góry Kalwarii, na Wojska Polskiego 44 i zaraz po meczu ich już nie ma.

Ci Szewczyka grają dla swej przyjemności, dla najbliższych i kibiców; tamci grali, bo ktoś im coś obiecał, a jeżeli nie dotrzymał, to przestawali grać lub udawali, że grają. Ci chłopcy dają z siebie wszystko na treningach, tamci przechodzili obok, a niektórzy nie trenowali w ogóle, bo uważali, że mistrzowie nie muszą.

Panie Trenerze Mariuszu, a zasługuje Pan na duże „T” bardziej niż kto inny, Panie Jarku Kulczyku, Panowie Szanowni, Piłkarze Drużyny Seniorów MKS „Korona” Góra Kalwaria w sezonie 2019/2020 – zdejmuję przed Wami mój kapelusz słomkowy, podarowany przez mojego wspaniałego Zięcia – Krzysztofa- a la Jean-Paul. A kto nosił te imiona, że swego czasu kobiety na jego sam widok, na całym świecie mdlały, to chyba wiecie. Chapeaux bas! Messiers! ALLEZ LES NOIRS ou plutot mieux – LES BLANS ET ROUGES ET JAUNES. A SUIVRE! A BIENTOT! D`ICI PEU! Czyli ciąg dalszy nastąpi! Do zobaczenia wkrótce! Niebawem!